Od Raphaaela CD Renesme

Gdy Renesme wybiegła z pokoju odetchnąłem głośno, a mój jęk niósł się  po hotelu. Osunąłem się na kredens a rękę sięgnąłem po alkohol. Połowy już nie było. Uśmiechnąłem się do siebie niemrawo po czym otworzyłem butelkę. Whiskey pachniało miodem, pomieszanym z herbatą. Zamknąłem oczy ściskając butelkę w dłoniach. O mało nie pękła. Nie wiedziałem co myśleć, byłem zbyt zmeczony by to robić. To co się dziś stało.. Dlaczego straciłem kontrolę? Była za blisko mnie? Czułem się dziwnie. Jakby ktoś poderżnął mi gardło a krew kapała powoli, sprawiając że robię się coraz słabszy. Wziąłem kilka potężnych łyków whiskey, krztusząc się przy tym,Nagle przed oczami zobaczyłem wszystkie wspomnienia z Renesme. Zacisnąłem oczy, które napłynęły łzami l. Nie minął moment kiedy butelka okazała się pusta, a ja nie mogłem już otworzyć oczu. Momentalnie usnąłem, siedząc niedbale oparty o kredens.
(to jeszcze nie teraz) ;3

Od Renesme - c.d Raphael

Gdy zaczął nalewać sobie Whiskey myślałam, że padnę.
- Raphael... - podeszłam do niego.
- Nic mi nie jest... - powiedział pijąc kolejną dawkę.
- Raphael przestań...
- Nic mi...
- Raphael! - odczepiłam go od blatu z łzami - tak się nie zachowuje dowódca - zaczęłam dyszeć - rozumiem, że jesteś przerażony tym co zrobiłeś... że się nie opanowałeś się i... - oblizałam usta - dla ciebie jak i dla mnie jest to nowe. Jeśli... - puściłam go i podeszłam do drzwi - jeśli tak masz się zachowywać z tego powodu... pójdę do Magnusa i poproszę go, by wyczyścił Ci pamięć - otworzyłam drzwi - Nie chce na ciebie patrzeć w takim stanie... - łza mi spłynęła po policzku i wyszłam ruszając w stronę domu Magnusa.

***********

Nie mogłam odczepić od swoich myśli jego stan... Na niego miłość źle działa nie powinnam w ogóle mu się pokazywać na oczy. Powstrzymywałam łzy. Czy miłość naprawdę tak zmienia człowieka? Raphael tak cierpi... prze ze mnie? Trafiłam do drzwi do domu Magnusa. Zapukałam do drzwi.
- Wejdź - powiedział przez drzwi, a ja otworzyłam drzwi, a gdy je zamknęłam oparłam się o nie. Czułam jak tusz do rzęs mi się rozmywa.
- Co się stało? - spytał. Zaczęłam mu tłumaczyć co się stało i po co tu jestem powstrzymując łzy. 
- No i... dlatego jestem tutaj... - dokończyłam starając się nadal nie płakać.
- Spodziewałem się, że tu przyjdziesz... - powiedział robiąc swoje typowe ruchy - musisz dać mu czas...
- Nie chce go widzieć w takim stanie Magnus! Jeśli ma o mnie zapomnieć, ale mieć pewność, że będzie taki jak zawsze... to mogę poświęcić swoje uczucia i odejść od niego jak i od tego miejsca - powiedziałam szczerze.
- Naprawdę go kochasz... - mruknął siadając na sofie - Nawet nie wiem czy to na niego podziała. On jest Vampirem - zamknęłam oczy dobita. Poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię.
- Mówiłaś mu? Jak nie masz szansę mu powiedzieć... - powiedział Magnus.

Od Sebastana CD Renesme

Przewróciłem oczami na słowa podziękowania. Dziewczyna niby jest wampirem, jest umarła, ale okazuje uczucia i zachowuje się jak śmiertelnik.-
-Powinnaś się tego oduczyć - powiedziałem bardziej do siebie niż do niej. Renesme spojrzała na mnie z ukosa, z mną "co ty bredzisz".
- Czego? - zapytała zdumiona, układając trawę w małą piramidę. Zmrużyłem oczy i popatrzyłem na słońce, oceniając czy jakaś chmura go nie zasłoni. Wróciłem oczami do dziewczyny, która nadal przyglądała mi się ze zdumieniem.
- Jak to czego? - prychnąłem. - Uczuć. Zachowujesz się człowiek - przewróciłem ironicznie oczami, po czym przeczesałem śnieżnobiałe włosy, tańczące na lekkim wietrze, układając je w umownym nieładzie. Dziewczyna nic nie odpowiedziała a a ja zacząłem się już niecierpliwić.
- Długo planujesz tu tak siedzieć i wyrywać trawę? Chciałbym zauważyć żę nie tylko ciebie parzy słońce. - mówiłem z ironią.

Od Renesme - c.d Sebastian

Upadłam wystraszona i zdezorientowana na ziemię. Sebastian mimo tego, że okrył mnie skrzydłami czułam, że... że mogę umrzeć...
- Czemu to robisz? - spytałam. Milczał. W sumie skoro nie ma ochoty rozmawiać to lepiej jak nie będę się odzywać... Siedziałam wyrywając źdźbło trawy. Zaczęłam nucić pod nosem. Sebastian w końcu usiadł i zaczął słuchać jak nucę pod nosem. Popatrzyłam na jego skrzydła zaciekawionym wzrokiem. Ciekawe skąd je ma... Są w niego wrośnięte, więc musiał się z nimi urodzić... tylko jak? Jej matka była razem z demonem?
Zdałam sobie sprawę, że Sebastiam jest albinosem. Słońce go też parzy, ale nie tak jak mnie...
- Dzięki... - powiedziałam i popatrzyłam w ziemię.

Od Raphaaela CD Cole

-Nie, po prostu chciałem byś się zamknął - warknął Cole rozgkądając się po okolicy. Przez cały czas miał jakieś nerwowe tiki które świadczą o pewnych trudnościach. Westchnśłem sam do siebie i załozyłem.ręce na pierś.
-tobie najpierw potrzeny jest lekarz specialista a nie trener - przerwóciłem.uronicznir oczami po czym się zaśmiałem.widząc zbukwersowaną minę chłopaka. Nadal uśmiany otworzyłem.drzwi do hotelu i swobodnie do niegkwszedłem.
-Chodž zamną- zakomenderowałem

Od Raphaaela CD Renesme

-To wszystko... Jest takie nowe - zacząłem, wbijając wzrok w kredens zaopatrzony w różne rodzaje alkoholi. Od zwykłego wina po Jack'a Daniels'a i whiskey. -Wiem o tym, dla mnie też - uśmiechneła się łagodnie, wygodniej układajac na moim ramieniu. Zagryzłem.wargi w zamyśleniu. Co właściwie przed chwilą się stało? Czy ja naprawdę ją pocałowałem? Naorawdę nie opanowałem.siebie....? Co jest ze mną...
-Szybko oddychasz - usłyszałem.nagle
Renesme zmarszczyła brwi i oderwała się ode mnie, dotykając mojej klatki piersiowej -A serce ci wali jakby miało zaraz wypaść - zaśmiała się, po czym uroczo uśmiechnęła widząc moją zamyśloną minę. -Coś nie tak?
Poderwałem się z biurka i przeczesałem włosy dłonią, i zagryzłem wargi. Odetchnąłem głęboko i podszedłem do kredensu, oparłem się o niego i nic nie mówiąc wlałem otworzone niedawno whisky do szklanki, po czym na raz je wychyliłem. -Nic się nie dzieje - wymamrotałem, wlewając kolejną dawkę.
Poznaj Raphaeal od tej drugiej strony :))

Od Cole'a do Ariki (CD)

Wstałem. Cudem, ale wstałem. Wiedziałem że, mają nas zabić. Wyjąłem z kieszeni pistolet. Strzeliłem do jednego z wilków który uciekł, a potem do kolejnego. Został tylko jeden. Wilk o oczach, wręcz czarnych, z złotą sierścią. Marcus...
Wilk nie interesował się, mną. Patrzył na Arikę. Wiedział że, mam broń i zawsze mogę go zabić. Ale ona nie. Wkurzyłem się. Nie wiem, jak to zrobiłem ale w chwili gdy wilk rzucił się na dziewczynę, ja stałem mu na drodze. Kłapał rębami, próbując zadać mi, ból. Zranić. Kopnąłem go, i podniosłem się.
-Idź -powiedziałem do dziewczyny, a gdy pokręciła głową powiedziałem -To chociaż, nie patrz.
Przeładowałem pistolet. Wilk patrzył na mnie, oczami mojego brata. Wiedziałem jednak, że już go nie odzyskam. Musiałem strzelić. Ale nie mogłem. Wilk zmienił się, w człowieka. 
-Cole, co ty wyprawiasz? Masz w sobie, truciznę od Valentina. Gdy się, zmienisz sam ją zabijesz. -powiedział. Wspomnienia, gdy mi doradzał wróciły. -Pozwól mi ją, zabić bracie. Nie pożałujesz.
Arika, patrzyła na mnie z przerażeniem. Wyprostowałem się, zamknąłem oczy i pociągnąłem za spust.
Usłyszałem huk, a potem głuchy odgłos upadającego ciała. Oddychałem ciężko. Otworzyłem oczy.
-Wybacz... nie miałem wyboru. -upuściłem broń, osunąłem się na kolana. Pierwszy raz, okazuję słabość. Tyle czasu, chciałem wmówić sobie że go odzyskam. Że odzyskam, brata którego utraciłem wiele lat temu. 
Poczułem, dłoń na ramieniu. Gdy uniosłem, głowę dostrzegłem dziwny widok. Jace. Podał mi rękę, wstałem.
-Widziałem wszystko. Cole ja... -zaczął ale nie dokończył. Wzruszyłem ramionami.
-Wybrał inną ścieżkę. Ja zamierzam, walczyć przeciw Valentinowi a Marcus chciał walczyć ze mną. Za dużo, mnie nauczył. -szepnąłem.
Arika, patrzyła na mnie z strachem.
-Arika. Nic ci nie zrobię, obiecuję -zbliżyłem się do dziewczyny i wyciągnąłem rękę. -Spokojnie, jesteś bezpieczna. Nic ci, nie zrobię.
Arika?

Od Ariki do Cole'a (CD)

Patrzyłam na chłopaka oszołomiona. Nie umiałam z siebie wykrztusić nawet słowa. Ale... nawet jeśli by mi się udało, to co miałam powiedzieć? Jeszcze nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego usłyszę.
Czułam, jak fala emocji zalewa mnie jednocześnie, miażdży w swoich objęciach. Większości z nich nie umiałam rozpoznać. Była radość, strach, zaskoczenie. Tak wiele. Spojrzałam w jego intensywnie zielone, niczym szmaragdy, oczy. I już miałam odpowiedzieć, kiedy usłyszeliśmy jakiś hałas zza rogiem. Oboje od razu spojrzeliśmy w tamtym kierunku. W oddali było widać mrok zaułka, raczej rzadko odwiedzanego, sądząc po jego stanie. A jednak mrok ten przeszywały złociste oczy. Wydawało się, że świecą. Szybko wstałam i sięgnęłam zza plecy, aby sięgnąć katanę. I dopiero, kiedy napotkałam tylko pustkę, przypomniałam sobie, że wybiegłam z Instytutu bez żadnej broni. Wręcz cudownie. Spojrzałam na Cole'a. Próbował się podnieść z ziemi, lecz przez ranę nie szło mu najlepiej. Odwróciłam się więc w stronę przeciwnika, przybierając pozycję obronną. Jak trzeba będzie, będę walczyć wręcz. To też jakiś sposób obrony, prawda?
Gdy owa postać wynurzyła się z cienia, okazało się, że to wilkołak. A nawet nie jeden, a trzy.
Ten wieczór nie zapowiadał się ciekawie...

<Cole?>

Od Cole'a do Raphaela (CD)

-Posłuchaj, mnie. Nie jestem, tu aby zawierać przyjaźnie. Właściwie mam, wiele ważniejszych rzeczy do roboty niż, siedzenie z tobą i innymi wampirami. -wydusiłem przez zaciśnięte zęby.
-A co, takiego jest ważniejsze? -zapytał z tym aroganckim uśmiechem.
-Na przykład ratowanie, brata z pod kontroli Valentina. -Chłopak na te słowa, zaniemówił.
Więcej się, nie odezwał. Szliśmy w ciszy. I to mi się, podobało.
Gdy byliśmy przed wejściem, Raphael się odezwał.
-Serio twój brat, jest pod kontrolą Valentina? -zapytał.
Raphael?

Od Valentiny do Isaaca CD

Patrzyłam w ślepia, przemienionego Isaaca. Byłam szkolona, na takie okoliczności. Wzięłam głęboki wdech, i powoli usiadłam na ziemi, ciągle patrząc w oczy stworzeniu. Warczał, jednak się do mnie nie zbliżał. Widziałam wściekłość w jego, żółtych oczach. Nie wiem, ile siedziałam na tej podłodze zanim, Isaac zmienił się w człowieka.
-Widzisz, na co mnie stać, gdy się zdenerwuje -wydyszał zmęczony, gwałtowną przemianą.
-Tak. Teraz już wiem, sorry - powiedziałam -za wszystko, co powiedziałam. Nie pomyślałam, jakie skutki mogą mieć moje słowa.
-Widać. -patrzył na mnie, przez chwilę po czym jego wzrok złagodniał. -Nie miałaś łatwo w życiu, dlatego taka jesteś co?
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się, tępo w ścianę. Nie moge, mu nic powiedzieć, dlaczego ktoś miałby się nade mną litować? Chłopak nie odpuszczał. Patrzył na mnie.
-Jeszcze raz, sorry. A co do tego, że nie miałam łatwo to bzdura. Ale dzięki ze, się przejmujesz -powiedziałam.
Isaac?





Od Alex'a do Renesme

Siedziałem, w ciemnym pomieszczeniu. Tylko tak, mogę wytrzymać. Światło mnie odrzuca. Ciągle nie mogę, uwierzyć że jestem wampirem. Nagle do pokoju, weszła dziewczyna. Nawet na nią, nie spojrzałem. Ale słyszałem jej myśli. Zastanawiała się, kim jestem. Dlaczego siedzę, w samotności już trzeci dzień. Dlaczego, z nikim nie rozmawiam. Jak mam na imię.
-Jestem wampirem, bo mam ochotę, bo nie potrzebuję, i nazywam się Alex. -powiedziałem, a dziewczyna patrzyła na mnie zdziwiona. Kolejna myśli. Jak on to zrobił?
-Czytam w myślach. Renesme czy, mogłabyś mnie zostawić? Muszę coś przemyśleć -powiedziałem. Zabrzmiało, to miło. Miałem spokojny głos, a tak naprawdę nie trzeba mi wrogów. Przyjaciół też, raczej nie znajdę. Zamknąłem oczy. Wiedziałem jedna, rzecz. Nigdy nie patrzy, nikomu w oczy. Moje tęczówki najczęściej są, czerwone więc lepiej nie patrzeć na innych.
Dziewczyna, chwilę stała i wpatrywała się we mnie. Kolejna myśl. Szkoda mi go. Zacisnąłem zęby, aby się nie odezwać. Renesme wyszła, z pokoju a ja znów zostałem sam. Tylko czy to dobrze?
Renesme?

Od Ariki do Kastiela (CD)


Spojrzałam lekko zaskoczona na chłopaka, ale kiedy napotkałam jego błękitne niczym bezkresne niebo oczy, szybko odwróciłam wzrok.
- To nie o to chodzi... - odpowiedziałam szeptem i znów chciałam odejść, lecz i tym razem chłopak mnie powstrzymał. Muszę przyznać, że zaczęłam być zirytowana.
- A więc wytłumacz mi, o co chodzi - odparł z kpiącym uśmiechem.
Cofnęłam się o krok. W tym momencie chciałam być w każdym innym miejscu, tylko nie tutaj. Dlaczego ja nigdy nie mogę być sama?
- To nic ważnego - mówię.
- A więc podtrzymuję moją wypowiedź. Wytłumacz - znów się uśmiechnął.
- Nie chodzi o to, że jesteś straszny, tylko...
- Ja słucham - zaśmiał się.
- Słuchaj. Jak już zaczęłam ci tłumaczyć, o co chodzi, to mógłbyś mi nie przeszkadzać. - spiorunowałam go wzrokiem. Naprawdę zaczynał działać mi na nerwy. Jak chyba jeszcze nikt dotąd.
- Spokojnie, spokojnie. Schowaj pazurki - zaśmiał się kpiąco - wróćmy do tłumaczenia, dlaczego uciekasz.
- Bo... - wzięłam jeden głębszy wdech, dla uspokojenia. Chyba do końca dna teraz będę sobie wypominała ten wybuch złości - Bo lubię być sama.
- Naprawdę? Tylko o to chodzi? A nie, że masz jakieś tajemnicze moce, albo jesteś przeklęta, czy co tam?
- Jestem Nocną Łowczynią, a nie czarownicą - warknęłam
- Dobrze, dobrze. Uspokój się. I dlatego cały czas przede mną uciekasz?
- Lubię być sama. Zaś nie lubię za dużo rozmawiać.
Uciekam od ludzi, przebywam samotnie, boję się komuś zaufać - oto czego mu nie mówię. Coś, czego jeszcze nikomu nie powiedziałam. I nie powiem.
Patrzę na jego reakcję. Na to, jak się zacznie śmiać i odejdzie. Jak każdy.

<Kastiel?>

Od Renesme - c.d Raphael

Czując jego usta czułem jak gęsia skórka mi przechodzi przez kark. Wtedy właśnie zrozumiałam, że... że go kocham. On najwyraźniej też to zrozumiał...
Pocałunek trwał parę minut, a nasze usta cały czas wyglądały, jakby czekały na kolejny pocałunek.
- Wow...  - powiedziałam cichym tonem z uśmiechem - muszę przyznać... jestem w szoku.
- Czyli...
- Raphael... - przerwałam mu i położyłam rękę na jego policzku - Tak... - uśmiechnęłam się delikatnie. Odwróciłam wzrok i trochę posmutniałam.
- Renesme? - spytał patrząc na mnie. Odwróciłam się w jego stronę.
- Te quiero pero nadie puede saberlo - powiedziałam po hiszpańsku. Raphael przytaknął rozumiejąc to co powiedziałam. Usiadłam gdzieś obok jego biurka.
- Nie będę przeszkadzać. Jak coś możesz dokończyć swoje papiery - wyjęłam z kieszeni ołówek i zaczęłam się nim bawić.
- Co się stało? - spytał podchodząc.
- Nic... znaczy... mam mętlik w głowie - uśmiechnęłam się - w pozytywnym znaczeniu - usiadł koło mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu.
- Kocham Cię Raphaelu Santiago - powiedziałam spokojnym tonem.

Od Sebastiana CD Renesme

Spojrzałem na sparalożowaną dziewczynę ze strachem patrzącą na wschodzące cłońce. Dopiero teraz przypomniało mi się że ona może spalić się na słońcu. Sam jestem akbinosem.i wiem, co to znaczy być popażonym przez słońce. Ake napewno nie w takim.stopmiu jak wampir ktöry od takiego słońca może zginąć i to bardzo szybko. Ww innej styuacji nawet nie pröbowałbym pomöc, lecz skoto znalazłem godbego sobie przecienika. Rozposrarłem skrzydła, ktöre magicznie wyrosły z moich plecöw po czym krzyknąłem.na dziewczyné. Ta hakby wybita z transu błyskawucznie do mnie podbiegĺa i.mocno przywarĺa do ciaĺa. Zamknąłem nas w uścisku sjrzydeł, tak by sĺońce nie dochodziĺo do dziewczyny. Na szczéście byłem sporo wyźszy przez co ra.mieściła się w długoĺci skrzydel.
-nir wierze ze to robie...- burknalem ood nosem. Kiwajac glowan

Od Raphaela CD Cole

-Skoro Maryse wysłała cię do mnie na szkolenie, musisz dużo unieć, lub po prostu mieć dobrą pamięć - wyszczerzyłem się w ironni jeszcxe bardxiej wpieniając Cole Cartera. Ten warknął tylko coś pod nosem. Wstąpiliśmy  na drogę prowadzącą do  hotelu. Było już blisko.
-Skoro się tak szybko deneerwujesz, najpirr oduczę cię tego - powiedziałem.pewnie. Działanoe z rozsądkiem.to.najwaźniejszy punkt do walk. Nie można iść na żywioł licząc tylko na swoją chęć mordu czy inne dziwaczne schizy.
-Nie ma mowy!!- zbulwersował się Cole, przeszywając las swoim głosem.
-Właśnie, nie ma mowy
Fakt. Bo ty nie masz tu nic do gadania, macho - uciszyłem go swoją moim zdaniem słabą ripostą po czym.otworzyłem drzwu Dumoru.
-Prosto korytarzem, potem w lewo, do pokoju 586 - wydałem rozksz po czym zamknąłem mosiężne drzwi.
Co tam jest?- spytał z dezaprobatą powoli zmierzając do wyznaczonego celu.
- Zobaczysz - żuviłem krótko.

Od Raphaaela CD Renesme

-Już ci chyba lepiej... - W sumie mówienie trgo było bez sensu. Widziałem.jej stan i wiedziałem.jak cię czuje. Tak bynajmniej myślałem.
-Powoli się regeneruje - powiedziała tak lekko, że gdyby upuścić piórko, zleciałoby na ziemię szybciej. Chrząknąłem coś.do siebie pod nosem, po czym się wyprostowałem. Renesme stała oparta o balkon, sycąc się widokiem bezchmurnej nocy. Oblizałem spierzchnięte usta po czym odwróciłem się na pięcie.
-Nie będę przeszkadzać - uśmiechnąłem.się niemrawo po czym podszedlem.do drzwi lekko przekręcając gotycko wyrzeźbioną klamkę.
-Dobranoc.

>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<
*kilka dni później*

Siedziałem.jak zwykle w swoim biurze, gorączkowo uzupełniając zaległości z kilku tygodni. Były wśród nich skargi, zgłoszenia o morderstwach naszych i wysuszonych z krwii ludziach, których ciała walały się w ciemnych zakamarkach Brooklynu. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem.na zegarek. Dochodzi północ. Zapewne wszystkie wampiry wybyły już na imprezę zorganizowaną przez Magnusa w Pandemonium z mnóstwem drinków, przez które nasi przemieniali się chwilowo w jakieś dziwne stwory, lub mieli omamy. Coś w stylu narkotyków, tyle że legalnych. Odłoźyłem właśnie dokument odnośnie sojuszu z nocnymi łowcami z instytutu w centrum, gdy usłyszałem nieoewne pukanie do drzwi. Zmarszczylem brwi, patrząc na wejście. -Proszę - zdążyłem.tylko wstać gdy drzwi uchyliły się a zza nich wyjrzała para niejednolitych oczu, zakrtya bujnymi, ciemnymi włosami -Renesme?
Dziewczyna weszła, zamykając za sobą drzwi.
-Cześć - uśmiechneła się rozglądając po biurze - dawno tu nie byłam.
-Mało kto tu wogóle był - podszedłem do okna, po czym przejechałem palcem po parapecie pełnym kurzu, znacxąc cieńką ścieżkę. Odetchnąłem, po czym odwröciłem.sié do dzieeczyny. Była juź zdrowa. No prawie, wyjątkiem było oko ktöre przez cały czas nie zmieniło swojej barwy. Nie zregenerowqło się, nawet nie widać żadnej poprawy. Dziwne. W zamyśleniu zmarszczyłem brwu,  przygryzajäc wargę.
-Coś... Nie tak?- zaśmiała się uroczo.
-Wszystko w pożądku..... Tylko... - Nie dokończyłem. Podszedłem.do biurka i dla zmyłki zacząlem.przeglądać papiery. - Coś mi się nie zgadza. Zyskując chwilę, znowu zatopiłem.się w myślach. Dziś dziwnie się czułem m, ba w obecności Renesme dziwwnie się czulem. Jakbym był chory, lub miałbym cięźką zakaźną nadającą wyrok śmierci disgnozę.  Z jednej strony było to dobre uczucie, ale z drugiej sprawiało że stawałem.się na swój sposób miękki. Nadal jednak pozostawałem godnym przywódcą z cechami alfy. Taki byłem., jestem i będę. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić żeby ktoś mną kierował. Wszyscy muszą być ulegli. We wszystkim. Czy to walka, czy życie codzienne.
Spojrzałem na dziewczybę, która gorączkoeo sorawdzała zgodność papirrów, zakładając w pośpoechu kosmyk nirsfornych włosöw za ucho. Jej oczy świeciły jak iskierki, a miękkie, kuszące usta  połyskiwały naturalbym różem
. W tym momencie coś we mnie pękło. Nie potrafiłem się zachamować, choć zawsze miałem nad sobą kontrolę.
-Tu niczego nie....- nie zdążyła dokończyć, gdy jej usta zetchneły się z moimi w subtelnym, namiętnym pocałunku.

Od Kastiela - Do Ariki (CD)

- Jeżeli nie kłamiesz, - zacząłem, na co dziewczyna przewróciła oczyma. - To jestem tutaj z takiego powodu jak ty. - dodałem, zakładając ręce na piersi.
- Mogę już wyjść? - zapytała Arika dość cicho. Uśmiechnąłem się z lekka sarkastycznie.
- Skoro nie masz co robić... - odparłem sarkastycznie i odsunąłem się od drzwi, patrząc za wychodzącą dziewczyną.
 Odetchnąłem, jednocześnie niezwykle ciesząc się, że jasnowłosa mnie nie wydała. W sumie mógłbym się wtedy odwdzięczyć, ale wydawało się, że nawet nie miała takich zamiarów. Sprawdziłem, czy korytarz jest czysty i kontynuowałem oglądanie biblioteki. Byłem tu dopiero drugi raz od mojego przyjazdu, więc miałem sporo do odkrycia. Wolnym, cichym krokiem zacząłem błądzić między półkami książek. Przejechałem palcem po kilku z nich, i wybrałem jedną, na której narysowanych było kilka, nieznanych dla mnie run. Wyciągnąłem latarkę, żeby przeczytać, co w niej napisano.
 Na każdej stronie, u góry, była narysowana runa - wraz z podpisem, do czego służy, co można dzięki niej otrzymać - i jak potężną ma moc, czyli kto może jej użyć. Połowy z nich nie znałem, ponieważ wiele było przeznaczonych tylko dla Cichych Braci.
 Przewijałem kartki i zagłębiałem się w lekturę coraz bardziej, a książka jeszcze się nie kończyła - wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że nie ma ona końca.
 Nim się obejrzałem, przekartkowałem całą książkę od początku do końca, a ja nie byłem świadomy, że zaczyna świtać. Gdy już uświadomiłem sobie, że muszę wracać do pokoju, szybko zamknąłem książkę i odłożyłem ją na miejsce.
 Wybiegłem z biblioteki na korytarz, a nim się obejrzałem, znajdowałem się w korytarzu prowadzącym do pokoi. Skręciłem w lewo, i.... Wpadłem na coś. A może raczej na kogoś. Podniosłem się, dotykając lewego barku. Spojrzałem w dół.
Ukazała mi się znajoma sylwetka.
- Hej, nic ci nie jest? - zapytałem, wystawiając rękę w jej stronę. Dziewczyna zwinnie i z gracją ją chwyciła, a ja dość mocnym szarpnięciem podniosłem ją w górę. Nie byłem zbyt delikatny, co można było poznać od razu.
- Nie. - rzuciła cicho, odwracając się w przeciwną stronę. W ostatniej chwili złapałem ją za ramię, i odwróciłem do siebie.
- Jestem aż tak straszny, że za każdym razem uciekasz? - spytałem, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Oparłem się bokiem o ścianę, rzucając jej pytające spojrzenie, przepełnione zainteresowaniem.

Arika?

Od Ariki do Kastela (CD)

Spojrzałam na chłopaka lekko zaskoczona, ale i zmieszana. Zazwyczaj inni traktują mnie jak wiatr. Jest, idzie sobie, to nic nie znaczy. 
- Ogłuchłaś? - spytał z nutą sarkazmu w głosie. Lekko się speszyłam. Nie lubiłam zbyt długich rozmów. A zwłaszcza o tej porze.
- J.. Jestem Arika - odpowiedziałam - Arika Fairlight.
Chłopak tylko prychnął w odpowiedzi, a ja nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Najchętniej bym stad uciekła, zaszyła się w jakimś ciemnym i oddalonym pomieszczeniu. Na drodze do mojego celu stoi tylko jedna przeszkoda. Chłopak między mną a drzwiami do "wolności".
- Co tutaj robisz o tak późnej porze? - pyta, niby od niechcenia.
Spoglądam przez chwilę na niego i zaraz odwracam wzrok. Co mam powiedzieć? Na pewno nie prawdę. Koszmary znów mnie męczyły. Znów obudziłam się z krzykiem. Znów nie mogę zasnąć. Przyszłam tutaj, ponieważ to jest jedno z miejsc, które mnie uspokaja. A obecnie jedyne, do którego mogłam się udać. Niestety nie mogłam iść do pokoju muzycznego, gdyż swoim wyciem obudziłabym cały Instytut. Nie mogłam iść do Sali Treningowej, ponieważ wątpię, że nikt nie usłyszał by tego, że ktoś walczy. Jedynym spokojnym miejscem wydawała się biblioteka. Udałam się więc tutaj, znajdując jedną z moich ulubionych książek - "Opowieść o dwóch miastach" - i dałam się pochłonąć jej słowom, jej fabule i bohaterom. 
- Nie miałam co robić - odpowiadam zamiast tego. Odwracając głowę.
- Coś czuję, że kłamiesz. - uśmiecha się ironicznie.
- Wydaje ci się.
- Wcale nie. Normalni ludzi nie chodzą do biblioteki o tej godzinie.
- Więc nie jestem normalna. - odpowiadam lekko, ziewając przy okazji. Dzisiejsza noc dłuży się i dłuży. - A ty w takim razie, co tutaj robisz?

<Kastel?>

Od Cole'a do Ariki (CD)

Biegłem, trzymając się za ramię. Czułem jak, koszulkę przesiąka krew. Jak jestem coraz, słabszy. Teraz żałowałem, że nie powiedziałem Arice, wszystkiego. Już nie będę, miał okazji. Nie będę już, Nocnym Łowcą tylko wilkołakiem. Szedłem jakąś, uliczką w labiryncie budynków. Jednak, było mnie widać z ulicy. Żałowałem, ze nie mam sił aby odejść dalej od Instytutu. Usiadłem w nagłym, przypływie bólu przy ścianie budynku. Niedługo, zostanę wilkołakiem i wtedy już nigdy nie zobaczę Ariki. Będę zbyt, nie bezpieczny. Nagle usłyszałem krzyk.
-Cole! Cole, gdzie jesteś? -Arika?! Nie, nie nie! Chciałem, się podnieść. Nie mogłem, nie miałem sił, ani ochoty. Zobaczyła mnie, i podbiegła.
-Odejdź. Już, bo jeszcze coś ci zrobię -odwróciłem, od niej głowę wpatrując się w ulicę oświetloną, latarniami oraz przemykające nią samochody.
-Odejść? Nie zostawię, cię w takim stanie. Jesteś moim przyjacielem -powiedziała z łamiącym się głosem.
-Już nie. Przestałem, nim być gdy, pozwoliłem ci iść ze mną do Valentina. Przepraszam. -szepnąłem na końcu.
-Przestań, przestań! Nadal jesteś, moim przyjacielem! Nic tego nie zmieni! -siła odwróciła, moją głowę w swoją stronę. Nie mogłem, się opierać. Brakło mi sił.
-Nawet, po tym co teraz powiem? -zapytałem z uśmiechem, który i tak wyglądał jak grymas.
-A co chcesz, mi powiedzieć? -była zdumiona. Skoro mam się stać, wilkołakiem a potem zostać zabity przez Jace'a najprawdopodobniej, musiałem, jej powiedzieć.
-Naprawdę się starałem, naprawdę. Ale nie potrafiłem, nie mogłem. Arika, od samego początku, od chwili gdy pierwszy ras cię zobaczyłem byłaś całym moim światem. Nie chciałem, nawet pomyśleć że coś ci się stanie, wtedy gdy Marcus do ciebie celował, wiedziałem gdybyś zginęła poszedłbym, do Valentina i poprosił o śmieć. Arika, chcę przez to powiedzieć że cię kocham, kochałem i zawszę będę kochał, nie ważne czy stanę się wilkołakiem. Moje uczucie do ciebie, zawsze będzie wypełniało moje serce.
Arika?

Od Kastiela - Do Ariki

 Mrok zaczął ogarniać moją sypialnię. Po zgaszeniu światła wydawała się być inna, niż zazwyczaj ją widywałem. Bezbronna, przyjazna, przewidywalna. No bo co mogłoby się stać w niezwykle jasnej, spokojnej sypialni, w której nikt nie mógłby dobrze się skryć, bez wcześniejszego odkrycia? 
 Inną rzeczą jest ciemność i jednocześnie mrok, który wypełnia ją całą. Nie widzisz nawet własnej dłoni, a co dopiero mordercę, który w każdej chwili może cię zaatakować, gdy ty, niczego nie świadomy pójdziesz spać? 
 Powoli zaczynałem mieć dość siedzenia w bezruchu, z usilną chęcią zobaczenia w tej ciemności czegokolwiek. Wstać... Czy nie wstać? Oto jest pytanie. 
 Cały Instytut był już dawno uśpiony, a wychodzenie ze swoich pokoi nocą, było surowo zabronione, chyba, że w nagłych wypadkach. A takowego w obecnej chwili nie było.
 Długo zajęło mi rozmyślanie, co mógłbym zrobić, jednak najbardziej sensowną opcją było udanie się do biblioteki.
 Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin, lecz ja nie miałem zamiaru iść tam dla książek. Po prostu dla zabicia nudy. Biblioteka mieściła się praktycznie najdalej od wszystkich pokoi i miejsc, gdzie mógłbym zostać przez kogoś przyłapany, więc wydawało mi się to najrozsądniejszym wyjściem z mojej obecnej sytuacji. 
 Ubrałem jakieś świeże ciuchy, i cicho niczym ninja wymknąłem się ze swojego pokoju, szczelnie zamykając go na klucz. Do kieszeni bluzy z kapturem włożyłem klucze, a później ręce, nadal starając się iść jak najciszej.
- ''Boże, ten korytarz chyba nie ma końca...'' - jęknąłem w myślach, niecierpliwiąc się. Zawsze wydawało mi się, że Instytut jest mały, teraz jednak to wszystko wydawało się tak... duże, kręte i zupełnie bez wyjścia. 
 Po jakimś czasie wydostałem się z korytarza prowadzącego do pokoi, później szybko przemknąłem się przez Salę Główną, i wszedłem w kolejny korytarz - na jego końcu znajdowała się biblioteka, a wcześniej jadalnia i kuchnia. 
 Powoli i cicho otworzyłem wielkie ''wrota'' do raju książek. Na każdej najmniejszej półce była książka, nigdzie nie zostawiono nawet skrawka wolnego miejsca. Przez wielkie okna znajdujące się na drugim jej końcu wpadało światło rzucane przez księżyc w pełni, który był całkowicie widoczny z mojej obecnej pozycji. Jak najciszej się dało zszedłem po kilku drewnianych stopniach i odwróciłem się, oraz przez pewien czas szedłem tyłem, wszystko dokładnie oglądając, dopóki na coś nie wpadłem. 
 Dosyć mocno przywaliłem plecami w półkę z książkami. Kilka z nich wysypało się na ziemię. Przeklnąłem pod nosem kilka razy i szybko włożyłem je z powrotem na półkę. Nagle usłyszałem czyjeś prawie niesłyszalne kroki.
- Kim jesteś? - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i przed sobą ujrzałem długowłosą, o połowę niższą ode mnie dziewczynę. Podszedłem do niej, zdejmując kaptur.
- Kastiel. - odparłem, z szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Założyłem ręce na piersi i zacząłem dokładnie ją oglądać.
- Mhm. Ten nowy... Głośniej się nie dało, co? - rzuciła ironicznie, z dość poważną miną na twarzy. Wzruszyłem ramionami, opierając się o ścianę. 
 Ani ja, ani dziewczyna, nie odezwaliśmy się. Przez chwilę panowała przenikliwa cisza, dopóki nieznajoma nie odwróciła się, chcąc wyjść. Zareagowałem momentalnie, używając zwiększonej szybkości. Zagrodziłem jej wyjście, opierając się o drzwi.
- Nie skończyliśmy rozmowy. - przypomniałem z ironią w głosie. Kiedy ta przewróciła oczyma, na mojej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech. - Wciąż mi się nie przedstawiłaś. - dodałem, unosząc prawą brew.

Arika?
 

Przeprosiny

Chcialabym wszystkoch przeprosić że nie odpiduję ale moja wena padła. Nie wiem co pisać... Nawet komu odpisać.

Stopniowo postaram się poodpisywać a jeśli Alec, Isaac, Sebastian lub Raphael ci nie odpisali po dłuższym czasie, napisz mi na poczte (Owilent@o2.pl lub Suicide.)

Pozdrawiam

Od Ariki do Jace'a (CD)

Szliśmy dość długą chwilę w milczeniu. Wydawało się, że nikt nie ma ochoty jej przerywać. Uchyłkiem spojrzałam na Jace'a, ale ten szedł, usilnie patrząc na drogę rozciągającą się przed nim. 
- Jak... Jak zamierzamy się dostać do Los Angeles? - spytałam niepewnie. Nie do końca będąc pewną, czy to aby nie jest głupie pytanie. Jednak muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie byłam na takiej misji. Rodzice nigdy nie chcieli puszczać mnie na coś takiego, bo uważali, że nie jestem gotowa. Zaś tutaj w Instytucie.... nikt nie chciał ze mną współpracować. W sumie... to mnie nie powinno dziwić. Nikt nigdy nie chciał przebywać w moim towarzystwie. 
- Pojedziemy - odpowiedziała Isabelle.
- Macie prawo jazdy? - spytałam lekko zaskoczona, no co Izzy zaśmiałam się tym swoim melodyjnym głosem.
- Nie. 
- A więc jak...
- Znamy jednego Łowcę, który umie jeździć. No i wisi nam przysługę. Zawiezie nas. Ale najpierw musimy iść do metra. Mieszka dość spory kawałek stąd - odpowiedział Alec.
Spojrzałam na nich zaskoczona. Wszystko to wydawało się takie... dziwne. Choć chyba nie mi to oceniać. 
- Dotrzemy tam dość późno, dlatego zatrzymamy się w Instytucie w Los Angeles. Nie powinno być z tym problemu. Z tego, co pamiętam, prowadzą go Blackthorn'owie, także nie powinno być żadnych problemów - dodał dość chłodnym tonem Jace, co lekko mnie zaskoczyło. 
Był zły? Ale... nie... to niemożliwe...
Zgodnie z zapowiedzią rodzeństwa, dotarliśmy do stacji metra po jakiejś godzinie. Było wczesne przedpołudnie, dlatego ruch na stacji był znacznie większy, niż normalnie. Przyziemni spieszyli do swojej pracy, w obawie, że się spóźnią. Czasami im zazdrościłam, że muszą martwić się tylko takimi drobiazgami. Nie obawiali się tego, co może nadejść następnego dnia. O ile ten dzień nadejdzie...
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się ponurych, ale i po to, aby się lekko rozbudzić. Nieprzespana noc przypominała o sobie.
- Wszystko w porządku? - spytał Jace
- Tak. Nic mi nie jest - odpowiedziałam znużona i jak na złość ziewnęłam.
- Chyba próbujesz mnie okłamać - stwierdził unosząc prawą brew.
- Naprawdę wszystko jest dobrze - uśmiechnęłam się lekko.

Od Ariki do Cole'a (CD)

Patrzyłam za odbiegającym chłopakiem, z mieszanymi uczuciami. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Pobiec za nim? A może powiadomić innych? Przecież nie musi stać się Wilkołakiem. Po ugryzieniu wilkołaka szansa jest 1 na 2, że dana osoba zaraziła się likantropią. Choć ponoć większość osób się zaraża. Ale to nie możliwe. Nie Cole. Jeżeli będzie Wilkołakiem... Nie będzie go już w Instytucie. Inni będą mogli go spokojnie zabić, bo już nie będzie jednym z Nefilim. 
Jeszcze chwila wahania i ruszam za chłopakiem. Nie może sam w takim stanie błąkać się po mieście. Tylko, że.... nie wiem dokąd pobiegł. 
Nadchodzi już zmierzch. Ludzie spieszą do domów, aby schronić się przed mrokiem i niebezpieczeństwami w nim czyhającymi. Nie podoba mi się to, że bez żadnej broni błąkam się po mieście, o porze, kiedy wychodzą demony. No trudno... Będę musiałam sobie jakoś poradzić. 
Zastanawiam się, gdzie mogę znaleźć chłopaka. Najpierw udaję się w miejsce, gdzie pierwszy raz zobaczył swojego brata. Niestety nie ma go tam. Lekko sfrustrowana udaję się do miejsca bitwy z Valentine'em. Resztki nadziej tlą się we mnie, że właśnie tam będzie...

<Cole?>

Od Renesme - c.d Sebastian

Zaczęłam mruczeć pod nosem... Strasznie uparty, a ciekawość mnie tak zżera, że mam ochotę go wypruć od środka...
- Dobra... to... masz jakiś po... - popatrzyłam na lewą stronę. Zaczęło wchodzić słońce, a my byliśmy na polanie, a w pobliżu nie było żadnego lasu.
- Cholera! - popatrzyłam na wschodzące słońce jak na swojego wroga i natychmiast się sparaliżowałam.
- Co? To tylko słońce...
- Jestem wampirem jełopie! - krzyknęłam przerażona. Rozglądałam się szukając jakiegoś cienia. Samotny alfa rozdarł mi bluzę. Jestem bezbronna! Zaraz mnie oparzy słońce! Zginę!
- Ej żyjesz? - spytał. Nie odpowiedziałam przerażona patrząc na słońce. Nie odezwałam się. Nie chcę zginąć... nie teraz... nie w taki sposób!

Od Lzzy - C.D Lii

Walczyłyśmy aż nagle Lia pobiegła gdzieś, zwabiona krzykiem o pomoc. Podążyłam za nią. Ujrzałam wampirzycę pochyloną nad człowiekiem.
-mama-wyszeptała Lia.
Postawiłam oczy w slup. Wampirzyca. Podziemna. Zabijala niewinnego.
Arachiel wyszeptałam i już chciałam zaatakować ale dziewczyna się na mnie rzuciła.
-Nie! To moja matka!-krzyknęła wytrącając mi z ręki seraficki nóż.
-Lia, to podziemna. Jeśli my jej nie zabijemy, ona nas zabije!-zawolalam do dziewczyny, która w oczach miała łzy.-a do Instytutu nie może wejść. To poświęcona ziemia-dodałam.
Lia nie wiedziała co robić, a w czasie gdy my marnowałyśmy czas na rozmowy, wampirzyca pila krew.
-Lia, proszę..-już nie miałam siły...
Odwróciłam się, by podnieść Arachiela. Ale właśnie w tym momencie wampirzyca po prostu rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając niewinnego przyziemnego.
-pięknie -jęknęłam -teraz mamy ciało, a Twoja mama zacznie mordować kolejne osoby.-dodałam.
Podniosłam ostrze i schowałam do kabury.
Odwróciłam się i po prostu odeszłam w stronę instytutu.
Po drodze wybrałam numer i zadzwoniłam anonimowo po przyziemne pogotowie, by zabrano ciało. Miałam parę ran na ciele, ale to nic w porównaniu jak się czułam. Jasne. Było mi szkoda dziewczyny, że miała matkę wampirzycę. Trudno jej bylo ją zabić. Ale przecież należała do innego świata. Gdybym byla na jej miejscu, nie zastanawialabym się. W moim sercu nie ma miłości więc bym się nie wahała.

(Lia?)

Od Jace'a - Do Ariki (CD)

- A więc... Wszyscy gotowi? - zapytałem, ubierając moje skórzane rękawiczki. Zaraz po tym uniosłem głowę do góry, dostrzegając jednocześnie kiwającą głową Arikę. Po jej minie widziałem, że coś jest nie tak. Udałem, że odwracam głowę i poszedłem przodem, kątem oka bacznie obserwując dziewczynę. Widziałem, jak głęboko, lecz prawie bezgłośnie wzdycha. Gdy odwróciłem głowę w przeciwną stronę zobaczyłem, że z ciekawością przygląda mi się Alec, lecz kiedy zorientował się, że ja również go widzę, szybko odwrócił spojrzenie. Zacząłem przyspieszać kroku, ale gwałtownie zahamowałem, gdy usłyszałem znajome imię.
- Arika! Stój! - powiedział czyjś męski głos. Odwróciłem się i założyłem ręce na piersi widząc, jak Cole podchodzi do niej.
- Co ty tu... - zapytała zdezorientowana dziewczyna ze wzrokiem utkwionym w ziemię. Isabelle, patrząc na mnie zaczęła chichotać, więc podejrzewałem, że moja mina wyraża dokładnie to, co czuję - miałem ochotę zabić go wzrokiem.
- Możemy pogadać? - spytał, patrząc na mnie morderczym wzrokiem. Arika spojrzała na mnie, lecz mój wzrok został utkwiony w czymś innym.
- T-tak... Tylko szybko, błagam cię. - odpowiedziała po krótkim czasie. Chrząknąłem lekko i udałem, że mnie to nie obchodzi. Isabelle stanęła obok mnie i poklepała mnie po ramieniu, śmiejąc się, na co ja odpowiedziałem zmrużeniem oczu w jej stronę.
- Daj spokój... Widzę jak na nią patrzysz. - zaśmiała się i odeszła, a idąc na przód odwróciła się z wielkim uśmiechem na twarzy. Prychnąłem coś pod nosem. Ta ''chwila'' zajęła nieco dłużej, niż można się było spodziewać,
- Coś się stało? - zapytała dziewczyna, kiedy w końcu ruszyliśmy.
- Co? Nie. - odparłem cicho, odwracając wzrok w drugą stronę. Włożyłem ręce do kieszeni i szedłem dalej w milczeniu.

Arika? Sr, że tak długo ;c

Od Cole'a do Raphael'a CD

Wróciłem, do pokoju. Koszulka, lepiła się do mojego ciała, więc pozbyłem się jej już na korytarzu czym przyprawiłem o rumieniec, jakąś dziewczynę. Wampir. Nic do nich, nie mam ale ten jest wyjątkowo wkurzający. Wchodząc pod prysznic myślałem, tylko o tym aby iść spać! Gdy już, kładłem się na łóżko do pokoju wpadł, Jace.
-Carter, choć. Musisz iść ze mną -niechętnie podniosłem się, z materaca rzucając Jace;owi spojrzenie mówiące ,,Jeżeli to, jest jakaś głupota to nie żyjesz"
Szliśmy, do Bramy. Trochę się zdziwiłem,po co my tam leziemy?
Nagle go zobaczyłem. Wampira. Raphael'a. Tylko nie on.
-Cole! Dobrze że jesteś! -Maryse chciała mi coś powiedzieć, a ja chyba wiedziałem co.
-Idziesz z Raphael'em do siedziby jego rasy. Masz nauczyć się, nowych technik walki które potem pokażesz nam -wampir tylko się uśmiechnął. Kiwnąłem sztywno głową. Po chwili, szedłem obok Raphael'a. W ciszy. Nie przeszkadzało mi to.
-Więc, długo jesteś Nocnym Łowcą? Nigdy cię tu, nie widziałem -zapytał z uśmieszkiem.
-Nie, nie długo. A co? -nawet na niego nie spojrzałem, jednak w moich oczach można było dostrzec rozdrażnienie.
-Nic. Jestem tylko, ciekaw. Chyba trudno u ciebie, z opanowaniem gniewu co? -dalej coś gadał, ale nawet go nie słuchałem. Marzyłem, aby w końcu od prawie tygodnia pójść spać.
Raphael?

Od Lii do Lzzy CD

-Lzzy, ja zawsze daje z siebie wszystko -posłałam dziewczynie uśmiech i spojrzałam na zegarek, na ręce. Miałam jeszcze trzy godziny, do 18. Postanowiłam szybko wpaść do kuchni. Wypiłam szklankę, soku pomarańczowego, zjadłam kanapkę z pomidorem i serem po czym wyszłam przed instytut. Siadłam na ziemi, i zaczęłam myśleć. A co jeśli, natkniemy się na moją wampirzą rodzinę?
Nie chce, ich krzywdzić a jednak w głębi czuję że tak trzeba. Moja rodzina, nie jest już moją rodziną. Sa potworami, z którymi ja muszę walczyć. Musze walczyć, i nie mogę patrzeć na to kogo znam a kogo nie.
Nagle poczułam, czyjąś dłoń na ramieniu. Uniosłam, głowę i spostrzegłam przyjazną twarz Lzzy.
-Gotowa? -zapytała z uśmiechem. Odpowiedziałam, jej tym samym.
-Jasne! Jak nigdy, wcześniej -wstałam w mgnieniu oka. Razem, z Lzzy podążyłyśmy po nasze bronie. Wzięłam łuk, i jedno ostrze. Spotkałyśmy się, przy bramie.
Chodziłyśmy, po opuszczonych domach i magazynach. Badałyśmy opustoszałe uliczki. Nie zauważyłyśmy niczego, niezwykłego. Gdy miałyśmy przechodzić, przez bramę usłyszałam błaganie. Ktoś potrzebował pomocy! Ruszyłam biegiem, w kierunku z którego dobiegał krzyk z Lzzy na ogonie. Wbiegłyśmy, gdzy istota rzuciła się na kobietę. To co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach.
-Mama... -szepnęłam, a wampirzyca o czerwonych oczach, spojrzała na mnie.
-Witaj, moja mała córeczko -zaraz po tych, gardłowych słowach, rzuciła się na mnie.
Jedynie, ostrze które trzymałam w dłoniach chroniło mnie, przed jej zębami. Lzzy, chciała zabić kobietę.
-Lzzy! Nie! To moja mama! -wycharczałam.
Lzzy?

Od Renesme - c.d Raphael

Gdy wyszedł oparłam się o oparcie łóżka ściskając kołdrę. Moje nadgarski były poranione, a regenerowały się bardzo wolno... musiały być czymś nasiąknięte. Wzięłam jakieś bandaże i zabandażowałam sobie ręce. Aż tak nie piekło jak przed chwilą. Wyjęłam spinkę mojej mamy z kieszeni i wpięłam we włosy. Walczyłam ze snem, ale w końcu usnęłam.
Obudziłam się parę godzin przed zmrokiem. Czułam się lepiej... nadgarstki nadal mnie piekły, ale czułam się na siłach. Wstałam na nogi i podeszłam na balkon. Księżyc był prawie w pełni, lekki wiatr powiewał moje włosy odsłaniając moje lewe, o mało co nie ślepe, białe oko... Zamknęłam oczy i dałam się ponieść fantazji. Odprężyłam się... zrelaksowałam czując jak wiatr mnie pieści...
- Widzę, że już ci lepiej - odparł Raphael opierając się o werandę drzwi.

Od Raphaela CD Renesne

-Nie ma sprawy- wymusiłem na sobie uśmiech. Wojna, jak to wojna, są straty. Ale ona była potrzebna. By pokazać że wampiry są potęgą i godnym przeciwnikiem. Wyprostowałem się i westchnąłem.
-Dużo się ostatnio dzieje nie?- rzuciłem, by wyrwać się z wiru swoich myśli. Dziewczyna nie odpowiedzoała tylko bardziej znarszczyła brwi. Spojrzałem na jek nadgarstki. Regeneeowa(r się wolniej niż zazwyczaj.
-Musisz odpoczywać, sen dobrze zrobi na rany,podobno jutro ma być o wiele lepiej.
Westchbąłem wstając z rogu łóżka.. Musiałem z nią poważnie poroznawia', lecz musi być sa)kowicie zdrowa. Zresztą... Nie chce  jej przesilać.

Od Cole'a do Ariki (CD)

Stałem chwilę, przed Jace'm Wpatrywał się we mnie, jakbym był samym Valentinem. Jednak, nie byłem dłużny. Zacisnąłem usta, i powiedziałem dobitnie.
-Nie. Nie wiem, czego ode mnie chce ale wiem, co zamierza zrobić -zwróciłem się do Hodge'a jednak, wciąż wpatrywałem się w oczy Jace'a. Nie było to trudne, ponieważ byliśmy tego samego wzrostu.
-Nie wierze ci Carter -głos Jace'a przesiąknięty był jadem i wrogością.
-Nie musisz -odparłem -ale jeśli chcecie go pokonać, musicie mnie tolerować.
-Spokój chłopcy -Hodge trochę nas uspokoił -Cole czego chce Valentine?
W tym momencie, podeszła do mnie Arika i już zamierzała coś powiedzieć, gdy Jace na nią spojrzał i powiedział równie nieprzyjemnym tonem.
-A ty? Pomagałaś naszemu, Cole'owi co? Jeżeli się okaże że, on jest zdrajcą ciebie kara też nie ominie! -warkną patrząc na Arikę. W nagłym przypływie, gniewu popchnąłem go. Gwałtownie, zatoczył się do tyłu.
-Zostaw ją. Poszła tam, tak. Ale nie musiała, poszła choć proponowałem jej aby została - zbliżyłem się do niego, jednocześnie zasłaniając Arikę - I nawet nie waż się, karać jej za to co sobie ubzdurałeś!
-Niezłego chłopaka, sobie znalazłaś -zakpił Jace.
Arika chciała, się odezwać. Zaprotestować ale pierwszy odezwałem się ja.
-Nie jestem jej chłopakiem. Tylko przyjacielem. To chcecie wiedzieć, czego chce Valentine czy nie? -zapytałem z uśmiechem. Musiał być cicho, inaczej nic im nie powiem.
-Mów -powiedział ciągle, mordując mnie wzrokiem.
-Więc, wiem jedynie tyle że chce zdobyć, jedną rzecz którą mogę dać mu jedynie ja. Nie powiedział mi, co to jest. Powiedział jeszcze że, niedługo się przekonam i wtedy będę taki jak Marcus. Posłuszny jemu. A jeśli, nadal będę z nim walczył skrzywdzi najważniejsza osobę w moim życiu -tu moje spojrzenie powędrowało na dziewczynę, która teraz stała obok mnie. Którą niedawno, chroniłem przed gniewem Jace'a.
-Nic więcej nie wiesz? Czy może, nie wspominał o niczym innym? -Hodge, był równie upierdliwy jak Jace. Westchnąłem. I już miałem, coś powiedzieć gdy Arika lekko poklepała mnie po ramieniu.
-Cole.. krwawisz -szepnęła zaskoczona. Nie wiedziałem o co jej chodzi, dopóki nie spojrzałem na swoje ramię. Nagle do biblioteki, wpadł jeden z Cichych Braci. Powiedział coś, telepatycznie do Hodga, a ten zmartwiony spojrzał na mnie.
-Chłopcze, czemu nie mówiłeś że to co stało się wczoraj, o mało nie pozbawiło cię życia? -Hodge, był naprawdę poruszony. Zaraz jednak dodał - co ci się stało? Cisi Bracia wykryli u ciebie geny Wilkołaka.
Otworzyłem oczy szeroko, ze zdumienia. Wilkołaka? To ukłucie, ktoś mi coś zaaplikował. Taki jak, Marcus...
Bez słowa, wyszedłem z biblioteki i szybkim krokiem ruszyłem do swojego pokoju gdzie się ubrałem. Następnie wybiegłem z pokoju, i ruszyłem do Bramy. Dopiero tam, wpadłem na Arikę.
-Cole? Gdzie ty, się wybierasz? -patrzyła na mnie, tak jakby mnie nigdy nie widziała.
-Nie mogę, tu zostać. Jeżeli któryś z ludzi Valentina zaaplikował mi geny Wilkołaka... na pewno się nim stanę -patrzyłem Arice w oczy, walcząc z tym aby jej nie powiedzieć co naprawdę do niej czuje. Jednak przed wyjściem, poza Instytut pocałowałem ją w czubek głowy. Potem bez słowa, wybiegłem przez Bramę.
Arika?

Od Ariki do Cole'a (CD)

Spojrzałam na dziewczynę lekko zakłopotana. Ukryłam twarz za kurtyną włosów, aby nie dojrzała rumieńca wpływającego na moje policzki i szybko się podniosłam. Cole po chwili ociągania i po jeszcze chwilowym i krótkim napadzie śmiechu, poszedł w moje ślady i również wstał.
- Nic się nie stało - powiedziałam - O co chodzi?
- Hodge chce wszystkich widzieć w bibliotece. Chce omówić wydarzenia poprzedniej nocy. No i oczywiście oczekuje waszej obecności. - odpowiedziała obojętnie. Jeszcze chwilę patrzyła na nas z wyrazem twarzy, którego nie umiałam odczytać, po czym najwyraźniej znudzona, wyszła z pokoju. 
- Na to wygląda, że nie dadzą ci odpocząć - powiedziałam smutno, spoglądając na chłopaka.
- Nie szkodzi. Nie przeszkadza mi to.
- A najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomimo walki z Valentine'em, oskarżają cię o...
- Spokojnie. To nic takiego. - przerwał mi chłopak z uśmiechem. 
Również się uśmiechnęłam. Po krótkiej wymianie zdanie, pożegnałam się z Cole'em i poszłam do siebie. Chciałabym się jeszcze trochę odświeżyć przed zebraniem. Resztki wspomnień z poprzedniej nocy migają mi jeszcze przed oczami. Staram się o nich zapomnień pod prysznicem, ale to nic nie daje. Obawiam się tego, co będzie na zebraniu. Co może zrobić Hodge?
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się ponurych myśli. Szybko założyłam czysty strój i upięłam mokre włosy w warkocz. Spóźniona pobiegłam do biblioteki.
-... I nie wiesz, czego od ciebie chciał? - zdążyłam usłyszeć, kiedy przekroczyłam rób ogromnej sali. 
To przemawiał Jace z płonącym wzrokiem. Pytanie, jak się dobrze domyślałam, było skierowane do Cole'a.
- Trochę czasu z nim spędziłeś na pogaduszkach. Wątpię, że ci nie zdradził, po co mu jesteś potrzebny. Co czekaliście na ciasteczka i herbatkę, aby to omówić.
- Jace - upomniał chłopaka Hodge twardym głosem, lecz Jace'a to w ogóle nie wzruszyło.
- Cole, chłopcze, powiedz nam. Wiesz co chce zrobić Valentine? I wiesz, czego dokładnie od ciebie chce?

<Cole?>

Od Sebastiana CD Rachel

-porozmawiać? Nie ma o czym.- zacząłem wstawać, zbierając się do wyjścia. Dziewczyna rozsiadła się wygodnie  na krześle, wzdychając.
-Wszystkie drzwi są pozamykane ba klucz - powiedziała zadowolona , nie ma sensu...- nie dokończyła.  Zacząłem szarpać klamkę. Nie widząc skutku, rozpędziłem się i z całej siły uderztłem barkiem w drzwi. Te ani drgneły.
-Serio?- dzwieczyna wyglądała na znudzoną i pewną siebie. Próbowałem jeszcze kilka razy, ale drzwi były nieeuszone. Przeklnąkem pod nosem, zmęczony wysyłkiem, dysząc.
-To o czym chcesz pogada'?- warlnąłem nieprzyjemnym tonem.

Od Sebastiana CD Renesme

Zaśmiałem się, odwracając do dziewczyny. Naprawdę myślała że tak po prostu jej powiem? Tak po prostu? Zwyczajnie?
-Wróżki mi podarowały - wzruszyłem ramionami, rozglądając się w którą stronę iść dalej. Dziewczyna zatrzymała się, zakładając ręce na klatkę piersiową.
-Serio?- zmieżyła mnie wzrokiem, pogardliwie. Zacząłem się śmiać, przyspieszając tępa aż doszliśmy do szerokiego kanionu. W dole rósł las, a korony drzew szumiały pod nami, tworząc morze zieleni.
-Jestem dla ciebie jedną wielką  tajemnicą - zamachałem jej przed twarzą, szczerząc się ironicznie.-Dokładnie o tym wiesz.

Jarvis Demen

 http://papilot3.mykmyk.pl/img/660/0/david-gandy-17195608.jpg
Imię: Jarvis
Nazwisko: Demen
Rasa: Cóż, co do jego rasy to jest Nocnym Łowcą. Jednak był wychowywany w rodzinie, przyziemnych.
Płeć: Jav jest stuprocentowym mężczyzną, i dobrze się z tym czuje.
Wiek: 26 lat.
Głos: klik
Orientacja: Heteroseksualny
Partner: Jarvis, nie szuka jak na razie partnerki ale zawsze może się to zmienić i pewnego dnia Jav poza miłość swojego życia.
Moc: Jarvis potrafi podpalać. Nie jest, to śmiertelne co zostało już sprawdzone. Sprawia tylko wrażenia, jakby atakowany naprawdę stał w ogniu, i był spalany żywcem.
Charakter: Jarvis jest dość narwany, przez co bardzo często nie ma go w Instytucie. Jest kimś w rodzaju, anioła stróża który jest gotów, oddać życie za przyjaciół. Ma dość częste napady, wściekłości przez co zawsze można spodziewać się, że zaraz na kogoś nawrzeszczy.
Aparycja: Chłopak ma krótkie czarne włosy, zielona-szare oczy, ciemniejszą karnację skóry oraz niewielki zarost. Nie jest, jakoś strasznie wysoki ale za to, jest umięśniony. Ma szerokie barki.
Doświadczenie: 0
Historia: Chłopak urodził się w Warszawie, i mieszkał tam do 8 roku życia. Ma dwie siostry, oraz starszego brata. Podczas, ataku na dom Demenów zginęli jego rodzice i to on musiał razem z bratem Liamem, opiekować się siostrami. Życie go nie oszczędzało, więc musiał kraść i oszukiwać. Raz nawet o mało nie zabił, policjanta gdy ten chciał iść za nim do kryjówki jego rodziny. Liam, wiedział kim się stał Jarvis. W jego żyłach, płynie krew Nocnych Łowców. Jav został odesłany do Instytutu i tu, poznał prawdziwe oblicze Nocnych Łowców. Od tamtej pory, oddaje się walce z demonami i ochronie przyziemnych. Chce zemścić się, na winowajcach śmierci jego rodziców i odebranie, możliwość życia w normalniej rodzinie.
Kontakt: magicdiamond

Od Renesme - c.d Raphael

Thomas poszedł, gdy zobaczył, że się obudziłam. Nie wiem po co, ale się spieszył. Po chwili przyszedł Raphael. Widać było, że był zmęczony... było mi go szkoda mimo tego, że były gorsze przypadki.
- Jak się czujesz? - skarciłam go wzrokiem. Chyba widzi jak wyglądam po co pyta?
- No dobrze, nie odpowiadaj - prychnął śmiechem - jak to się stało? - spytał odsuwając moją grzywkę, by zobaczyć moje białe oko. Popatrzyłam na niego.
- Ile spałeś? - spytałam zmartwiona.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - mruknął.
- Długa historia...
- Mamy czas - powiedział siadając koło mojego łóżka. Wzięłam głęboki wdech.
- Złapali mnie... przywiesili w jakiejś sali na sznurach i torturowali... chcieli wiedzieć gdzie jest nasza siedziba... nie odpowiadałam. Milczałam jak grób... w końcu... szlag trafił tego, kto mnie przesłuchiwał i gdy dowiedział się, że znaleźli nasz dom... przejechał mi sztyletem po oku... Potem przegryzłam liny i pobiegłam do was - podciągnęłam się tak, że usiadłam na łóżku.
- Kto Cię torturował? - spytał.
- Koran... - ścisnęłam ręce w pięści - tego imbecyla który jeszcze nie zginął... - rozluźniłam ręce próbując się uspokoić - w ogóle... jestem głodna... - Raphael podał mi saszetki z krwią. Niczym bestia natychmiast je wzięłam i zaczęłam pić.
- Naprawdę byłaś głodna...
- Nie jadłam prawie tydzień - dodałam dokańczając ostatnią saszetkę. Przez resztę czasu siedzieliśmy w ciszy.
- Słuchaj... - przerwałam ciszę - Dziękuje... za to, że dałeś mi dom, że pozwoliłeś mi dołączyć do wampirów i pomagałeś mi w takich trudnych sprawach jak... - otarłam łzy - tyle rzeczy się prze ze mnie wydarzyło, że nie wiem czy podziękowania wystarczą... ale... dziękuje - popatrzyłam na niego zasłaniając lewe oko grzywką.

Od Renesme - c.d Nathaniel - Do kolejnej osoby z grupy

- No wiesz... gdybym wiedziała o co chodzi to bym od razu was poinformowała - odparłam poprawiając grzywkę na lewym oku. Cały świat nie musi wiedzieć, że prawie straciłam oko, a przez nie widzę, więc nie widzę problemu, by je zasłaniać.
- Znasz takiego kogoś jak Raphael Santiago? - spytała dziewczyna.
- W ogóle kim jesteś? Nathaniela kojarzę, Willa po części... ale ciebie nie - skrzyżowałam ręce wstając.
- Jestem Lara... i was szukam - pokazała mi karteczkę z naszymi nazwiskami.
- Aha... i po to go szukasz? - prychnęłam - jest zajęty. W tym czasie możemy się lepiej poznać - oparłam się o ścianę.
- A idźcie...
- Will milej - przerwał mu Nathaniel.
- Więc Will jest nie miłym sadystą... - prychnęłam śmiechem - mamy długo tutaj tak siedzieć? - spytałam zniesmaczona.
- No... może byśmy poszli do Raphaela?
- Jest dzień. I tak ledwo tutaj doszłam nie poparzona - wzięłam głęboki wdech.
- Jesteś Vampirem? - spytała zakłopotana.
- Nie wiesz jestem ptakiem, który lata tylko za nocy bo ma lęk przed światłem. Oczywiście, że tak!
- Renesme spokojnie...
- Wybacz, ale od rana mam zły dzień... - poprawiłam włosy. Resztę dnia się próbowaliśmy zapoznać. I nie powiem było... nieźle. W szoku byłam, bo nawet Will się raz zaśmiał. Ja oczywiście nadal zachowałam powagę, ale tam parę razy na mojej twarzy ukazał się uśmiech. Gdy tak rozmawialiśmy zobaczyłam, że słońce powoli zachodzi.
- Dobra... - wyprostowałam się - szykujcie się. Idziemy do mnie. A i... najlepiej będzie jak nie będziecie się wychylać... - wyszłam z pokoju i wyszłam na dwór. Było już ciemno, więc mogłam po oddychać świeżym powietrzem. Skrzyżowałam ręce i odsłoniłam grzywkę, która zakrywała moje lewe oko. Strasznie drapią za skórę...
- A tobie co się stało?  - spytał Nathaniel patrząc na mnie. Natychmiast zakryłam oko.
- Nie twoja sprawa. A o tym ani słowa - mruknęłam. Dołączył do nas Will.
- Nie wierzę w to co robię - powiedział zniesmaczony.
- Im szybciej to załatwimy tym lepiej - dodała Lara. Zaczęliśmy iść w stronę hotelu. Gdy dotarliśmy na miejsce stanęliśmy przed drzwiami do pokoju Raphaela. Zapukałam.
- Raphael? Masz gości.

(Raphael?)

Od Lii do Isaaca CD



Siedząc na grzbiecie przemienionego Isaaca, czułam się jak małe dziecko. W pewnym momencie, pochyliłam się i przytuliłam do Wilkołaka. Biegł, co jakiś czas słyszałam ciche warknięcie. Nagle poczułam, jak podskakuje a ja spadam na ziemię. Leżałam na plecach, patrząc na Isaaca, wilkiem. Niczego się nie spodziewał, więc zbliżył pysk do mojej twarzy warcząc przyjaźnie. Ja za to, trzepnęłam go w ucho Odskoczył jak oparzony, i zmienił się w człowieka.
-A to za co?! -zaprotestował głośno.
-Wiesz, za to że mnie zwaliłeś -posłałam mu szeroki uśmiech. Wyciągnął rękę w moją stronę, złapałam jego dłoń i wstałam na równe nogi. Wracaliśmy, nie śpiesznie co chwile wybuchając śmiechem.
Znalezione obrazy dla zapytania krajobraz lasu
Szliśmy lasem, wyglądał pięknie zieleń tonęła w blasku słońca. Nie sądziłam że, chłopak którego na dobrą sprawę prawie nie znam, pomoże mi wydobyć się z rozpaczy. Oparłam się plenami, o konar jednego z drzew.
-Panna Liia, się zmęczyła co? -zapytał z uśmiechem, na twarzy.
-Nie. Po prostu, czuję że to miejsce mnie uspokaja -odparłam.
-Pokręcił głową, i usiadł obok mnie. Po chwili ja też usiadłam i wzięłam głęboki wdech. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w odgłosy lasu, oraz rytmiczne bicie serca mojego towarzysza. Po około godzinie, Isaac zerwał się na równe nogi, pomagając mi wstać.
-Musimy iść -westchnął.
-Ok, więc prowadź wilku -spiorunował mnie wzrokiem, a ja tylko ruszyłam przed siebie łapiąc go za nadgarstek, zmuszając aby szedł ze mną.
 ***
Gdy wróciliśmy, do Instytutu Isaac, odprowadził mnie pod drzwi. Dopiero w połowie drogi, zaraz po tym jak Arika zaskoczona spojrzała na nasze dłonie, uświadomiłam sobie że ciągle trzymam go za nadgarstek. Szybko go puściłam, oblewając się rumieńcem. Myślałam, że odejdzie od razu po przekroczeniu teleportera. On jednak, odprowadził mnie pod same drzwi mojego pokoju.
-I widzisz? Już nie płaczesz -uśmiechnął się.
-Tak. Dziękuję -spuściłam wzrok i dodałam -To... do jutra.
-Do jutra -nie wiem, czy długo tam stał czy może od razu poszedł. Ale jedno wiedziałam, na pewno. Tego wilkołaka dało się polubić.
Isaac?