od Lzzy CD Nathaniel

astanowiłam się chwilę.
-właściwie to przyszłam tu odpocząć... To moja oaza, miejsce gdzie mogę być sobą -powiedziałam patrząc w gwiazdy i szukając dużego wozu.
Wyciągnęłam papierosa i zapaliłam jednego.
-Ty palisz?-zdziwił się chłopak.
Zaciągnęłam się.
-na coś trzeba umrzeć. -odparłam z uśmiechem.-jeśli nie demon, to rak. Jedno z dwóch -dodałam.
Usiadł obok mnie. Również spojrzał w niebo. Dym odlatywal w przestrzeń. A ja siedziałam i milczałam.
-ciekawe, czy zdarzy się coś nieoczekiwanego.-powiedziałam na glos myśl.

(Nathaniel?)

Od Nathaniela - C.D Williama

Podczas biegu William na chwilę się zatrzymał. Korzystając z okazji również zwolniłem i wziąłem nieco głębszych wdechów. On chyba naprawdę chciał mnie wykończyć. Nie dbając o nic usiadłem na chodniku. Przez chwilę zapadło długie milczenie.
- Nathaniel. Koniec treningu. Wracamy - powiedział jedynie.
Ruszył biegiem w stronę powrotną. Biegł ile sił w nogach a ja byłem zdziwiony, że jeszcze ma siłę tak biec. Nie czekając już ani chwili dłużej podniosłem się i ruszyłem za nim. On jednak był za szybki. Już przy pierwszym skrzyżowaniu całkowicie zniknął mi z pola widzenia. Zwolniłem i zacząłem iść marszem mając nadzieję, że to jakiś głupi żart. Jednak na to nie wyglądało. Po stosie przekleństw jakie wypowiedziałem pod adresem chłopaka zatrzymałem się rozglądając wokoło. Był środek nocy  a ja stałem sam na pustej uliczce. Kilka dni temu przyleciałem z Londynu i nie znałem okolicy. W końcu dotarło to do mnie, że się zgubiłem. Zrezygnowany zacząłem iść w pierwszą z uliczek. Po kilkunastu minutach rozpoznałem mały sklepik w którym chłopak kupił butelki wody. Ruszyłem biegiem  odtwarzając w głowie trasę powrotną. Gdy przekroczyłem bramę instytutu dyszałem jakbym przebiegł maraton. Byłem bardzo wkurzony na chłopaka. Nie wiem co mu strzeliło do głowy, ale wiedziałem, że nie puszczę mu tego płazem. Wszedłem do środka i energicznym krokiem przemierzyłem korytarz. Zatrzymałem się przy pokoju Willa. Nawet nie fatygowałem się, aby zapukać, tylko od razu pchnąłem drzwi. Z drugiej strony napotkałem opór, zapewne  Will przystawił czymś drzwi. Wślizgnąłem się do środka i rozejrzałem po pokoju. Wszędzie panował mrok, nic nie było widać. Zakląłem i ruszyłem po omacku w poszukiwaniu lampki nocnej.
- Nawet nie próbuj się tłumaczyć - mruknąłem słysząc oddech chłopaka, co znaczyło, że gdzieś tutaj był.
Po którejś z kolei próbie znalezienia włącznika mi się udało i w pokoju zrobiło się nieco jaśniej. Spojrzałem na łóżko, lecz Willa nigdzie nie było, więc rozejrzałem się po pokoju. Byłem zły na niego, że mnie zostawił i że przez niego musiałem błąkać się po nieznanej ulicy. Spojrzałem teraz w stronę drzwi i znalazłem go. Siedział na podłodze z kolanami przyciśniętymi  do klatki piersiowej i oplatał je rękami. Patrzył tępym wzrokiem przed siebie. Na jego twarzy były ślady łez, teraz już zaschniętych. Chłopak nic nie powiedział. Patrzyłem się na niego przez dłuższą chwilę, po czym bez słowa usiadłem obok niego na podłodze opierając się plecami o ścianę. Wszelka złość na niego mi przeszła. Zamiast krzyczeć na niego, milczałem. Nie rozumiałem, dlaczego chłopak się tak zachowuje, ale wiedziałem, że musi mieć powód. Patrząc na niego wydawało mi się, że jest mną sprzed kilkunastu miesięcy. Wtedy siedziałem sam w ciemnym pokoju i z nikim nie rozmawiałem. Pamiętam uczucie łez spływających  po policzku, za każdym razem, kiedy przypominałem sobie osobę, która odeszła i już nie wróci. Teraz chciałem dowiedzieć się o co chodzi, ale nie spytam po prostu ,,Co ci jest?'' ,  ,,Coś się stało?'' - to chyba najgłupsze pytania jakie mógłbym w tej chwili zadać. Chłopak jeszcze ciągle oddychał głęboko, jakby dopiero co przestał płakać i próbował się uspokoić. Czekałem jakąś chwilę, aż w końcu się poruszył i wstał z podłogi. Zaraz po nim zrobiłem to samo.
- Czego chcesz? - zapytał wyciągają chusteczkę do nosa
- Przyszedłem sprawdzić czy wszystko w porządku - powiedziałem patrząc na chłopaka, który cały czas unikał mojego spojrzenia wbijając wzrok w podłogę.
- Mhm - mruknął siadając na łóżku plecami odwróconymi w moim kierunku - Tam są drzwi.
- Nie wydaje mi się - powiedziałem nie dając za wygraną. Podszedłem bliżej niego nie odpuszczając.
Nie ruszyłem się teraz z miejsca, tylko czekałem na to co chłopak zrobi. Widać było, że jest czymś głęboko przerażony. Gdy milczał przez kilka minut usiadłem obok niego na łóżku.
- Każdy ma swoje problemy - zacząłem - Nie wszystkie da się rozwiązać, ale trzeba próbować - dodałem - Co tam zobaczyłeś  podczas naszego trening? - spytałem cicho niemal szeptem wyczekując odpowiedzi.

(Will?)

Cole Carter

 
Imię: Cole
Nazwisko: Carter
Rasa: Nocny Łowca, choć jego brat i rodzina są przyziemnymi
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 23 Lata
Głos: kilk
Orientacja: Cole, jest w 100 procentach Heteroseksualny, choć jego brat Marcus jest Homoseksualny...
Partner: Cole'owi trudno zaimponować. Żadna z znanych mu dziewczyn, nie była odpowiednia więc chłopak dalej rozgląda się za drugą połówką.
Moc: Cole ma niezwykłą moc, którą ciągle ,,Udoskonala". Potrafi, się teleportować. Z każdym, dniem umie teleportować się coraz dalej. Zamierza osiągnąć szczyt tej zdolności. A tak, po za tym potrafi wszystko to, co umieją Nocni Łowcy.
Charakter: Carter (jak często do niego mówiono) ma dość specyficzny charakter. Z jednej strony, jest towarzyski i pewny siebie a z drugiej opryskliwy i agresywny. Często traci nad sobą, kontrolę albo po prostu wyładuje swój gniew na demonach. Zwykle, siedzi na uboczu słuchając muzyki i grając na gitarze. Przyzwyczajony do tego że zawsze radzi sobie sam, jest samowystarczalny i nigdy nie przyjmuje pomocy. Chłopak jest, też dość... odizolowany. Woli siedzieć sam, i nie pewnie czuje się w tłumie.
Aparycja: Cole ma bladą cerę, intensywne zielone oczy, jest wysoki, ma 180 cm wzrostu, włosy w kolorze ciemnego blondu praktycznie cały czas zakryte czapką, a z pod niej zawsze widać, trochę włosów. Chłopak ubiera się, w ciemne kolory aby stać się praktycznie nie widzialnym w mroku. Jest dość umięśniony, ale nie napakowany jak kulturysta. Na lewym ramieniu ma, podłużną bliznę z dzieciństwa. Zyskał ją podczas szarpaniny, z wściekłym psem. Pies został odgoniony, ale trwale zranił Cartera a on udając że jego rodzice nie żyją poszedł do szpitala aby mu zszyto ramię.
Inne: Cole, umie jeździć konno. Jednym nawet się opiekował gdy miał 9 lat.
Świetnie posługuje, się nożami i inną bronią białą.
W wieku 10 Lat opanował jak strzelać, z pistoletu. 
Historia, Cola Cartera nie jednego z jego kumpli przyprawiła o łzy. Mieszkał w Nowym Yorku, w najgorszej dzielnicy którą zawsze, omijały gliny. Jego matka, była chorą psychicznie kobietą a ojciec pijakiem i tyranem. Nie raz, za wszystko co przytrafiło się ojcu, obrywał jego młodszy syn 4 Letni wówczas Cole. Jego brat Marcus, zawsze starał się brać na siebie karę dla Cola, ale ojca tylko bardziej to denerwowało i nie raz, doprowadzał do tego że Cole nie chodził do szkoły kilka miesięcy. W wieku 10 lat, Marcus nauczył go strzelać z broni palnej, i posługiwać się bronią białą. W jednej, z ulic jego dzielnicy napadł go pies i dotkliwie zranił chłopaka a ten wybrał się do szpitala aby, zszyto mu rękę. Potem dowiedział się, o Instytucie i ciekawy jak to wygląda przybył i został na stałe.
Kontakt: adam.leszcz@onet.pl -E-mail
Hades WZN - horwse

Od Nathniela - C.D Lzzy

Po krótkim spacerze wróciłem do instytutu. Tam skierowałem się na dach, do miejsca gdzie jest cicho i spokojnie. Kiedy chcę pobyć sam lub pomyśleć to jest to najlepsze miejsce. Gdy byłem już na górze zauważyłem jakąś dziewczynę. Podszedłem bliżej i stwierdziłem, że to Lzzy.
- Napędziłeś mi strachu - powiedziała
- To musisz coś ukrywać skoro się wystraszyłaś - zaśmiałem się
Podszedłem do krawędzi budynku spoglądając na dół. Nigdy nie bałem się wysokości, więc ten widok nie robił na mnie żadnego wrażenia.
- Co ty tu robisz? - zapytałem z ciekawości spoglądając na czerwonowłosą.
(Lzzy?)

Od Nathaniela - C.D Delli

Słuchałem uważnie dziewczyny i zaśmiałem się na jej słowa.
- Czyli jednak uważasz, że jesteś słabsza ode mnie - prychnąłem
- Nie o to mi chodziło - mruknęła nie zadowolona
- Nic nie stoi ci na przeszkodzie do ataku - dodałem - Mimo to się wahasz, to mów samo za siebie
- Jesteś irytujący - powiedziała opierając się o mur starego budynku.
Na jej twarzy zagościł szeroki, pewny siebie uśmiech. Coś mi w tym nie pasowało, ta nagła zmiana... Odwróciłem się za siebie w kierunku w którym dziewczyna się patrzyła. Tam w mroku zaczęły wyłaniać się dwie postacie. Zmieniłem pozycje przechodząc nieco dalej. Nareszcie zaczęło się coś dziać. Już myślałem, że spokojnie wrócę sobie do instytutu.
- Coś nie tak Nocny Łowco? - zakpiła dziewczyna
Spojrzałem na nią z uśmiechem na ustach.
- W jak najlepszym - odparłem wyciągając drugi srebrny sztylet.
Postacie były już na tyle blisko, że mogłem zobaczyć choć trochę ich twarze. Ostre wystające kły tylko potwierdziły moją teorię. To były wampiry. Jak dotąd walczyłem tylko z dwoma naraz podczas walki  i ledwo dawałem sobie radę, a tutaj jest ich aż troje.
- Widzę, że impreza się rozkręca - zaśmiałem się cały czas obserwując obecne osoby, aby nie dać się zaskoczyć. - Co to, rodzinne spotkanie? - zakpiłem
- Nie wiem czy będzie ci tak wesoło za kilka minut - odparła zbliżając się w moją stronę
- Jakoś sobie poradzę - zapewniłem ją, a z mojej twarzy ani na chwilę nie znikł szeroki uśmiech.
Walka - to jest to co uwielbiam. Jednak warto było dziś pofatygować się na nowojorskie ulice.

(Della?)

Od Jace'a - Do Ariki (CD)

 Przerzuciłem ostrze z ręki do ręki, uśmiechając się sarkastycznie. Podchodziłem bliżej niego, podczas gdy on cofał się, aż dotarł do ściany. Wystawił kły i zaczął się rzucać, aby nic nikomu się nie stało, przystawiłem mu nóż seraficki do szyi, i dałem znak Arice, by zamknęła drzwi. Narysowała runę zamykającą na nich i podeszła bliżej, mając się na baczności.
- Gadaj, po co wam krew przyziemnych. - warknąłem, przystawiając nóż bliżej jego szyi. Wystawił kły bardziej, lecz nic nie mógł zrobić. - Chyba, że chcesz mieć ostrze wbite w szyję. - dodałem, śmiejąc się cicho.
- Nie wiem. - syknął, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Myślał, że go wypuszczę po tym, jak skłamał. Dobrze to wiedział. 
- Jeśli nie będziesz współpracować, nigdzie nie pójdziesz. Z resztą, co tu kryć, i tak nigdzie nie pójdziesz. - zaśmiałem się szorstko i może lekko udawanie, stając mu na nodze. - Mów, albo ty i cała twoja gromadka zginiecie. - dodałem, o wiele bardziej poważniej.
- Ja... Naprawdę nie wiem... Wykonuję tylko polecenia szefa... - powiedział, przełykając ślinę. Był wyraźnie zdenerwowany. Odstawiłem lekko nóż od jego szyi i uśmiechnąłem się ironicznie.
- Twój szef... Jak się nazywa? - spytałem, sztucznie łagodniejszym głosem. Nagle ktoś zaczął walić z impetem w drzwi.
- Jace, pospiesz się. Nie mamy czasu. - odparła poważnie Arika, przytrzymując drzwi. Zaczęła rysować runy, lecz nie dostrzegłem jakie. Skinąłem na wampira.
- James Chapman... - wydukał. Puściłem go i wskazałem na okno dziewczynie. Nakazałem Alec'owi i Izzy pójść na tyły klubu. Wyszliśmy przez okno, zamykając szczelnie, aby wampir nie uciekł. Nasi towarzysze byli już na miejscu.
- Mamy nazwisko tego handlarza krwią. Musimy się tam udać. Na pewno nie jest on z DuMortu, Raphael wiedziałby o tym. - powiedziałem, chowając nóż seraficki.
- Idziemy tam teraz? - zapytała Isabelle, oglądając się, czy nikt nas nie śledzi.
- Retoryczne pytanie. Oczywiście, że nie, Izzy. Musimy go sprawdzić. - odpowiedział Alec, mrużąc oczy. 
- Nie powinniśmy już iść? Mogą nas podsłuchiwać. Prawie się dobili do tych drzwi. - zauważyła Arika. Pokiwałem głową i dałem znak, aby poszli za mną. Dotarliśmy do Instytutu po niedługim czasie, w pośpiechu.

Arika?

Od Ariki - Opowiadanie konkursowe

Siedziałam w swoim pokoju, wyglądając przez okno w daleki krajobraz. Niestety po tygodniach duchoty nadszedł wreszcie i wyczekiwany deszcz. Dlatego teraz, choć było południe, całe miasto spowijała gęsta mgła, kryjąc wszystko, nawet najbliższe budynki, za aurą tajemniczości. Tylko nieliczne światła zdołały pokonać mgłę i przypomnieć o swoim istnieniu. Gdy spojrzało się na chodnik, można było dostrzec rozmazane, ciemne sylwetki przechodniów, którzy śpieszyli do domów, klnąc na deszcz. Westchnęłam widząc ten krajobraz. Żebym tylko ja miałam takie zmartwienia. Przyziemni tego nie wiedzą, ale w pewnym sensie są szczęściarzami, nie wiedząc o tym, co dzieje się w mroku.
                Tkwiłam u siebie w pokoju od rana, siedząc na parapecie i wyglądając na zewnątrz. Niestety ponura pogoda trochę mi się udzielała. Nie mogłam wyjść na zewnątrz, ponieważ padało i trudno by mi było trenować. Poza tym teraz w okolicy grasują demony. Nastrój dzisiejszego dnia sprawił również, iż nie miałam ochoty wychodzić gdziekolwiek, nawet na salę treningową. A jednak, trwanie w jednym miejscu od ponad trzech godzin również mi nie służy. Zeszłam więc ze swojego dotychczasowego miejsca i podeszłam do półki, gdzie trzymam różnego rodzaju papiery. Wyciągnęłam stamtąd plik kartek, gdzie znajdowały się słowa do mojej nowej piosenki. Od tak dawna nic nie pisałam. Od tak dawna nic nie śpiewałam. Niestety nie miałam ostatnio na to czasu. Noce spędzałam na patrolach, polując na demony, a za dnia trenowałam.
Usiadłam przy niewielkim stoliku, wzięłam jeden z wielu ołówków, przygotowałam miejsce pracy i…. nic. Siedziała tak może kilka sekund, minut albo może godzin, a nie mogłam nic wymyślić. Słowa nie nadchodziły, muzyka nie chciała się układać, nuty skakały we wszystkie strony. Jedynym dźwiękiem, jaki obecnie słyszałam, było moje powolne stukanie ołówkiem w blat stołu. Z każdą chwilą, kiedy nie mogłam nic wymyślić, byłam coraz bardziej sfrustrowana. Muzyka i śpiew, to jedyne, co miałam dla siebie. To jedyne, co łączyło moją przeszłość i teraźniejszość oraz przechodziło w przyszłość. Jedyne, co chodź na chwilę dawało mi wytchnienie. A teraz mojej muzyki zabrakło. Nie czułem jej w sobie i dookoła siebie. Zła na siebie opuściłam głowę na stół. Co innego mogłam zrobić? Ten dzień jest coraz gorszy. Leżąc tak w nieruchu, usłyszałam na zewnątrz czyjeś kroki oraz śmiech.
- Wybierasz się na ten bal? – powiedział jeden głos. Kobiecy. Był jedwabny i melodyjny, a korytarz niósł go echem dalej w głąb Instytutu.
- No nie wiem. – odpowiedział drugi głos. Tym razem potężny męski głos – Co to za pomysł, aby przebierać się za Podziemnych?
- Nie uważasz tego bardzo ciekawy pomysł? No wiesz…. Nie codziennie są tu jakieś bale, a co dopiero takie, na które można się przebrać – zachichotała dziewczyna entuzjastycznie.
- Bal to jedno, a przebieranie się za wampiry, to drugie. My, Nefilim, nie powinniśmy zniżać się do ich poziomu.
- Jesteś strasznie ponury. – odparowała dziewczyna – Trochę zabawy nikomu nie zaszkodziła.
Mężczyzna coś odpowiedział, jednak głosy stopniowo cichły, wraz z oddalającymi się korytarzem właścicielami owych głosów.
Wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w drzwi. No tak. Zupełnie o tym zapomniałam. Bal ma się odbyć za cztery dni, a tematem przewodnim mają być wampiry. Choć mi to szczególnie nie przeszkadza, muszę przyznać, iż trochę zgadzam się z owym mężczyzną. Tematyka była niecodzienna, jeśli mogę tak rzec.
Na początku, kiedy ogłosili, że będzie coś takiego organizowane w Instytucie, nawet nie pomyślałam, że mogłabym wziąć w czymś takim udział. Nie jestem zbyt towarzyską osobą, a miejsc tłocznych unikam jak ognia. Jednak, jak się nad tym zastanowić, to w sumie, dlaczego nie? Może…. Może mogłabym wreszcie poznać kogoś, otworzyć się na innych. Porozmawiać z kimś i się pośmiać. Minęło tyle lat, kiedy ostatni raz się dobrze bawiłam, kiedy ostatni raz się śmiałam. Może właśnie to jest ten czas, aby się przełamać? A może nie…? A jeśli coś zrobię nie tak? Źle się ubiorę? Wygłupię się?
Potrząsnęłam głową, aby odpędzić ponure i nieproszone myśli. Jak to się mówi: Raz kozie śmierć. Nie mam nic do stracenia, za to dużo do zyskana.
Spojrzałam się na puste karki, na których powinny się pojawić jakiekolwiek słowa. A jednak teraz nie widziałam tam liter czy nut. Oczami wyobraźni widziałam piękną i strojną suknię. Niestety…. Nie do końca wiedziałam, jaki styl mają wampiry i co na siebie zakładają. Obecnie mamy dwudziesty pierwszy wiek, moda zmienia się co miesiąc. Ale z drugiej strony… wampiry są długowieczne. Słyszałam, że nieraz ubierają się w stylu, który był modny stulecia temu. Dlatego też postanowiłam połączyć współczesną suknię z suknią balową z poprzedniego stulecia. Zabrałam się do szkicowania wstępnego projektu mojej kreacji. Będzie to mój projekt, w pełni wykonany przeze mnie, więc pewnie nie będzie jakiś nie wiadomo jak olśniewający czy piękny, ale przynajmniej będzie mój. Po dość niedługim czasie widziałam już pierwsze zarysy mojej sukni. Piękny, głęboki dekolt, wykonany w kształcie serca bez żadnych ramiączek. Lekko zdobiony gorset, który optycznie będzie minimalnie wyszczuplał sylwetkę. A później piękna, rozkloszowana spódnica z długim trenem. Gdy wszystko było skończone, spojrzałam na moje dzieło krytycznym okiem. Naniosłam jeszcze trochę poprawek i przygotowałam się w wyjścia. Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy, narzuciłam na siebie gruby, ciepły płaszcz, wzięłam jakąś parasolkę i udałam się w miasto.
                W centrum znajdował się salon krawiecki. Masa Przyziemnych go poleca, dlatego właśnie tam się udałam. Pokonanie drogi od Instytutu do salonu trochę mi zajęło. Przez mgłę parę razy skręciłam w zły zakręt, po czym trafiałam albo w złe miejsce, albo w ślepy zaułek. Zaczynało mnie to coraz bardziej irytować.
Naprawdę jestem tak beznadziejna, że nawet nie potrafię trafić w jedno miejsce? – pomyślałam.
W końcu, po licznych powrotach i błądzeniach udało mi się dotrzeć na miejsce. Choć raz w życiu miałam szczęście. W salonie nikogo nie było. Podeszłam więc do recepcji i powiedziałam, co mnie interesuje. Kobieta, mniej więcej wyglądająca na trzydziestkę, poprosiła, abym poszła do poczekalni i tam zaczekała, aż zostanę przyjęta. Tak też zrobiłam.
Po niecałych dziesięciu minutach, siedzenia i nic nie robienia, przyszedł starszy mężczyzna, na oko koło pięćdziesiątki. Włosy, choć poprzecinane siwizną, nadal zachowały gdzie nie gdzie swój dawny, czarny niczym noc, kolor. Oczy miał zielone, obleczone licznymi zmarszczkami, a uśmiech przyjazny.
Musiał mieć duże powodzenie u dam w młodości.
- W czym mogę służyć? – spytał uprzejmie, uśmiechając się przy tym wesoło.
Pokazałam mu projekt mojej sukni i przedstawiłam wszystkie szczegółu, jak powinna wyglądać.
- Jakiś konkretny kolor pani preferuje?
- Hmm… Nie zastanawiałam się nad tym.
Mężczyzna zmierzył mnie bacznym okiem, ocenił stan i porównywał.
- Na jakąś szczególną okazję jest ta suknia?
- Na bal. – odpowiedziałam
- Myślę, że ciemno-czerwony kolor będzie do pani idealnie pasował. – powiedział – A co do samego projektu. Dodał bym jakieś delikatne marszczenia na górze spódnicy, aby pięknie się układała i wyglądała, jakby kaskadą spływała na ziemię. Dzięki temu będzie się również cudownie rozkładać dookoła pani sylwetki. Co do samego trenu. Nie za długi i nie za krótki. Dekolt również bym jakoś ściągnął materiałem w bok.
- Oczywiście. – odpowiedziałam. Nie sądziłam, że z jedną suknią może być tyle zachodu
- Na kiedy pani jej potrzebuje?
- Bal jest za cztery dni.
- To dość mało czasu. Musimy również wliczyć czas na ewentualne poprawki. Hmm… - Zastanawiał się. – Da radę pani jutro przyjść na przymiarkę? Nie mam obecnie zbyt dużo klientów, więc powinienem ją dzisiaj skończyć. Jutro poprawki i za dwa dni będzie gotowa!
Uśmiechnęłam się promiennie. Od tego mężczyzny aż biły fale entuzjazmu. Widać, że szycie to jego pasja.
- Dziękuję panu bardzo. A więc do jutra. Mogę przyjść pod wieczór?
- Oczywiście, oczywiście! Zapraszam panią serdecznie!
Po krótkim pożegnaniu, udałam się na dalsze zakupy. Przed opuszczeniem salony dostałam jeszcze od Gussa – właściciela salonu – instrukcje, jakie przedmioty idealnie by pasowały do sukni.
A więc najpierw czeka mnie sklep z butami. Weszłam do niezliczonej liczby galerii i różnego rodzaju sklepów. Przymierzyłam tysiące par butów, które moim zdaniem pasowały by do mojej przyszłej kreacji. A jednak żadna para mi nie odpowiadała.
Czym ja się tak przejmuję? Przecież to tylko bal. Nikt i tak nie zwróci na mnie uwagi, więc po co mam się tak przejmować wyglądem? – pomyślałam.
Gdy już chciałam się poddać w poszukiwaniach i kupić pierwsze lepsze buty ujrzałam je. Piękne, czerwone, z delikatną siateczką, nie do końca kryjącą stopę. Obcas nie był również zbyt wysoki. Przymierzyłam je i… wiedziałam, że będą idealne.:

                                    


A więc co dalej? Przydały by mi się jakieś rękawiczki, najlepiej długie, które zakryją moje runy. Wampiry nie posiadały Znaków. Przejrzałam kilka pobliskich sklepów z rękawiczkami. W końcu zdecydowałam się na czarne rękawiczki, sięgające mi prawie do ramion. Będą dobrze komponować się z moją suknią i spełnią odpowiednio swoją rolę w ukryciu moich Znaków:




Czegoś jeszcze mi brakuje. Tylko czego? Co wampir mógłby jeszcze założyć na bal. Myśl Arika, myśl. Dzieci Nocy to wykwintne stworzenia z bardzo rozbudowaną etykietą. Co jeszcze mogliby założyć na bal? Przytoczyłam na myśl kilka wampirów, które spotkałam w życiu. Wiem! Przydałaby mi się jakaś biżuteria. Skromna, ale podpowiadająca o tym, że lepiej ze mną nie zadzierać. Lekko tajemnicza, ale budząca również grozę. Udałam się do sklepu jubilerskiego, znajdującego się po drugiej stronie od galerii, gdzie kupiłam buty. Tam przejrzałam kilka kompletów. Złote i srebrne naszyjniki. Z diamentami (na te zbytnio nie patrzyłam, bo ich cena przekraczała moje najśmielsze oczekiwania. Co ci Przyziemni w tym widzieli?), z szmaragdami, topazami, szafirami i na końcu z rubinami. Te wydawało mi się najbardziej obiecujące i kuszące, ponieważ miały kolor, kształt i to coś, czego potrzebowałam. Zdecydowałam się na naszyjnik przeplatany kilkoma rubinami i do tego para kolczyków do kompletu:


Powinnam mieć już wszystko, co posiadają wampiry. Fryzurę sama sobie jakoś ułożę. Strój mam, buty mam i drobne akcesoria również. Czy czegoś jeszcze potrzebuję, aby upodobnić się do Dzieci Nocy? Hm… Rany! Zapomniałabym! Oni są bladzi, skórę mają niczym marmur. Tylko… jak sprawić, aby moja skóra była blada, prawie biała?
Usiadłam na niewielkiej ławeczce w Central Parku. Była umieszczona pod rozłożystymi koronami drzew, a więc zła pogoda mi nie doskwierała. Zastanawiałam się nad różnymi sposobami zmienienia koloru mojej skóry. A jednak żaden sposób nie wydawał mi się dobry. Chyba nie ma żadnego kosmetyku, który sprawi, iż będę naprawdę wyglądać jak wampir.
W końcu, po nieowocnych próbach wynalezienia jakiegoś sposobu, udałam się do kilku sklepów z kostiumami. Niestety i tutaj nie uzyskałam żadnej pomocy.
                Sfrustrowana wróciłam do Instytutu. Był już późny wieczór, a jednak korytarze były pełne Nocnych Łowców. Panował większy ruch, niż zwykle. Może było to spowodowane balem, który zbliżał się nieubłaganie?
Gdy dotarłam do swojego pokoju, od razu zmęczona położyłam się na łóżko. Po całym dniu przygotowań, miałam ochotę tylko zasnąć. A jednak sen nie przychodził. Mijały kolejne godziny, a ja czułam się coraz bardziej rozbudzona. I może byłabym zła, gdyby nie to, że wymyśliłam pewne rozwiązanie, co do zmiany koloru skóry, na niezdrowy biały kolor wampira. Chociaż nie był to najlepszy pomysł i być może trochę idiotyczny, ale jedyny, na jaki wpadłam. Po cichu udałam się do kuchni i wzięłam mąkę, po czym prędzej wróciłam do pokoju. Poszperałam trochę w szafkach i wyjęłam puder i pędzelek do pudru. Wymieszałam mąkę z kosmetykiem i nałożyłam sobie trochę na rękę. Spojrzałam na nią i westchnęłam z ulgą. Pod światło naprawdę wyglądało, jakbym miała marmurowy kolor skóry. I waśnie o to mi chodziło! Zadowolona znów spróbowałam położyć się spać. I tym razem sen nadszedł…
***
Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie. I znów nie miałam co robić. Wszystkie potrzebne zakupy zrobiłam dnia poprzedniego, a przymiarkę sukni mam dopiero pod wieczór.
- Następnym razem muszę myśleć bardziej przyszłościowo – powiedziałam sama do siebie.
Skoro i tak nie mam co robić, udałam się do Sali treningowej. Los był dla mnie łaskawy, ponieważ nikogo tam nie było, także wzięłam łuk, najlepszą moim zdaniem broń, i zaczęłam wystrzelać kolejne strzały.
Ćwiczyłam tak przez jakiś czas, dopóki sala stopniowo nie zaczęła się zapełniać Nefilim, którzy wpadli na ten sam pomysł, co ja. Także lekko zawiedziona opuściłam pomieszczenie.
Była dopiero dwunasta, do wieczora jeszcze kilka ładnych godzin. Chodziłam bez celu po pokoju, aż mój wzrok spoczął na niezapisanych kartkach. Może dzisiaj inspiracja przyjdzie? Szybko je wzięłam i udałam się do Sali muzycznej. Ta, choć niewielka, trochę zakurzona i lekko zaniedbana, miała w sobie pewien urok. Uwielbiałam tu przebywać i gdybym mogła, spałabym tutaj. Usiadłam przy fortepianie i zaczęłam wygrywać jakiś rytm. Po chwili słowa same napłynęły. Szybko je zapisałam i teraz mój głos wypełniał całą salę. I tak właśnie upłynął mi cały dzień. Choć teraz już wiem, że nie był to najlepszy pomysł, dlatego, ze później bolało mnie gardło.
                Przed godziną dziewiętnastą udałam się do salonu na przymiarkę mojej sukni. Była gotowa, tak jak Guss obiecał. Wzięłam od niego aksamitną suknię i udałam się do przebieralni, gdzie dwie pracownice pomogły mi ją włożyć. Gdy przejrzałam się w lusterku, oniemiałam. Nigdy jeszcze nie widziałam takiej sukni. To niemożliwe, aby coś takiego uszyć w jeden dzień. Choć do czegoś tak szykownego nie pasowało tylko jedno – osoba, która ją nosiła.



 Odwróciłam wzrok od lustra i wyszłam z przymierzalni. Guss zaraz podbiegł i spiął sunie w miejscach, gdzie była za luźna i pozaznaczał kilka miejsc, gdzie były potrzebne drobne poprawy. Umówiłam się, że przyjdę po odbiór sukni następnego dnia po południu.
                Droga do Instytutu nie zajęła mi wiele czasu. Nie spodziewałam się tego, iż będę się cieszyć z balu i sukienki. Kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia. Choć teraz też trochę jest. Nadal mam pewne wątpliwości czy aby na pewno powinnam tam iść. A jednak teraz nie mogłam się poddać. Nie, kiedy praktycznie wszystko było gotowe.
***
Następnego dnia obudziłam się, ku mojemu zaskoczeniu, trochę później, niż zwykle. Słońce wisiało już wysoko ponad horyzontem, a jego promienie starały się przebić przez zasłony do mojego pokoju. Podeszłam więc do okna i wyjrzałam na budzący się świat. Pogoda trochę się polepszyła. Deszczowe dni minęły i znów ustąpiły miejsca tym cieplejszym. Chociaż wilgoć dało się wczuć w dusznym powietrzu, było lepiej, niż kiedy padało.
Niespiesznie wzięłam prysznic, przebrałam się i udałam do kuchni na śniadanie. Było tam tylko dwóch Nocnych Łowców, których kojarzyłam z widzenia, jednak nie znałam ich imion. Po krótkim przywitaniu, zrobiłam sobie kilka kanapek i udałam się z nimi do swojego pokoju.
                Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się południe. Dlatego ile sił w nogach pobiegłam odebrać moją suknię. Zdyszana wpadłam do salonu, trochę spóźniona.
- Widzę, że pani naprawdę zależy na tym balu. – zaśmiał się Guss, na co ja mu odpowiedziała tylko uśmiechem. Po kolejnej przymiarce sukni i uiszczeniu wpłaty za nią udałam się w drogę powrotną do Instytutu. Dzień zapowiadał się tak samo nudno, jak ten wcześniejszy.
                Gdy wreszcie dotarłam do swojego pokoju, wyjęłam wszystkie rzeczy, kupione na bal. Zaczęłam sprawdzać czy wszystko idealnie skomponuje się z moją suknią. W pokoju miałam dość duże lustro, wiszące na ścianie, także mogłam podziwiać całą moją kreację. Wszystkie elementy świetnie do siebie pasowały, co mnie cieszyło. Muszę przyznać, że miałam trochę obaw przed tym, że coś będzie nieodpowiednie do sukni.
Zdjęłam wszystko starannie i schowałam, aby nic się nie zniszczyło. Przy okazji postanowiłam sprawdzić czy mój sposób na bladą skórę zakryje moje runy ponad dekoltem. Z nimi miałam najwięcej problemu, ponieważ suknia tego nie ukrywała. Na moje szczęście nie były widoczne. A więc pozostało mi tylko jedno – zastanowić się nad fryzurą. Może upnę je jakoś w kok? Albo zakręcę loki?
Na Anioła… Czy to wszystko musi być takie skomplikowane?
Nie sądziłam, że nawet z fryzurą mogę mieć problem. Nie sądziłam również, że aż tak wkręcę się w przygotowania do balu. Westchnęłam sfrustrowana i lekko zmęczona. Jutro jest bal, od rana będą przygotowania. A więc i fryzurą zajmę się jutro.
Wyczerpana tymi wszystkimi przygotowaniami położyłam się spać. Następnego dnia muszę wstać wcześniej, aby się odpowiednio przyszykować.
***
Nazajutrz wstałam o świcie. Szybko zerwałam się z łóżka, podbiegłam do szafy i wyjęłam z niej moją suknię, którą starannie ułożyłam na moim łóżku, aby się nie pogniotła. Bal miał się zacząć dopiero pod wieczór, lecz teraz mogę przygotować te najmniej ważne rzeczy. Gdy kupowałam wcześniej akcesoria na bal, kupiłam również kilka kosmetyków, które moim zdaniem przydadzą się. Więc teraz wyjęłam je i rozłożyłam na biurku, po kolei im się przyglądając. Były tam cienie do powiek, jakiś tusz do rzęs, krwistoczerwona szminka, jakiś puder i tym podobne rzeczy. Na co dzień nie musiałam używać tego wszystkiego. Nefilim nie dbali o takie rzeczy. A przynajmniej ja.
Gdy wszystko było ułożone i przygotowane, udałam się do łazienki, aby wziąć prysznic. Gdy wyszłam, było dopiero południe, a bal miał się zacząć koło dziewiętnastej. A więc kolejne godziny nic nie robienia. Udałam się do biblioteki, po jakąś lekturę na ten czas. Zdecydowałam się na Sekret lady Audley. Krótka powieść, w sam raz na dzisiejsze popołudnie.
                Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło się ściemniać. Lektura naprawdę mnie pochłonęła. Dlatego szybko popędziłam do mojego pokoju. Nie mam za wiele czasu na przygotowania. Co najpierw, co najpierw? Rozejrzałam się po moim pokoju. No tak! Przydało by się sprawić na początku bladość skóry. Dlatego szybko, pędzelkiem do pudru, zaczęłam się „malować”. I tak po jakiś trzydziestu minutach byłam prawie biała, choć można by raczej nazwać ten kolor marmurowym, niezdrowym i lodowatym. Dziwnie się czułam. Następnie zabrałam się za makijaż. Nie za mocny, ale podkreślający to, kim jestem. Albo raczej to, kim mam się stać. Zdecydowałam się na połączenie czarnego koloru na zewnątrz powiek i kremowego wewnątrz. Rozmyłam delikatnie granice między tymi dwoma kolorami, tworząc delikatny efekt ombre. Później tusz do rzęs, róż na kolczyki, aby jednak dodać trochę żywych kolorów skórze oraz krwistoczerwona szminka. Następnie zajęłam się włosami. Postanowiłam je lekko pofalować i puścić luzem. Z racji tej, że moje włosy sięgają mi do pasa, będą wyglądać, jakby spływały kaskadą w dół. Na górze tylko dodałam parę perłowych spinek. I wreszcie nadeszła kolej na suknię. Trochę się namęczyłam, zanim ją włożyłam. Wcześniej miałam do pomocy dwie pracownice salonu krawieckiego, teraz byłam ja sama. Ale, bo dość ciężkiej walce z gorsetem, udało mi się ją włożyć. Wygładziłam spódnice i wyrównałam jakieś drobne nierówności. Zapięłam naszyjnik, który pięknie się wpasował między obojczyki, i zapięłam kolczyki na długość sięgające mi prawie ramion. Później były rękawiczki. I na moje szczęście były idealnej długości, aby zakryć wszystkie Znaki na rękach. Na koniec zostawiłam buty. Zachwiałam się lekko, przy ich zakładaniu, ale utrzymałam równowagę i już po chwili wszystko było gotowe. Podeszłam do lustra, aby zobaczyć efekt końcowy. Wszystko do siebie pasowało idealnie, jak kolejne elementy układanki. Patrzyłam na odbicie w lustrze, jakby należało do kogoś innego, a nie do mnie.
Z tych rozmyślań wyrwał mnie szum na korytarzu. Wszyscy już szli do Sali Głównej. Wzięłam kilka głębszych oddechów i po chwili wahania, również wyszłam z pokoju i skierowałam się na miejsce balu.
                Było tam już mnóstwo Nocnych Łowców, przebranych w najróżniejszy sposób. Byli mężczyźni w eleganckich garniturach, jak i w strojach codziennych. Kobiety również miały różnego rodzaju suknie – od balowych, po zwykłe imprezowe. Sala była przygotowana w stylu pomieszczenia, w jakim mogły by mieszkać wampiry. Lekko poniszczony, szary i ponury. Przy jednej ze ścian był ustawiony stół z jedzeniem i napojami. W niektórych kontach znajdowały się krzesła, dla osób, które zmęczyły się tańcem, mogły odpocząć. Udałam się w ich kierunku. Usiadłam na jednym i wygładziłam spódnicę. Jeszcze nigdy nie byłam na takim przyjęciu i nie chciałam się zbłaźnić. Dlatego może lepiej, jeżeli przynajmniej na razie będę siedziała i udawała, że mnie tu nie ma.
***

Zabawa rozkręciła się na dobre. Wszyscy tańczyli i bawili się. Widać było, że wszystkim, choć niektórzy mieli wątpliwości, zabawa się podoba. Osoby, które przygotowały Salę Główną, ale również i osoby, które przygotowały swoje kreacje, wykonały naprawdę świetną robotę.
Właśnie zaczynała się kolejna piosenka, kiedy usłyszałam obok siebie czyjś głos:
- Zamierzasz całą zabawę przesiedzieć? – był lekko rozbawiony.
Odwróciłam się w stronę właściciela owego głosu. Był to chłopak, może mniej więcej w moim wieku. Jego włosy były kolory złota i były poukładane w każdą możliwą stronę, i pod każdym możliwym kątem. Choć to akurat przypisałam elementowi jego stroju. W jego niebiesko-brązowych oczach widać było iskierki rozbawienia. Miał na sobie lekko podniszczony strój. Twarz mi się wydawała znajoma, ale nie mogłam jej przypisać do imienia.
- Ja… - nie byłam pewna, co opowiedzieć. Że przyszłam na bal, ale od początku siedzę na krześle i patrzę, jak inni się bawią.
- Idziesz zatańczyć? – spytał
Po chwili wahania, kiwnęła głową na zgodę. Wstałam z krzesła i, szurając spódnicą po parkiecie, udałam się za nim na środek Sali. Chociaż muszę przyznać, że wolałabym tańczyć gdzieś na uboczu.
Przetańczyliśmy razem z chłopakiem jeszcze kilka tańców, po czym, chcąc znów usiąść, zastałam kolejnego Nocnego Łowcę, który chciał zatańczyć.
Nie spodziewałam się tego. Zazwyczaj ja unikam wszystkich, a wszyscy to szanują i po części unikają mnie. Ale to przecież niemożliwe, aby jedna kreacja tak wiele zmieniła.
                Zatańczyłam jeszcze z kilkoma osobami, po czym główni organizatorzy poprosili o chwilę uwagi.
- Cieszymy się, że tak liczne grono przybyło na bal organizowany przez nas. Widzę tu wiele cudownych kostiumów i mogę śmiało stwierdzić, że zawstydzilibyście nie jednego wampira. – powiedziała Marysie – Ale teraz pragniemy zaprosić was na zabawę! Wszyscy wiemy, że wampiry są szybkie, zwinne i przebiegłe. Postanowiliśmy więc ukryć gdzieś na terenie Instytutu pewien przedmiot. Będziecie musieli, za pomocą swoich umiejętności, go znaleźć. Aby trochę ułatwić wam zadanie, dodaliśmy małe podpowiedzi. Pierwsza podpowiedź brzmi: „Inspiracji dźwięk można usłyszeć tam”. Życzymy powodzenia!
Wszyscy od razu popędzili na korytarz i zastanawiali się, o jakim pomieszczeniu może mówić podpowiedź. Muszę przyznać, iż podejrzewałam pokój muzyczny, a że i tak nie miałam co robić, postanowiłam dołączyć się do zabawy.
                Nefilim biegali po całym Instytucie, śmiejąc się i uśmiechając, w poszukiwaniu kolejnych podpowiedzi. Po niecałej godzinie Nocny Łowca zwany William znalazł ów przedmiot – czerwony niczym krew klejnot.
Wszyscy się świetnie bawili. Zabawa skończyła się koło pierwszej - drugiej nad ranem. A i tak większość chciała jeszcze przedłużyć ten bal. I nic dziwnego. W Instytutach organizowano niewiele takich przyjęć, dlatego stanowiło to miłą odmianę od rutyny. Wróciłam do swojego pokoju, ledwo żywa. Ku mojemu zaskoczeniu przetańczyłam całą noc.
Zdjęłam suknię, szczęśliwa, że mogę się jej już pozbyć (po 8 godzinach każdy by miał jej dość). Szybko zmyłam z siebie makijaż, wzięłam prysznic i położyłam się spać. Długo będę odsypiać ten bal, ale warto było.
Następnego dnia wszyscy o nim mówili. Każdy był zachwycony i nie mógł się doczekać kolejnego takiego przedsięwzięcia. 

Od Ariki do Jace'a (CD)

- Słucham? – spytałam niedowierzając w to, co przed chwilą powiedział Chłopak. Miałam uwieść wampira? Uwieść?
- Czy ja mówię jakoś niewyraźnie? – odpowiedział lekko znużonym głosem.
Stałam nieruchomo i patrzyłam się na niego.
- Będziesz tak stała i patrzyła się na mnie przez całą noc? – spytał ironicznie Jace – Wiem, że jestem…
- Tak, tak wiem. „Oszałamiający”. Już to mówiłeś. – byłam coraz bardziej zdenerwowana – Skoro tak, to może ty pójdziesz uwieść tego wampira, a ja popatrzę?
- Na pewno nie mógłby mi się oprzeć – rzucił sarkastycznie – Ale tobie raczej pójdzie szybciej.
Pokręciłam głową i spojrzałam w kierunku wampira. Stał przy barze i lustrował wzrokiem tłum ludzi, pewnie w poszukiwaniu kolejnego celu. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, jak mogłabym go uwieść. Zwłaszcza, że nie mam w tym zbyt dużego doświadczenia. Od dziewiętnastu lat nie miałam żadnego chłopaka.
Potrząsnęłam głową. To nie czas na takie rozmyślania.
- Pójdziesz w tym czy w następnym stuleciu? – powiedział Jace przyglądając się mi.
Spiorunowałam go wzrokiem, odetchnęłam parę razy głęboko i ruszyłam w stronę wampira. Mijając go uśmiechnęłam się i rzuciłam mu lekko prowokujące spojrzenie. Szłam dalej przed siebie, tylko raz obejrzawszy się za siebie. Wampir chwycił przynętę. Pewnie pomyślał, że jestem jedną z tych naiwnych Przyziemnych i będę łatwym celem. Nic bardziej mylnego. Gdy dotarłam do ściany, uśmiechnęłam się do niego. Przesunęłam się w bok, aby odsłonić drzwi, znajdujące się za mną. Znajdował się tam jakiś stary magazyn. Pewnie tutaj przechowywali wszystkie cały sprzęt. Wślizgnęłam się do środka, dając znak Jace’owi, aby ruszył za mną.
Drzwi zamknęły się za mną i wampirem, i zostaliśmy sami. Wampir uśmiechnął się przebiegle.
- Jak masz na imię?
- Arika – uśmiechnęłam się, odsuwając się trochę.
- Nigdy cię tu nie widziałem. Nowa? – spytał, podchodząc bliżej.
Jednak jego lubieżny uśmiech zniknął, kiedy zobaczył Znaki.
- Nefilim! – syknął i ruszył w stronę drzwi, jednak te otworzyły się i stanął w nich Jace.
W ręce już trzymał seraficki miecz, a ja wyciągnęłam własny.
- Nakir – szepnęłam, a ten rozbłysnął.
- Chyba masz kłopoty, kolego – uśmiechnął się chłodno Jace, podchodząc bliżej do wampira.

<Jace?>

Od Nathaniela - Opowiadanie konkursowe

Późnym wieczorem wracałem z treningu do instytutu. Byłem zmęczony  i jedynie o czym marzyłem to ciepłe łóżko. Gdy przechodziłem przez korytarz natknąłem się na Maryse. Była czymś zamyślona, w ręku trzymała stos kartek. Chciałem ją minąć i pójść w swoją stronę, ale zagrodziła mi przejście. Westchnąłem zirytowany, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła. Zacząłem się zastanawiać co takiego źle zrobiłem lub czego może ona ode mnie chcieć.
- Dobrze, że już jesteś, zebranie zaraz się zacznie - powiedziała ciągnąc mnie za rękę w stronę jasno oświetlonego pokoju.
- Jakie spotkanie? - mruknąłem zdziwiony podążając za nią.
Uwolniłem swoją rękę i rozpiąłem kurtkę, gdyż zaczynało się robić duszno.
- Odnośnie balu o którym mówiłam przy śniadaniu. Jak zwykle się na nim nie pojawiłeś - powiedziała z wyrzutem.
Weszliśmy do dużej sali w której znajdowali się Nocni Łowcy. Było ich naprawdę dużo, nie sądziłem, że tyle osób mieszka w instytucie. Zniechęcony ruszyłem na koniec sali i usiadłem obok jakiejś brązowowłosej dziewczyny. Maryse zajęła miejsce na środku, aby każdy ją jak najlepiej słyszał. U jej boku stał jej mąż.
- Jak już wszyscy wiedzą, a przynajmniej większość z was wie, że za dwa dni odbędzie się bal.
Szmery rozmów przeszły przez salę. Ja jedynie westchnąłem znudzony rozglądając się na pozostałych. Gdy szepty ucichły Maryse kontynuowała.
- Bal odbędzie się w Sali Głównej. Tematem głównym są wampiry. Każdy biorący udział, ma przebrać się za wampira.
- Co? - zdziwiła się dziewczyna siedząca obok mnie - Dlaczego nie można przyjść w stroju dowolnym?
- Ponieważ chcemy w ten sposób  pokazać Podziemnym, że ich szanujemy, że są częścią naszego świata i...
- To może od razu zaprosić na ten bal wszystkie wampiry, fearie, wilkołaki, czarowników - odezwał się głos z początku sali.
Gdy wszyscy wymienili swoje poglądy na temat pomysłu, Maryse westchnęła i dopiero po dłuższej chwili mogła przejść dalej. Zaczęła opowiadać jaki będzie przebieg balu. Kiedy skończyła każdy zaczął się rozchodzić. Będąc już w swoim pokoju zacząłem zastanawiać się nad tym balem. Nie miałem zamiaru tam iść. Zapewne będzie wiało nudą.
Następnego dnia nad ranem ktoś zapukał do drzwi. Na wpół wybudzony podniosłem się i niechętnie otworzyłem drzwi i ujrzałem w nich Lzzy.
- Mogę wejść? - zapytała
- Ta, jasne - przepuściłem ją i zamknąłem drzwi
- Tak w ogóle to cześć - powiedziała próbując przedostać się do szafy - Ale masz tutaj bałagan.
Sprawnie ominęła stertę książek  docierając do celu jaki sobie obrała.
- Cześć - odpowiedziałem po chwili zdziwiony.
- Ja tylko na chwilkę - dodała otwierając szafę i przeglądając znajdujące się w niej ubrania
- Domyślam się - odparłem drapiąc się po karku - A tak w ogóle to co ty robisz?
- Masz jakiś mały, czarny golf?
- Po ci ci moje ubrania? - nie kryłem swojego zdziwienia, gdy zaczęła wywalać kolejne ubrania na podłogę.
- Jak to po co? Na bal oczywiście, muszę zrobić jakieś ładne przebranie - odpowiedziała
- Aha - mruknąłem jedynie siadając na krawędzi łóżka. - Dolna półka - podpowiedziałem jej, gdyż zaczęła dobierać się do kolejnej wywalając poskładane ubrania. Już wiedziałem, że będę miał sporo roboty ze składaniem tego wszystkiego.
- Dzięki - uśmiechnęła się i po chwili odnalazła to czego szukała - Znalazłam!
- Sama robisz kostium? - zapytałem zainteresowany.
- Tak, mam już nawet pomysł, przekonasz się na balu. - ruszyła w stronę wyjścia
- Chyba raczej nie - westchnąłem - Nie idę na niego...
Dziewczyna gwałtownie się zatrzymała i spojrzała na mnie jak na kosmitę. Podeszła do mnie i usiadła obok na materacu.
- Dlaczego nie idziesz? - zapytała zdziwiona - Każdy tam będzie, będą przebrania, dobra muzyka...
- Jakoś za specjalnie nie przepadam za takimi imprezami - zaśmiałem się
- To czas polubić - powiedziała i poderwała się na równe nogi - Do jutra coś się wymyśli, do następnego - zawołała ruszając w stronę drzwi. Wyszła z szerokim uśmiechem na twarzy, a to oznaczało jedynie, że ona coś kombinuje. Spojrzałem na swój pokój. Faktycznie należałoby tu nieco ogarnąć. Podszedłem do wielkiej kupki ubrań leżących na podłodze - wiedziałem już, że do wieczora się stąd nie ruszę.
Rano, na kilka godzin przed balem do mojego pokoju wparowała bez pukania rudowłosa dziewczyna. W ręku trzymała dużą reklamówkę.
- Moja szafa jest twoją szafą - zaśmiałem się - Możesz wziąć co tylko zechcesz - dodałem
- Wszystko już mam - powiedziała uradowana rzucając się na moje łóżko. Spoglądałem na nią lekko zaniepokojony, w końcu nie wiedziałem, co ta dziewczyna wykombinowała. Odszedłem od okna, przez które wyglądałem podczas gdy dziewczyna weszła do pokoju i skierowałem się na łóżko.
- Co masz? - zapytałem wskazując brodą sporych rozmiarów reklamówkę
- Jak to co? Twój strój wampira, musisz go koniecznie przymierzyć - chwilę grzebała coś w torbie po czym podała mi komplet stroju.
- Mam to na siebie włożyć? - zapytałem oglądając czarną jak noc pelerynę ze stojącym kołnierzem.
- Tak - skinęła głową czekając, aż to na siebie zarzucę.
Kiedy założyłem kostium składający się z czarnych spodni, kamizelki i w tym samym kolorze oraz peleryny z czerwonymi elementami wróciłem do dziewczyny, aby jej się pokazać.

https://www.partypakjes.nl/images/productimages/big/dracula%20kostuum%20met%20lange%20cape.jpg

- Idealnie - klasnęła w dłonie ucieszona - Wampir jak się patrzy.
- Dzięki za kostium, ale nie wiem czy pójdę na ten bal
- Na pewno na nim będziesz, już ja o to zadbam - zaśmiała się złowieszczo lustrując mnie wzrokiem - Już wiem czego brakuje.
- Czego? - zapytałem po krótkiej chwili
- Trzeba podtapirować włosy i zrobić lekki makijaż, wtedy będzie idealnie - oznajmiła - Ale teraz zdejmuj to bo jeszcze zniszczysz kostium. Bal zaczyna się dopiero za sześć godzin, wpadnę do ciebie około osiemnastej
Gdy przebrałem się w zwykły strój odwiesiłem kostium na wieszak, aby się nie zniszczył. Dziewczyna wyszła idąc zająć się własnymi sprawami. Te kilka godzin zleciało na treningu i czytaniu książek. Gdy wybiła ustalona godzina dziewczyna siedziała już w moim pokoju zajmując się moją charakteryzacją. Używała do tego różnych kosmetyków oraz mocno czerwonej szminki.
- Czy to na pewno konieczne? - zapytałem - Nie chcę wyglądać jak baba, bez urazy - dodałem
- Tak, już prawie skończyłam, tylko nie gadaj - powiedziała robiąc ostatnie poprawki.
Lzzy miała już na sobie kostium, tak samo zresztą i ja. Podczas śniadania dogadaliśmy się i stwierdziłem, że jednak pójdę razem z nią na bal. Zawsze najwyżej można wyjść i wrócić do siebie do pokoju. W drodze na Salę Główną na korytarzu spotkaliśmy innych Nocnych Łowców, którzy wyglądali bardzo realistycznie jako wampiry. Gdyby ktoś, kto nie wiedział o nocnym balu przyszedł do instytutu zapewne pomyślałby, że wampiry przejęły władze nad tym miejscem przepędzając Naphilim. Oczywiście wampiry wcale nie są aż tak blade i nie noszą długich peleryn sięgających do ziemi, ale większość osób wybrało właśnie takie przebrania, w tym ja. Bal rozpoczął się uroczystym przemówieniem kierowniczki instytutem. Po tym rozbrzmiała głośna muzyka i wszyscy zaczęli się bawić. Sala była bardzo pięknie przybrana. Na stołach znajdowały się przekąski, wszyscy wokół tańczyli i wygłupiali się. W środku imprezy miał odbyć się konkurs na najładniejsze przebranie własnej roboty oraz wybór króla i królowej balu. Po kilku godzinach nieźle się bawiłem. Prawie w ogóle nie schodziłem z parkietu, cały czas tańczyłem. Musiałem przyznać, że ten bal jest udany.
- I jak, podoba się impreza?  - zapytała Lzzy próbując przekrzyczeć głośną muzykę
- Bardzo - odpowiedziałem - Miałaś rację, aby tu przyjść, pewnie bym żałował gdybym został sam w pokoju.
- No widzisz - zaśmiała się - Ja zawsze mam rację - dodała
Do końca piosenki tańczyłem razem z dziewczyną. Potem stwierdziłem, że przyda mi się przerwa. Było mi strasznie gorąco. Pelerynę rzuciłem na krzesło stojące z boku i sam na nim usiadłem. Poluzowałem trochę kołnierzyk i westchnąłem lekko zmęczony. Pod ścianą stały grupki osób, które cały czas śmiały się i rozmawiały ze sobą.
- Zmęczony? - usłyszałem głos obok mnie i dopiero teraz zauważyłem chłopaka.
Obok na krześle siedział Will z butelką alkoholu w ręku. Po jego twarzy widać było, że też nieźle się bawił.
- I to jak - odpowiedziałem - Chyba ty też sądząc po twoim wyglądzie.
Chłopak zaśmiał się i podał mi butelkę. Upiłem nieco i oddałem mu z powrotem.
- Nogi już mi odpadają - powiedział - Nie wiem jak jutro będę chodził
 - Trzeba było tak nie szaleć - dodałem
-  Uważaj na nią - wskazał ręką w której trzymał szklaną butelkę na dziewczynę w czarnej, krótkiej sukience.
- Dlaczego? - zapytałem uważnie jej się przyglądając
- Nawet dobrze tańczy, ale również i depcze po nogach - jęknął - Teraz zapewne szuka partnera do tańca. Już mu współczuje...
- Muszę cię zmartwić - powiedziałem po chwili - Ona kieruje się w naszą stronę
- Już mnie tu nie ma - powiedział gwałtownie wstając z krzesła  i przepychając się przez tłum ludzi skierował się w stronę łazienki.
Blond włosa dziewczyna podeszła do mnie  z uśmiechem przyklejonym na twarzy.
- Cześć - zaczęła - Widziałeś może takiego chłopaka, średniego wzrostu, błękitne jak niebo oczy i...
- Will? - pomogłem jej, aby nie męczyła się z opisem
- Tak - pokiwała energicznie głową - Powiedział, że musi się napić i gdzieś zniknął, zaraz będą grać fajny kawałek.
- Cóż - westchnąłem - Był tu przed chwilą, ale gdzieś poszedł i nie wiem gdzie teraz się znajduje...
- Szkoda - powiedziała lekko smutniejąc
W tej chwili przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Teraz miałem idealną okazję odegrać się Willowi za te ostre treningi jakie mi robił, teraz on trochę pocierpi. Na mojej twarzy wymalował się szeroki uśmiech.
- A wiesz co, przypomniałem sobie, gdzie on poszedł.
- Tak? - zapytała ucieszona.
- Musiał skorzystać z toalety, ale jestem pewien, że jeśli pójdziesz pod drzwi łazienki sprawisz mu ogromną niespodziankę. On tyle mi o tobie mówił, że jesteś świetną tancerką, że chętnie przetańczyłby z tobą całą noc.
- Serio? - zdziwiła się, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Jasne, tylko się pośpiesz, bo może będzie cię szukał.
- Dzięki - powiedziała niemalże biegnąć w stronę toalet.
Kiedy nieco ochłonąłem poszedłem szukać Lzzy. Zatańczyliśmy jedną z wolniejszych piosenek. Akurat obok nas pojawiła się ta blondynka razem z Williamem, który nie wyglądał na zadowolonego. Jego wyraz twarzy podpowiadał mi, że najlepiej unikać go przez kilka następnych dni. Po ogłoszeniu wyników konkursu już część par zaczęła się rozchodzić do swoich pokoi. Mimo tego na sali wciąż było sporo osób. Zostałem do końca balu. Po nim odprowadziłem Lzzy do pokoju i sam zmęczony ruszyłem do siebie. Nie przejmowałem się nawet swoim strojem, tylko od razu rzuciłem się na łóżko zmęczony i zamknąłem powieki zasypiając. To był bardzo fajny i męczący dzień.

Od Rosaline CD Ylvyne

. Dziewczyna stała, przy drzwiach. Instytut? Jaki znów Instytut? Rozejrzałam się po pokoju, i właściwie nie było tam nic nadzwyczajnego. Poprawiłam, włosy i wtedy coś na mojej ręce przykuło moją uwagę. Znak. Dziwny znak, którego nie potrafiłam rozszyfrować. I właśnie w tej chwili, wspomnienie ożyło. Ja i mój tata, znak, moje rysunki. To znak który miał mój ojciec!
-Jaki Instytut? Co ja tu, w ogóle robię? -odważyłam się zapytać. Dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem.
-Instytut moja droga, to miejsce gdzie mogą się schronić ludzie odmienni. Na przykład, Nefilim, Wilkołaki, Wampiry...
Pokręciłam przecząco, głową. Że co? To jednak te wszystkie historie to nie kłamstwa? Wilkołaki, Wampiry... to wszystko istnieje?
-A ty kim, jesteś? -zapytałam słabym głosem. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, jednak nie odrywała wzroku od mojej osoby.
-Jestem Nefilim, ale mówią na nas Nocni Łowcy. A tak poza tym, jestem Ylvyne. A ty?
Siedziałam cicho, na łóżku i wpatrywałam się w swoje dłonie. Nie znam jej, ale wydaje się być sympatyczna. Już miałam, powiedzieć jej kim jestem gdy do pokoju, wszedł chłopak. Miał blond włosy, i ubranie w stylu Bad Boya. Wydawał mi się znajomy, przypatrywałam mu się gdy powoli podchodził do mojego łóżka.
-Obudziłaś się, to dobrze. Ylvyne powiadom, innych. -powiedział chłopak, a Ylvyne tylko kiwnęła głową i wyszła z pomieszczenia. Po chwili dodał - Pamiętasz mnie?
Pokiwałam przecząco głową, i wtedy mnie olśniło. Jace, chłopak który uratował mnie w tym ciemnym zaułku. Wstał i już miał wychodzić z pokoju, gdy powiedziałam cicho.
-Jace. Masz na imię Jace, i to ty pomogłeś mi w tym zaułku.
Chłopak, odwrócił w moim kierunku głowę. Zauważyłam na jego twarzy lekki uśmiech. Dał mi znak, ręką żebym podeszła. Moje jeansy, były brudne a bluza we krwi. Skrzywiłam się, ale podeszłam do Jace'a. Otworzył mi drzwi, i przepuścił. Zaciekawiona rozglądałam się, po korytarzu. I przez moją nie uwagę, wpadłam na tą samą dziewczynę którą, zobaczyłam w tamtym pokoju.
-I co? Jak zareagowali? -zapytał z powagą, w głosie. A ja ciągle patrzyłam na dziewczynę.
-Hodge chcę abyśmy, przyprowadzili ją do Biblioteki. Wszyscy już czekają na nas - znów na mnie zerknęła, i przekrzywiła głowę. Już miała coś powiedzieć, gdy wtrącił się Jace.
-Więc nie każmy, im czekać. Idziemy -złapał mnie za nadgarstek abym, jakby chciał mieć pewność że za nim pójdę. Odwróciłam głowę. Dziewczyna szła za mną , nawet na mnie nie patrząc. Weszliśmy do ogromnego, pokoju. Na środku, stali ci którzy towarzyszyli Jace'owi ale też wiele innych. Coś w tym miejscu wydawało mi się znajome, i już miałam dotknąć jednej z licznych książek gdy usłyszałam głos mężczyzny.
-Witaj w Instytucie Rosaline Reed. Tyle lat, minęło od kąt ktoś z twojej rodziny, tu zagościł. A jednak, masz w sobie krew Nocnego Łowcy i mojego najlepszego przyjaciela. Cola Reed'a. Twoja matka, była piękną kobietą. Jaka szkoda że zmarła.

Od Renesme - c.d Raphael

Gdy zobaczyłam Magnusa natychmiast wytarłam łzy i wytarłam twarz. Byłam roztrzęsiona i załamana. Takiego ciosu, bym nie dostała żadnym mieczem...
- Cześć... - powiedziałam patrząc an nich - co ciebie we mnie niby intryguje?
- Twoja zablokowana pamięć - wziął mój nadgarstek i pokazał mi na nim znak nieskończoności, który narysowałam parę dni temu - nie powinien już zniknąć?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - wyrwałam rękę i schowałam do kieszeni.
- Rzadko widuje wilkołaki, które przeżyły transformacje w vampira i do tego z wyczyszczoną pamięcią... - zaczął chodzić w kółko - Musisz być wyjątkowa - zaczęłam się śmiać.
- J...Ja?! Wyjątkowa?! Jestem chodzącą katastrofą, a nie wyjątkowym vampirem! - złapałam się za brzuch, bo mnie zaczął boleć od niekontrolowanego śmiechu.
- Mówi poważnie - wtrącił się Raphael. Wyprostowałam się.
- Chwila... podsłuchiwałeś nas? - wyciągnęłam z lewego rękawa sztylet. Wściekłam się.
- Ejejej! Spokojnie! - Magnus wyciągnął ręce - tylko kawałek! - rzuciłam się na niego, ale złapał mnie Raphael.
- Puszczaj! - oczy mi zaświeciły na czerwono.
- Uspokój się - powiedział tonem przywódczym. Zaczęłam się szarpać.
- Może...
- Nie - przerwał Raphael - musi się nauczyć kontrolować gniew.
- Puść mnie! - wyciągnęłam drugi sztylet, a moje kły wysunęły się bardziej.
- Uspokój się Renesme! - krzyknął - wiem, że masz wyrzuty sumienia przez to co się stało, ale to nie twoja wina! - nadal byłam wściekła i miałam ochotę się rzucić na wszystkich - On może Ci pomóc! Przestań! - przez chwilę się szarpałam, ale puściłam sztylety i opadłam na kolana. Włosy zakryły moją twarz, a ja patrzyłam bez jakiegokolwiek celu na ziemię. Skuliłam się i moje łzy ponownie zaczęły opadać na ziemię. Poczułam rękę Raphaela. Popatrzyłam na niego z łzami. Przytulił mnie, a ja mogłam się wypłakać.
- To nie twoja wina... - położył rękę na mojej głowie - to była pomyłka innych.
- Ale czemu akurat mnie...? - powiedziałam zapłakana i popatrzyłam na niego. Palcem otarł moje łzy na policzkach.
- Najwyraźniej los Cię do czegoś szykuje - znowu mnie przytulił.
- Ekhm! - kaszlnął Magnus i popatrzyliśmy na niego - pokaże wam coś - wstaliśmy i zaczęliśmy iść za nim. Znaleźliśmy się przy domku stojącym prawie na krawędzi przepaści.
- Co to za miejsce? - spytałam.
- Ty mi to powiedz... - odsłonił znak nieskończoności na domu. Chciałam iść, ale Raphael zatrzymał mnie ręką.
- Jesteś pewna? - spytał - może tam być coś gorszego niż to co widzieliśmy - wzięłam głęboki wdech.
- Dam radę... muszę poznać prawdę... - weszłam do domu. Szłam powoli, bo każdy gwałtowny ruch mógł zachwiać równowagę domu, a jak to się stanie to może spaść. Zobaczyłam wiele spalonych jak i zniszczonych rzeczy. Stąpnęłam na coś szklanego. Wzięłam nogę, a tam było zdjęcie... mojej rodziny...


Podniosłam je, a na ramce był przyklejony jakiś klucz. Podniosłam go i schowałam do kieszeni. Odwróciłam zdjęcie.
~ Shira i Johnatan Darkline z córką Renesme - na zdjęcie opadła moja jedna łza. Schowałam zdjęcie do kieszeni. Poszłam dalej do jakiegoś pokoju, a tam była kołyska i wiele zdjęć z moimi rodzicami. Wzięłam z półki jedno zdjęcie. Wskazywało coś za mną, odwróciłam się, a tam była szkatułka. Wyjęłam klucz z kieszeni i otworzyłam skrzyneczkę. W środku był list.

Renesme
Jak to czytasz znaczy, że nie żyjemy. Nie chcieliśmy, by to cię spotkało w takim młodym wieku. Pewnie też jesteś pogubiona tym, że piszemy do Ciebie i także kim jesteś. Jesteś, a raczej byłaś stu procentową wilkołaczycą. Skąd wiemy, że nim nie jesteś? Bo twoje wspomnienia miały wrócić pod warunkiem, że jakiś vampir cię ukąsi i przemieni. Twój ojciec nigdy nie był widziany, bo był wybuchowy. I to bardzo. Żałujemy, że nie możemy z tobą dzielić tych dni, ale nie mieliśmy wyjścia. Nikt nam nie wierzył kiedy oddaliśmy Cię Gregory'emu. Czemu to zrobiliśmy? Twój ociec tego chciał. Chciał, byś miała lepszego ojca od niego. Wtedy rozgłosiły się plotki. I... pewnie wiesz co dalej.
Nie obwiniaj się to nie twoja wina. Twoje życie może zaczyna się na szaro... ale nie znaczy, że nie możesz go pokolorować.
Kochamy Cię
Twoi rodzice

Puściłam kartkę i oparłam się o komodę zaczynając płakać. Zobaczyłam w szkatułce spinkę w kształcie serca. Wpięłam ją we włosy i poszłam w stronę wyjścia. Nagle dom zaczął się chwiać. złapałam się czegoś, ale natychmiast się sturlało z ziemi. 
- Renesme! - krzyknęli nawzajem. Dom zleciał. Wstałam i szybko wyskoczyłam z drzwi i złapałam jakiegoś kamienia. Podciągnęłam się, ale oczywiście głaz zaczął się łamać.
- Renesme! Nic ci nie jest?! - krzyknął Raphael patrząc gdzie stoję. 
- Długo tu tak nie będę stać! - próbowałam zmienić się w nietoperza, ale tyle emocji na mnie oddziaływało w tym momencie, że nie mogłam się skupić. Głaz zaczął bardziej pękać... 
- Raph! - krzyknęłam zdrobnieniem wiedząc, że mogłam już nigdy tak na niego nie powiedzieć. Już dobrze wiedziałam...
To koniec...