Od Williama CD Kate

Skrzywiłem się z bólu. Rana była dość duża i głęboka. Nie wiedziałem ile jeszcze wytrzymam. Osłabienie spowodowane używaniem mocniejszej wersji mocy i duża rana na nodze to niezbyt dobre połączenie. Zagryzłem zęby i spojrzałem wrogo na dziewczynę przede mną. Jej rana był dużo mniejsza. Zresztą z racji, że była wampirem powinna za niedługo zamieniać się w bliznę. W przeciwieństwie do mojej. Dopóki nie mogłem używać run nie mogłem nic zrobić. Powoli zrobiłem krok przed siebie. Ból przeszył całe moje ciało. Ledwo powstrzymałem się od krzyknięcia. Nagle obraz zaczął mi wirować przed oczami. Widziałem mroczki. Po chwili nieprzytomny upadłem na ziemię. Ostatnim co pamiętam była czyjaś sylwetka i krzyk jakieś osoby.

Kate? Brak weny :/

Od Raphaela CD Roxanne

Zleciłem dwóm wapirom ktorzy akurat przechodzili koło cmentarza o dokonamie pochówku, zakopanie natalie, gdy ci się zgodzili, wróciłem do Roxanne. Ta spojrzała się na mnie.
-Wiesz, chcialabym cie przeprosić-mówiąc to,  patrzyła sobie na paznokcie -No to więc sory- dodała, przweracając leko oczami.. A później spuścła wzrok.Zmarszczyłem brwi. Nie pdobało mi się to. Nie takie podekście, z taką postawą,z pogardą.
- Słuchaj, jak chcesz mnie przeprosić, to niech to będą szczere przeprosiny a nie takie, by mieć mnie z głowy. - odburknąłem jej gdy ta chciała coś dodać do swojej wcześniejszej wypowiedzi.
-Po prostu mogłaś nie wtrącać się z tym dzieciństwem i że byłym roxpieszczany -Zmrużyłem.oczy i pokiwałem głową. -Skoro nie masz o tym pojęcia - powiedziałem tajemniczo. spiorunowałem ją wzrokirm, po czym odwóviłem się i swoim normalnym krokiem zmierzałem do DuMortu. Zły.

Od Raphaela CD Rachel

Dziewczyna opowoadała o tym jak to odxiedziczyła dom i skarżyła się na Dellę. Zmarszczyłem brwi.
-Chyba nikt cię nie przeszkolił.- warknąłem.  Ta spojrzała na mnie krzywo, z pogardą.
-Trochę szacunku dla przywódcy - pokazałem okazałe kły, zobaczywszy jej reakcję. Dziewczya wydawała się typem chwalipiętu, uwazającejo się za lepszą. A ja zawsze tępiłem takie osobliwe i moim zdaniem złe charaktery, a mogłem zdziałać dużi, jako przywódca wszystkovh wampirów. Dziewczynę zatkało, zapewne zszkokowaną moją odpowiedzią. Po chwili jednak zmarszczyła brwi i uchyluła usta chcąc coś powiedxieć.

Brak weny :((

Od Raphaela CD Renesme

Pokręciłem głową, łapiąc wargę w zęby.
-Wolałbym przestać walczyć - powiedziałem wolno, a moje słowa byłu ciężkie i brzmiały szczerze.
Dziewczyna popayrzyła w niezrozumieniu.
-Przecież musimy ich zniszczyć- powiedzia)a stanowczo, a ja skwasiłem się.  Wstałem i wolnym krokiem podszedłem do jednej z zapalonych małych lamp i popatrzyłem w światło, które odbijało się w moich źrenicach.
-Fakt, lubię być chamski i stanowczy, lubię gdy ktoś się boi - spojrzałem na dziewczynę, którw zmarszczyła brwi.
-Ale nie lubię gdy moi giną - wyprostowałem się. -Woęc mam nadziekę że załatwimy to tak, by nie było wojny. Zresztą... Nie powinniśmy łamać porozumień z Clave - grymas niechęci ozdobił moją twarz.
-Spoko! Wszystko się uda- ożywiła się dziewczyna, ale zaraz dotkneła się bolącej nogi, o której już zapomniała. Lekko się uśmiechnąłem, ale zaraz potem uśmiech zniknął z mojej twarzy. Podniosłem wzrok.
-Śpisz tutaj? - spytałem patrząc na zegar. Była już noc. Powinienem zrobić obchód, a dziewczyna potrzebowała snu na wyciszenie się i regenerację.
-Tu?- skwasiła się, patrząc po pokoju.  Fakem było że nie jest to pokój pruwatny, i. Dość często przychodą tu inne wampiry.
-Wolałabym nie...-odpowiedziała po chwili. Westchnąłem cicho i podszedłem do niej.
-Dasz radę?- spytałem, przewieszając rękę dziewczyny przez kark. Ta staneła  na podłodze, ale zaraz potem poczułem że opiera się o mnie całym ciężarem.

Od Nathaniela - Do Williama

~ "Nie nalegaj na mnie, abym zostawił Cię,
Lub powrócił od ciebie.
Dokąd pójdziesz, tam i ja pójdę.
Gdzie Ty zamieszkasz, tam i ja zamieszkam.
Twój lud, będzie moim ludem,
A twój Bóg, będzie moim Bogiem
Gdzie umrzesz, tam i ja umrę i tam będę pogrzebany.
Anioł zrobi to dla mnie, i jeszcze więcej.
A coś więcej niż śmierć rozdzieli Ciebie i mnie."

Spojrzałem na Oliviera, który delikatnie się uśmiechał ukazując dołeczki. Wzięliśmy stele i nakreśliliśmy sobie nawzajem runy. Od teraz byliśmy parabatai.
- Cieszę się, że to właśnie ty - powiedział złączając nasze dłonie. Szliśmy właśnie w stronę instytutu w Londynie. Jak zwykle padało i chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w suchym miejscu. Gdy dotarliśmy na miejsce poszliśmy do sali treningowej. Wysoki blondyn o pięknych błękitnych oczach podszedł do kompletu noży i ustawił się przed tarczą oddaloną o parę metrów. Wycelował noże, które bezbłędnie wbiły się w środek tarczy.
- Znów się popisujesz - westchnąłem uważnie obserwując jego ruchy.
- Teraz twoja kolej - zawołał wyciągając ostrza z tarczy.
Wziąłem od niego noże i rzuciłem jednym. Trafił blisko, ale nie w sam środek. Zobaczyłem roześmianą minę Oliviera, który kręci z politowaniem głową.
- Nie tak - powiedział stając za mną i szepcząc mi do ucha  - Zrób tak jak ja - poprowadził moją rękę i z jego pomocą ostrze wbiło się w sam środek.
- Jeszcze trochę a ci dorównam - powiedziałem trącając go łokciem w brzuch, przez co się odsunął.
- Chciałbym to zobaczyć - zaśmiał się i po raz kolejny podszedł do tarczy. ~

 ********


- Nathaniel? - usłyszałem znajomy głos i spojrzałem na niską kobietę stojącą przede mną.
Była ubrana w treningowy strój. Obok niej stała jakaś młoda dziewczyna, nieco młodsza ode mnie.
- Tak? - spytałem kręcąc głową próbując pozbyć się resztek wspomnień
- Wszystko dobrze? stoisz tu od kilku minut - powiedziała z wyraźną troską wymalowaną na twarzy.
- Zamyśliłem się - powiedziałem z powrotem kierując wzrok na tarczę umieszczoną po drugiej stronie sali.
Znajdowaliśmy się teraz w sali treningowej, tej samej w której cztery lata temu ćwiczyłem z Olivierem. Niewiele się tu zmieniło. Codziennie tu przychodzę i ćwiczę. Rzucam nożami tak jak nauczył mnie Oliv - z doskonałą precyzją, bezbłędnie.
- Jutro po południu masz samolot do Nowego Jorku, powinieneś odpocząć.
- Pewnie masz rację Emily - westchnąłem drapiąc się po karku.
Spojrzałem na zegar zawieszony na ścianie. Dochodziła dziewiąta w nocy. Jeszcze raz spojrzałem na dwie kobiety po czym bez słowa opuściłem pomieszczenie. Ruszyłem długim korytarzem w stronę swojego pokoju. Wziąłem prysznic i położyłem się na łóżku. Długo leżałem wpatrując się w sufit. W pokoju panował  mrok, dlatego też niewiele co było widać. Nawet nie zauważyłem kiedy usnąłem.

~ Na czarnym niebie świeciły miliardy gwiazd, którym towarzyszył jasny księżyc w pełni. Na ulicach przechadzały się nieliczne grupki ludzi, którzy wracali do swoich domów. Dziś nie padało, ale za to było zimno. Przy każdym wydechu towarzyszyły kłębki pary. Założyłem na głowę kaptur i szczelniej zakryłem się płaszczem.
- Zmarzłem - jęknąłem dotykając zimnych jak lód policzków i nosa
- Dopiero co wyszliśmy - uśmiechnął się blondyn idąc równo ze mną po  jednym z chodników londyńskiej ulicy.
- Wiem, ale chciałbym już wracać, naprawdę zamarzam...
Po chwili poczułem czyjeś ręce oplatające mnie w pasie, które przyciągnęły mnie do sylwetki chłopaka.
- Lepiej?
- Tak - kiwnąłem głową - Ale nie możemy tu tak cały czas stać, musimy polować na demona, zapomniałeś.
- Przed chwilą sam narzekałeś na doskwierające zimno - westchnął po chwili mnie puszczając.
Po kilkunastu minutach spaceru zauważyliśmy dziwną postać plączącą się przy moście nad Tamizą. Zachowywała się dziwnie, najpierw wzięliśmy tego mężczyznę za wampira, lecz potem okazało się, że jest demonem w ludzkiej skórze. Ruszyliśmy w jego stronę. Wydawało się, że jest to banalne zadanie, lecz niestety takie nie było. Zaatakowaliśmy go, był szybki, bardzo szybki i zwinny. Powalił mnie na ziemię, lecz szybko się podniosłem. Z mojej głowy leciała krew od lekkiego otarcia o beton. Oliver spojrzał na mnie przelotnie upewniając się, że jestem cały, nie przerwał ataku. Po chwili  demon zaczął uciekać. Blondyn zerwał się do biegu i doganiając go zabił jednym, sprawnym ciosem. Kiedy podbiegłem do nich zauważyłem dwie zakapturzone postacie. Nie wiem jak to się stało, że  pojawili się  zaraz po śmierci swojego towarzysza.
- Uważaj na siebie - usłyszałem i podświadomie skinąłem głową.
Oliver wyciągnął sztylet, który uprzednio wytarł  z krwi o rękaw po zabiciu demona. Szanse były wyrównane, dwóch na dwóch, jednak nie do końca tak było. Już przy pierwszym ataku blondyn leżał przygnieciony do ziemi. Nad nim stał demon, który go dusił. Odpychając swojego przeciwnika ruszyłem ku nim. Pozbyłem się  napastnika, który padł na ziemię, lecz szybko się podniósł.
- Są silni - powiedziałem
- Fakt - wydyszał i przetarł kciukiem rozciętą wargę.
Potem akcja wydarzyła się bardzo szybko. Po kilkunastu minutach ciężkich zmagań napastnicy skoncentrowali się na ataku tylko na jednym z nas. Padło na mnie. Zanim zorientowałem się co kombinują ujrzałem błysk noży, potem poczułem  ciepło krwi, która wcale nie należała do mnie. Przez moment uchwyciłem spojrzenie Oliviera, który osunął się na ziemię w milczeniu. Nie za bardzo pamiętałem co później się wydarzyło. Gdy pod wpływem złości i furii zabiłem demony padłem na kolana przy blondynie. Miał zamknięte oczy. Ta chwila zdawała się trwać całe wieki. Zatamowałem krwawienie, narysowałem runy i z chłopakiem przewieszonym przez ramię ruszyłem szybko do instytutu. Emily wezwała Cichych Braci. Nie pozwolono mi wejść. Siedziałem przed drzwiami modląc się, aby on przeżył. W międzyczasie analizowałem całe to wydarzenie. Oni nie zaatakowali jego, tylko mnie. Gdy to nastąpiło poczułem szarpnięcie w tył a potem widziałem tylko osuwające się ciało Oliviera. Gdy nie mogłem już dłużej wytrzymać wszedłem do pokoju. Na łóżku leżało blade ciało mojego parabatai. Obok niego stał Cichy Brat i Emily. Gdy zbliżyłem się widziałem w oczach kobiety łzy, potem przeniosłem wzrok na blondyna.
- II Nie zostało mu dużo czasu. W jego ciele jest trucizna, której nie da się zatrzymać, doznał zbyt dużych obrażeń II - usłyszałem wyraźny głos cichego brata, który zaczął kierować się wraz z Emily w stronę wyjścia - II Musisz się z nim pożegnać II
Patrzyłem tępym wzrokiem w swojego parabatai, przyjaciela, chłopaka. Nie mogłem dopuścić do siebie tego, że on umrze. Uklęknąłem przy jego łóżku i drżącą ręką dotknąłem jego policzka, który był rozpalony przez działanie trucizny. Olivier otworzył oczy i spojrzał się na mnie błękitnymi oczyma i lekko uśmiechnął.
- Dasz sobie radę - wyszeptał a z jego ust popłynęła stróżka krwi.
Powiedział coś jeszcze, ale nic nie było słychać, lecz ja wiedziałem o co mu chodzi.
- Ja ciebie też Olivier - powiedziałem a z mojego policzka zaczęły płynąć słone łzy. - Kocham Cię.
Złączyłem nasze dłonie i złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach i czole.
- Czekaj tam na mnie. Niedługo znowu się spotkamy - powiedziałem ledwie słyszalnie a z moich oczu zaczęły kapać łzy. Wpatrywałem się w jego twarz, na której mimo bólu malował się delikatny uśmiech. Klęczałem przy nim jeszcze kilka chwil, po czym zasnął na wieki. Poczułem ogromny ból w klatce piersiowej, runa łącząca parabatai zaczęła mnie palić niczym żywy ogień. Nie bolało mnie to aż tak bardzo, jak rozdzierający ból po stracie najważniejszej osoby w moim życiu. Musiałem długo krzyczeć, bo po kilkunastu minutach bolało mnie gardło i nie mogłem nic mówić. Chciałbym to ja leżeć na tym łóżku, nie on, chciałbym móc umrzeć i obudzić się przy nim. ~

Zerwałem się z łóżka ciężko oddychając. Brakowało mi powietrza, byłem cały zlany potem. Moje serce mocno waliło i wydawało by się, że wyrwie się z piersi. Ręką odszukałem komórkę leżącą na stoliku nocnym. Zegar wskazywał trzecią w nocy. Wyszedłem z pokoju i udałem się korytarzem w stronę biblioteki. To miejsce wydawało się odosobnione, takie ciche i spokojne. Idealne do przemyśleń. Usiadłem na parapecie okna z książką w ręku i zacząłem czytać. Książki potrafią przenosić ludzi do innego świata, pozwalają rozwijać swoją wyobraźnię, lecz ja tym razem przyszedłem tu aby nie myśleć, odciąć się od świata. Czytałem dość długo, gdyż słońce wzeszło na niebo i delikatne promienie słońca przebijały się przez szybę okna. Zamknąłem powieść i odłożyłem ją na miejsce. W ciągu tych dwóch lat skończyłem czytać prawie wszystkie książki znajdujące się w tej bibliotece. Kiedy w powietrze uniósł się kurz zacząłem kichać.
- Na zdrowie - usłyszałem Emily, która stała w wejściu - Chodź na śniadanie. Wszyscy czekamy na ciebie - powiedziała, po czym się oddaliła
Ruszyłem za kobietą i kiedy wszedłem do jadalnie powitały mnie uśmiechnięte twarze domowników. W londyńskim instytucie mieszkało kilkanaście nocnych łowców. Większość z nich tak jak ja szkoliło się tu i wychowywało. Ignorując ich spojrzenia usiadłem na swoim miejscu. Nie byłem głodny, napiłem się tylko gorącej herbaty.
- Za godzinę wyjeżdżam - oznajmiłem po długim milczeniu.
- Ale samolot masz dopiero po południu - zauważył Thomas - mąż Emily.
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia na mieście - sprostowałem i odszedłem od stołu.
Walizki już miałem spakowane. Nie brałem zbyt dużo rzeczy ze sobą. Gdy wychodziłem z instytutu przed nim zgromadzili się domownicy. Przewróciłem oczami zażenowany, nienawidzę pożegnań. Pierwsza podeszła do mnie Emily, która mocno mnie uścisnęła i przez dłuższy czas nie mogłem się wyplątać. Thomas uścisnął dłoń, życząc powodzenia. Reszta  ograniczyła się do nikłego uśmiechu. Nie znałem ich wszystkich, nawet nie chciałem poznawać. Przez śmierć Olivera, która miała miejsce niecałe dwa lata temu bardzo się zmieniłem. Zacząłem to dostrzegać całkiem niedawno. Teraz Clave wysyła mnie do Instytutu w Nowym Jorku. Pewnie myślą, że w Londynie jestem bezużyteczny przez utratę swojego parabatai, w pewnej części mają rację, tak właśnie jest. Po pół godzinie spaceru zawędrowałem nad Tamizę. To niezwykle piękna rzeka, przynajmniej tak uważałem kiedyś, teraz budzi we mnie negatywne emocje. Przeszedłem most i  ruszyłem w lewą stronę, tam gdzie dwa lata temu doszło do walki. Teraz nie ma tam najmniejszego śladu. Stałem kilka minut przyglądając się w zamyśleniu na płynącą wodę. Wyjeżdżam bardzo daleko i nie wiem kiedy będę miał okazję znów tu się pojawić. Kucam przy chodniku i palcami nabieram nieco ziemi. Wiem, że tu kiedyś wrócę.

Gdy znalazłem się w Nowym Jorku byłem okropnie zmęczony podróżą. Lecieliśmy kilkanaście godzin. Zatrzymałem się teraz przed główną bramą instytutu. Rozejrzałem się po okolicy, po czym wszedłem do środka. Budynek nieznacznie się różnił od tego londyńskiego. W korytarzu spotkałem wysoką kobietę z długimi czarnymi włosami. Ubrana była w czarny strój treningowy.
-  Jestem Maryse - przedstawiła się - Otrzymałam wiadomość, że dziś przybędziesz. Jak masz na imię?
- Nathaniel - odpowiedziałem rozglądając się dookoła.
- Mam nadzieję, że szybko się zadomowisz. Wszystkich tu obecnych możesz traktować jako rodzinę i przyjaciół.
- Wątpię w to - mruknąłem pod nosem
Kobieta zaprowadziła mnie pod drzwi mojego pokoju. Poszedłem się  rozpakować. Pomieszczenie to było większe niż to w którym mieszkałem w Londynie. Łóżko stało pod oknem i było starannie pościelone. Obok po obu stronach stały szafeczki nocne i lampka. Pod ścianą znajdowała  się szafa. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, zegar wskazywał wpół do ósmej nad ranem. Z braku innych zajęć zacząłem spacerować po instytucie. Zdążyłem odnaleźć bibliotekę oraz sale treningowe. W końcu natknąłem się na jadalnie. Przy stole siedział jakiś mężczyzna i dwójka chłopaków, na oko gdzieś w moim wieku. Ominąłem to pomieszczenie i chciałem zawrócić, ale na korytarzu napotkałem Maryse, która niemal siłą wepchała mnie do jadalni. Oczy zgromadzonych osób zwróciły się ku mnie.
- To jest Nathaniel Raines - powiedziała - Przyleciał z Londynu i od dziś będzie tu mieszkał
- Miło cię poznać, jestem Jace
- Lokki - dodał drugi
- Nazywam się Robert - przedstawił się najstarszy mężczyzna.
W milczeniu zjadłem śniadanie i wróciłem do swojego pokoju. Gdy przebrałem się w strój treningowy ruszyłem do sali. Pierwsze co dostrzegłem to komplet srebrnych noży. Zabrałem się od razu za ćwiczenia.

Kiedy wracałem już późnym wieczorem do pokoju na korytarzu minąłem się z brązowowłosym chłopakiem. Przeszedłem obok niego w milczeniu i skręciłem do pokoju. Po wzięciu zimnego prysznica padłem zmęczony na łóżko. Długo się wierciłem nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nigdy nie lubiłem pierwszej  nocy na jakimś wyjeździe, bo nie potrafiłem zasnąć i zawsze na drugi dzień byłem nie wyspany.

~Śnił mi się koszmar. Była noc a z nieba spadały kolejne krople deszczu. Biegłem ciemną uliczką, wiem że coś mnie goniło, ale nie wiedziałem co to jest dokładnie. Byłem zmęczony, co jakiś czas się potykałem. Przede mną jakby z podziemi wyrosły  sylwetki osób. Nie widziałem twarzy, lecz wiedziałem, że muszę uciekać. Nie mogłem się ruszyć, moje nogi były jakby z betonu. Każda moja próba ruszenia się z miejsca nie wychodziła. Jedna z postaci odkryła kaptur, wpatrywałem się w jej przerażające oczy. Demon.~

Podniosłem się gwałtownie z łóżka nabierając głębokiego wdechu. W pokoju paliła się lampka nocna, która dawała nikłą poświatę. Ktoś był w tym pokoju - pomyślałem po chwili odnajdując wzrokiem postać. Był to chłopak, którego spotkałem na korytarzu.
- Kim jesteś? - zapytałem starając się wyrównać oddech.
- Przechodziłem właśnie korytarzem. Wracałem z treningu i usłyszałem krzyki, myślałem, że ktoś kogoś morduje - zaśmiał się
Spojrzałem na niego lodowatym wzrokiem. Usiadłem na krawędzi łóżka. Przetarłem dłońmi twarz i zerknąłem na komórkę leżącą na szafeczce.
- Postanowiłem sprawdzić z czystej ciekawości - mruknął chowając dłonie w kieszeń spodni.
- Niepotrzebnie - dodałem oschle
- Ty jesteś Nathaniel? Ten nowy?
Spojrzałem się na niego przez chwilę po czym westchnąłem.
- Tak - odpowiedziałem - Ale ty nadal się nie przedstawiłeś - zauważyłem
- William - mruknął od niechcenia i zaczął kierować się w stronę wyjścia z pokoju - Cóż, do następnego - zawołał zamykając za sobą drzwi.
Tej nocy już nie zmrużyłem oczu. Na śniadaniu poznałem kolejne osoby. Wszyscy jedli śniadanie rozmawiając czy żartując. Ja skupiłem się na szybkim wypiciu soku i przełknięciu tosta, aby jak najszybciej stąd wyjść. Po południu miałem mieć trening z jakimś trenerem, zapomniałem nazwisko. Korzystając z chwili wolnego zacząłem bawić się srebrnymi, połyskującymi krótkimi nożami. Podrzucałem je w ręku, mierząc ich ciężar.
-  Rzucasz? - usłyszałem głos za sobą  i lekko się zdziwiłem, gdyż jak wchodziłem nikogo nie było, a przynajmniej tak mi się zdawało.
W rogu sali zobaczyłem brązowowłosego chłopaka, tego samego, którego poznałem wczoraj. Siedział na parapecie patrząc się w moją stronę.
- Tak - odpowiedziałem - A co ty tu robisz?
- Siedzę - odparł
- Nigdy bym się tego nie domyślił - prychnąłem
- Ano widzisz - zaśmiał się
Zgromiłem go wzrokiem, lecz ten mnie zignorował.
- Myślałem, że wszyscy są na obiedzie - mruknąłem kontynuując
- Nie przepadam za tłumem ludzi - odrzekł i zwinnie zeskoczył z parapetu miękko lądując na stopach.
- Dostanę odpowiedz na poprzednie pytanie? - powiedziałem zirytowany  zaciskając zęby.

(William?)

Od Kate CD Williama

Złość wzbierała się we mnie, zacisnęłam pięści i zęby. Po chwili uspokoiłam się, rozumiejąc, że mężczyzna próbuje mnie sprowokować. Wrednie się uśmiechnęłam. Chciał żebym walczyła bez mocy, bo sam nie mógł ich używać. Z jednej strony nie chciałam, żeby myślał, że dałam się sprowokować, a z drugiej chciałam mu w pewien sposób udowodnić, że nie jestem tak słaba.
-Słuchaj-zaczęłam-wiem, że chcesz mnie sprowokować i żebym się na ciebie rzuciła, przez co od razu bym przegrała... ale ci się nie udało.
Uśmiechnęłam się wrednie, a ten zmarszczył brwi.
-Ale jeśli ci zależy-mruknęłam.
Wyciągnęłam miecz, on również. Przygotowałam się do obrony, tak jak się spodziewałam zaatakował. Obroniłam się i również wyciągnęłam broń w jego stronę, jednak i on odskoczył. Przycisnęłam mocniej trzon, rękojeść wydłużyła się, a z drugiej strony wysunęło się kolejne ostrze.

(coś podobnego)

Wbiłam jeden koniec w ziemię i skoczyłam, odepchnęłam się mocniej o broni i przeskoczyłam nad mężczyzną. Wciąż trzymałam broń, a więc ta wysunęła się z podłoża. Gdy tylko wylądowałam powaliłam Nocnego Łowcę na ziemi. Chciałam wbić w niego ostrzę, ale się odsunął. Sam podstawił mi haka i również upadłam. Zmarszczyłam brwi, a za nim zdążyłam wstać poczułam jego nogę na swoim brzuchu. Uśmiechnął się, co było jego błędem. Nie zaatakował od razu lecz ja to zrobiłam. Uniosłam broń i podsunęłam mu pod nogi. Tak mocno pchnęłam go mieczem, że spadł ze mnie. Ostrze przejechało po jego udzie zostawiając dziurę w spodniach i ranę na nodze. Szybko wstałam, wtedy zauważyłam, że ten nie upadł, a odzyskał równowagę. Zamachnął się, po chwili poczułam ból na ramieniu, syknęłam i uniknęłam kolejnego ataku. Kucnęłam plecami do mężczyzny i złapałam miecz. Gdy wstawałam odwróciłam się do Nocnego łowcy i machnęłam bronią. Ta trafiła w jego ranę (tak jak planowałam), a ta powiększyła się. Na twarzy mężczyzny ujrzałam ból. Szybko odskoczyłam i zerknęłam na zakrwawione ramię. Skrzywiłam się, ale już mniej bolało, rana powinna za jakiś czas zamienić się w bliznę.

Will?

Od Ylvyne - Do Rosaline

  Siedziałam na łóżku brązowowłosej dziewczyny. Szczerze ciekawiło mnie kim jest. W ciągu ostatniej godziny sprawy potoczyły się bardzo szybko - kilku Nefilim przyniosło ją tutaj tłumacząc Hodge'owi o jej pochodzeniu coś, nad czym nie miałam czasu ani chęci się skupić. Nie żebym była specjalnie zajętam - poprostu nie lubiłam marnować życia na takiego typu drobnostki.
  Westchnęłam przypominając sobie, jak to ja dwa lata temu przybyłam tutaj. Najpierw ciężko mi było przyswoić, że świat wychodzący spod mojego pióra istnieje naprawdę, jednak w krótce z chęcią (czego starałam się nie okazywać) przystowałam się i przywykłam do nowego trybu życia, który zdawał się być o wiele ciekawszy, niż prozaiczna codzienność.
  Teraz te dawne chwile spędzone na studiach, fotografii czy nauce zdawały się tak odległe, jakby minęły tysiące lat świetlnych. Zaś życie Nefilim - z początku fascynujące i nadzwyczajne - teraz było czymś zapełnie normalnym, choć nie ukrywajmy, naprawdę bardzo je polubiłam.
  Miałam wrażenie jakby dziewczyna się poruszyła. Zeskoczyłam jak poparzona i cofnęła się do drzwi. Bałam się bliskości drugiej osoby, bałam się śledzącego każdy krok wzroku, gardzącej oceny, a najbardziej ze wszystkiego bycia gorszym i wzgardzonym. Sięgnęłam ręką w stronę klamki, gdy usłyszałam jej głos.
  -Gdzie ja jestem?...-zdezorientowana brunetka rozejrzała się po sali, gdy jej wzrok napotkał mnie stojącą przy wyjściu.
  -W Instytucie - warknęłam , po czym z rezygnacją odsunęłam się od drzwi. Założyłam ręce na piersi i przekrzywiłam głowę. Wiedziałam, że byłam wredna i aspołeczna, ale to naprawdę silniejsze ode mnie.

Rosaline?

Od Williama CD Katherine

Z samego rana zerwałem się na równe nogi. Szybko jedynie ubrałem się i niemalże pobiegłem pod drzwi tamtej dziewczyny. Mówiła, że do rana mam wypełnić te papiery więc jestem, aby to zrobić. Zacząłem pukać w jej drzwi, z każdą chwilą nasilając je. Po chwili drzwi się otworzyły.
- Dawaj te kartki - powiedziałem stanowczym tonem i oparłem się o framugę.
Dziewczyna pokiwała głową na nie i założyła ręce na piersi.
- I'm sorry, już je wysłałam - odpowiedziała, chcąc zamknąć drzwi.
Jednak przytrzymałem je i otworzyłem na oścież.
- Co ty kurwa zrobiłaś?! - krzyknąłem.
- To co usłyszałeś.
Wziąłem głęboki wdech aby się uspokoić. Po chwili w miarę się opanowałem.
- Okej. Dobra. Jak coś. Jeżeli Clave się mnie uczepi powiem im, że to wszystko twoja wina. W końcu powiedziałaś, że mam czas do rana. Jestem tu ale ty już je wysłałaś. Więc w sumie to przez ciebie nie mogę tego wypełnić. A teraz żegnam i radzę ci się przygotować na to, że jeżeli ja będę miał problemy to ty również - powiedziałem oschle i trzasnąłem drzwiami.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie.

Katherine?

Od Katherine - Do William'a (CD)

 Otworzyłam gwałtownie drzwi z wielką siłą i spojrzałam na niego nadzwyczaj spokojnie i poważnie, unosząc prawą brew.
- Słuchaj. Nie jestem tutaj na twoje usługi. Masz to uzupełnić, albo będziesz miał problemy z Clave. Nie robisz tego dla mnie, tylko dla siebie. - powiedziałam, wchodząc do jego pokoju bez skrupułów i położyłam papiery na biurku, a potem bez słowa wyszłam, nie zważając na jego krzyki. Nie dziwiłam się w sumie, dlaczego nikt nie miał ochoty dać mu raportów do uzupełnienia. Poza tym, co ja miałam robić za niego, to jego misje i nie ja na nich byłam, tylko on. Miałam tylko nadzieję, że nie spotkam go więcej, a co ważniejsze, że nie ma tu więcej ludzi takich jak on. Wróciłam do pokoju i zamknęłam się na klucz. Wzięłam prysznic i położyłam się z zamiarem uśnięcia, lecz przerwało mi zawzięte pukanie do drzwi. Przewróciłam oczyma i otworzyłam.
- Kim ty w ogóle jesteś, żeby mi rozkazywać, co?! - krzyknął wyraźnie wkurzony. Ja, ze stoickim spokojem otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, jednak mi przerwał. - Nie mam zamiaru tego pisać! - dodał jeszcze głośniej.
- Jestem ambassadorką Clave. Okej, daj mi to. Wyślę im puste papiery, jeżeli tak bardzo chcesz mieć potem problemy. - odpowiedziałam, zabierając od niego kartki jedynie z jego imieniem, nazwiskiem i datami misji, na których był. Zamknęłam mu drzwi przed nosem na klucz i wysłałam kolejne papiery do Idrysu. Wzruszyłam na to ramionami i położyłam się spać.
***
 Było jeszcze wcześnie, kiedy wstałam. Obudziło mnie pukanie do drzwi, z każdą chwilą się nasilające. Spodziewałam się, kto to był. 
- Dawaj te kartki. - powiedział stanowczym tonem, opierając się o framugę drzwi. Pokiwałam głową na nie i założyłam ręce na piersi.
- I'm sorry, już je wysłałam. - odpowiedziałam, chcąc zamknąć drzwi. Jednak on je przytrzymał i otworzył na oścież.

William?

Od Williama CD Katherine

Od rana nie dużo się działo. Trening. Załatwienie kilku demonów. Znowu trening. Nic ciekawego. Aktualnie siedziałem w swoim pokoju. Na uszach miałem słuchawki, a w rękach książkę. Czytałem już kilka razy jedno zdanie i nadal nie mogłem go zrozumieć. Ciągle coś mnie rozpraszało. W końcu zirytowany wyłączyłem muzykę, ściągnąłem słuchawki i odłożyłem książkę. Jęknąłem i rzuciłem się na łóżko. Niemalże od razu usłyszałem puknie do drzwi. Westchnąłem, ale po chwili wstałem. Powoli podszedłem do drzwi. Uchyliłem je i spojrzałem na osobę stojącą za nimi. Była to nie za wysoka dziewczyna. Miała długie, pofalowane włosy w odcieniach brązu.
- Kim ty...? - zapytałem patrząc na nią.
- Czy w waszym Instytucie wszyscy są tacy niedoinformowani? - spytała z ironią i przewróciła oczami. - To jest w tej chwili nie ważne. Nie uzupełniłeś raportów, które muszę do jutra wysłać Clave. Masz czas do rana - dodała wręczając mi kilka kartek.
Odwróciła się na pięcie i już miała odejść kiedy postanowiłem ją zatrzymać.
- Ey ty! Wróć się tu! - krzyknąłem.
Dziewczyna spojrzała na mnie zirytowana.
- Tak? - zapytała.
- Masz te swoje papiery. Nie mam najmniejszego zamiaru ich teraz wypełniać. Nie mam humoru. Możesz zgłosić się jutro - warknąłem i wcisnąłem jej papiery.
- Mało mnie to obchodzi. Masz to zrobić dzisiaj - próbowała mi oddać papiery jednak szybko się odsunąłem.
Uśmiechnąłem się i zacząłem kiwać głową.
 - Tak. Tak. Zrobię to. Chyba w twoich snach! - warknąłem i zamknąłem jej drzwi przed nosem.
Niech sama się zajmie papierami. Nie mam najmniejszego zamiaru wypełniać je dzisiaj. Najwyżej będzie musiała wysłać je z opóźnieniem. Uśmiechnąłem się pod nosem.

Katherine?

Od Rachel CD Delli - do Raphael'a

Dziewczyna poszła w las. Ja biłam się z myślami, zostać czy pobiec za nią. Ale odłożyłam tę sprawę na jutrzejszy dzień.
Poszłam na górę, a  w przedpokoju stało wielkie lustro zakryte materiałem. Stanęłam niepewnie przy schodach i spojrzałam na ozdobę. Jednym ruchem tkanina leżała na podłodze, a w lustrze widziałam swoje mgliste odbicie.
- Nie jestem prawdziwym wampirem, i nigdy nim nie będę....- powiedziałam do siebie.
Wyciągnęłam sztyblet i rzuciłam go w stronę lustra, które pękło i rozpadło się na milion kawałków.
-No no no... Charakterek to Ty masz....- odezwał się męski głos.
Odwróciłam się. Na rogu kuchni stał Raphael, opierający się ramieniem o framugę drzwi.
Rzuciłam mu krótkie, ale mordercze spojrzenie.
-Lepiej uważaj co mówisz...- zagarnęłam w kąt odłamki lustra- Co Cię tu sprowadza?
-Spotkałem Dellę i powiedziała mi o...- spojrzał na dziurę w ścianie- Waszej rozmowie...- odparł wampir.
-Mimo że to opuszczona rudera, to trzyma się już parę dobrych wieków. Mieszkali tu Ci, co umieli trzymać go w porządku, a mi się poszczęściło, że jestem jego dziedziczką- uśmiechnęłam się złośliwie- A ta Della...- popatrzyłam na Raphael'a- działa mi na nerwy.

Raphael?

Od Williama CD Kate

Powoli podniosłem się z ziemi i rozejrzałem wokół. Dziewczyna stała oparta o drzewo. Prychnąłem.
- Nawet nie próbuj używać mocy. I tak nie dałbyś rady przez najbliższe kilkadziesiąt minut. Podałam ci eliksir - powiedziała i uśmiechnęła się złośliwie.
Mimo osłabienia spróbowałem użyć hipnozy. Nie mogłem. Mówiła prawdę. Jęknąłem i przewróciłem oczami. Jeżeli ona myśli, że kiedy nie będę mógł używać mocy przez jakiś czas to wygra, to grubo się myliła. Uśmiechnąłem się wrednie. Czas ją sprowokować.
- No cóż skarbie. Widzę, że jesteś po prostu zwykłym tchórzem. Co ty byś zrobiła bez tych swoich specjalnych mocy? No właśnie nic. Jedynie one ratują ci tyłek, bo inaczej nie potrafisz się sama obronić. Powiem ci tyle. Nie zasługujesz aby nazywać się prawdziwym wampirem. Im do walki nie są potrzebne jakieś moce. Nie potrzebują na przykład tej twojej teleportacji. Prawdziwe wampiry mają przynajmniej w sobie trochę honoru. Potrafią walczyć fair. Jedynie przy pomocy mocy, które każdy z nich ma. Bez tych twoich super, nadzwyczajnych zdolności. Po prostu jesteś tchórzem, który nie zasługuje na miano wampira - powiedziałem oschle, patrząc w jej oczy. Widziałem jak na jej twarzy maluje się coraz większa złość. Po chwili jednak dodałem. - Chociaż w sumie. Jeżeli ty uważasz inaczej to dam ci tą szansę. Oddaj mi moje ostrze i zawalczmy fair. Bez twoich super mocy. Zresztą bez moich także... I tak nie mógłbym ich używać. Więc jak? Wchodzisz w to? Pojedynek. Tylko ja i ty. Ja walczący ostrzem, a ty bez swoich mocy. Zgadzasz się? Czy może tchórzysz i tym samym przyznajesz się do tego, że bez mocy nie potrafisz nic zrobić?

Kate?

Od Katherine - Do William'a

 Otworzyłam magazynek ukryty w ścianie, wyciągając z niego kolejno łuk oraz strzały. Przejechałam palcem po jednej ze strzał, a następnie schowałam je wszystkie do kołczanu na plecach. Wyszłam z Instytutu, kierując się do stajni. Otworzyłam kojec mojego konia, i wsiadłam na niego, galopując do lasu. Mijając kilka drzew, wycelowałam w jedno z nich, trafiając w środek. Powtórzyłam tę czynność jeszcze parę razy, potem zawróciłam i zwolniłam, aby zebrać strzały. Kiedy już je zebrałam, nie przyspieszałam ponownie, a stanęłam na koniu delikatnie się chwiejąc. Gdy jakaś gałąź znalazła się na tyle, bym mogła się jej złapać i pozwolić koniowi odjechać, zrobiłam to. Trzymając się rękoma, podciągnęłam się i usiadłam na gałęzi. Następnie wstałam i przeszłam do centralnego punktu drzewa, aby wejść na sam szczyt. Spojrzałam na oddalającą się postać zwierzęcia. Gwizdnęłam na niego, a ten zjawił się pod drzewem, na które weszłam. Zeszłam z drzewa i usiadłam na koniu, powtarzając poprzednią czynność jeszcze parę razy. Wróciłam do Instytutu późnym wieczorem, wkładając do magazynku łuk oraz strzały. Wybrałam się do biura Maryse, aby odebrać raporty do wypełnienia i raporty uzupełnione przez innych nocnych łowców, które miałam przeanalizować i wysłać do sprawdzenia Clave. Udałam się do swojego pokoju, siadając przy biurku. Wzięłam pióro i zaczęłam uzupełniać papiery, których było mało, w porównaniu do tych, które miałam sprawdzić. Wszyscy łowcy oddali swoje raporty prócz jednej osoby. Moim zadaniem było przejść się do owego mężczyzny i dać mu papiery, które miał obowiązkowo napisać. Przeanalizowałam pozostałe raporty, i wysłałam je do Clave. Postanowiłam pójść jeszcze teraz do chłopaka i poprosić go o napisanie raportów. Nie wiedziałam jednak, gdzie mogę go znaleźć. Po drodze wpadłam na Alec'a, który był dość zdziwiony moją obecnością. Fakt, byłam tu dopiero kilka dni i jeszcze nie wszyscy wiedzieli, kim jestem i co tu robię.
- Alec, wiesz może, gdzie znajdę William'a Black? - zapytałam oschłym i obojętnym tonem, mierząc go poważnym wzrokiem.
- Tak, to niedaleko. A ty jesteś...? - spojrzał na mnie pytająco, prowadząc do pokoju owego chłopaka. 
- Katherine Marshall. Wysłanniczka Clave, doradca twoich rodziców. - powiedziałam, sztywno wyciągając dłoń w jego stronę. Posłał mi niepewne spojrzenie i tak samo też podał dłoń. Po chwili byliśmy na miejscu. Obojętnie podziękowałam, bo nie lubiłam prosić kogoś o pomoc, i zapukałam do pokoju William'a. Drzwi uchyliły się, a zza ich wyłoniła się postać średniego wzrostu bruneta.
- Kim ty...? - spojrzał na mnie, wytrzeszczając oczy.
- Czy w waszym Instytucie wszyscy są tacy niedoinformowani? - zapytałam, z ironią przewracając oczyma. - To jest w tej chwili nie ważne. Nie uzupełniłeś raportów, które muszę do jutra wysłać Clave. Masz czas do rana. - dodałam, wręczając mu kilka kartek. Odwróciłam się na pięcie i już miałam iść, lecz zatrzymał mnie jego głos.

William?

Katherine

Imię: Katherine Isabelle
Nazwisko: Marshall
Rasa: Nocny Łowca
Płeć: Kobieta
Wiek: 20 lat
GłosRuelle
Orientacja: Heteroseksualna
Partner: Brak
Moc: Jak każdy Nefilim, ma zdolność korzystania z run. Potrafi również umieszczać przedmioty na płótnie, oraz je stamtąd wyciągać. Może też stać się niewidzialną, lecz ta umiejętność jest ograniczona, do stosowania jej zaledwie raz dziennie.
Charakter: Katherine jest osobą, która na pierwszy rzut oka wydaje się samolubna i zapatrzona w siebie, przez jej jakże ''bajeczną'' przeszłość. Niewielu wie jednak, że jej dzieciństwo i okres dorastania nie były takie, jak większość osób jej zarzuca. Była wychowywana twardą ręką, toteż oznacza to, że jest honorowa, dość poważna i angażuje się w to, czego wymagają od niej rodzice. W jej pracy nie liczą się emocje, których, zdaje się - ona prawie nie ma. Wprawdzie ma je, tak jak każdy człowiek, lecz, będąc nocnym łowcom ogranicza je prawie do zera, uważając, że przeszkadzają one w misjach. Jest stanowcza i konsekwentna w dążeniu do celu, można by rzec, że również uparta, ponieważ prawie zawsze stawia na swoim, zna jednak granice, których nie przekracza. Stosuje się do zasad, podejmuje mądre i przemyślane decyzje. Jest bardzo inteligentną osobą, oraz podejrzliwą, nie da się jej oszukać. Prawie zawsze znajdzie wyjście z trudnej sytuacji. Potrafi okazać współczucie, pomaga wszystkim, jeśli jest taka potrzeba, lecz nie pozwala pomóc sobie, uważa to za zniewagę jej osoby. Śmieje, czy uśmiecha się bardzo rzadko, jej twarz przykrywa raczej warstwa chłodu, powagi a samo jej spojrzenie mówi, że nie jest z typu imprezowiczki. Jasno okazuje to, czego chce, nie plącze i nigdy na nikogo nie przypomina. Kiedy jej na kimś zależy, potrafi być zazdrosna o byle co, na przykład, że ta osoba rozmawia z kimś innym ZBYT często. Jest również bardzo skromna i wykonuje to, co do niej należy, nie przesadza. Zrównoważona i spokojna psychicznie, trudno ją zdenerwować czy też przemówić cokolwiek o tym, jaka jest. Ona dobrze zna samą siebie i nie potrzebuje do tego potwierdzeń innych. Poza wykonywaniem obowiązków łowcy nie ma nic innego do roboty, nawet wtedy jest o wiele za bardzo poważna i trudno opowiedzieć żart, który by ją rozśmieszył. Mówiłam już, że rzadko się śmieje? NIGDY nie wdaje się w kłótnie i nikogo bezpodstawnie nie oskarża, powinieneś też wiedzieć, że absolutnie nikogo nie obraża, oraz daje drugą szansę mimo wielu ran z przeszłości. Nie jest ufna, trudno ją do siebie przekonać. Minie sporo czasu, zanim komukolwiek zaufa, powierzy sekret czy po prostu zostanie przyjaciółką. Prawdą jest, że nie potrafi okazywać uczuć, a nie, że ich nie ma. W jej życiu była osoba, która odbudowała jej uczucia na nowo, lecz, kiedy zniknęła, umiejętność okazywania uczuć również zanikła. Jest bardzo oddaną przyjaciółką, nie wyjawia czyichś sekretów, nawet gdyby ją torturowano. Odważna, nie boi się przelać ostatniej kropli krwi za swoją ojczyznę, zawsze walczy do końca i nie poddaje się po pierwszym niepowodzeniu. Pewnie, gdyby znalazłby się ktoś, kto miałby do niej cierpliwość i nauczył ją od nowa okazywać uczucia, zmieniłaby się.
Aparycja: Owalną i lekko pociągłą głowę Kathy okalają długie, pofalowane włosy w odcieniach brązu. Jej twarz zdobią śliczne, błyszczące czarne oczy. Można by rzec, że jej wzrost jest idealny, ponieważ mierzy 173 cm. Sylwetka dziewczyny jest szczupła, nawet za bardzo szczupła, gdyż ma ona niedowagę, widoczną dobrze na jej brzuchu. Na plecach oraz tylnej części nóg ma blizny oraz siniaki po tym, jak w dawnym domu była bita za każde złe zachowanie lub przekroczenie prawa nocnych łowców. Na prawym przedramieniu ma tatuaż wypalany ogniem w kształcie liter CX. Ma różny styl. Od rock'owego do dziewczęcego i luźnego.
Inne: Pomaga Maryse oraz Robertowi Lightwood w prowadzeniu Instytutu. Jest wysłanniczką Clave, i na każdą ich prośbę może przejąć kontrolę nad nowojorskim Instytutem. Posługuje się sztyletem oraz łukiem. Lubi jazdę konną oraz ma piękny głos. Nie uśmiecha się w ogóle, chyba, że bardzo rzadko z przymusu. Najlepiej czuje się jeżdżąc na koniu, z łukiem w ręku. Potrafi, jadąc, idealnie wycelować w wymierzony cel. Opanowała to do perfekcji, ćwicząc codziennie po kilka godzin, z krótkimi przerwami.
Historia: Katherine urodziła się oraz wychowywała w Idrysie, mieszkała tam przez całe dzieciństwo razem z rodzicami. Miała również starszego brata, Kastiela, jednak jako dzieci rzadko się spotykali. Dopiero jako nastolatkowie rodzice pozwolili im utrzymywać ze sobą kontakty i połączyła ich silna więź. Pochodziła z szanowanego w Clave rodu, toteż kształtowano ją na najlepszą wojowniczkę oraz wysłannika, bądź też zarządce Instytutu. Była poważną i wiecznie smutną dziewczynką, jednakże wiedziała, że w przyszłości będzie kimś ważnym i musiała być posłuszna. Jako nastolatka jednak, rodzice wysłali ją do Mumbaju, gdzie kontynuowała trening, lecz buntowała się i nie chciała być posłuszna przez przyjaciółkę. Poznała tam Rachel, która w była jej zupełnym przeciwieństwem. Radosna, zbuntowana, nie przejmująca się niczym i nikim. Nauczyła ją okazywać uczucia, cieszyć się z życia. Jednak dla dobra Kathy rozdzielono je. Stała się znów tą samą, ponurą i poważną osobą, skupiła się na pracy, lecz nigdy nie zapomniała o przyjaciółce. Za każdy wybryk była bita, aż w końcu nauczyła się, jak postępować i co robić. W wieku 18 lat skończyła trening i wróciła do Idrysu, do rodziców. Jako oznaczenie, wypalono jej na przedramieniu znak CX. Po całkowitym ukończeniu nauki oraz osiągnięciu 20 lat wysłano ją do Instytutu w Nowym Yorku, jako doradcę Maryse i Robert'a Lightwood.
Kontakt: Iza889 [ howrse ] izkaaaa555@gmail.com [ gmail ]


Od Renesme - c.d Raphael

Jego historia była bardzo ciekawa. Zaintrygowała mnie, a jakże. Kiedy opowiadał czułam jakbym też tam była. Chciałam zadać mu więcej pytań, ale odpuściłam by go już nie męczyć.
- Przepraszam, że zanudzam - założył marynarkę wytrącając mnie z rozmyśleń.
- Nie zanudzałeś! - odparłam szybko - zaciekawiła mnie twoja historia i rozmyślałam jakie to było przeżycie...
- Gdybym o tym myślał, pewnie bym wpadł w depresję - napił się ponownie wina.
- Fakt... - patrzyłam na wino które trzymał w ręce. Usiadł koło mnie i popatrzył na mnie. Czułam jego wzrok tak, że przeszły mi ciarki po karku.
- Na początku myślałem, że jesteś typową buntowniczką która ma focha na wszystko i wszystkich - popatrzyłam na niego i się wyprostowałam - ale się myliłem. Jesteś inna. Udowodniłaś mi to u tych łowców.
- Tak... wiesz z tobą było podobnie. Myślałam, że jesteś sztywniakiem, ale najwidoczniej też się pomyliłam - uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze. Nalał mi wina i podał drugi kieliszek.
- Za zniszczenie magazynu - podniósł delikatnie kieliszek na toast. Wzbiliśmy toast i klasycznie się napiliśmy.
- Wątpię, by łowcy szybko wrócili.
- W ogóle nie wrócą. Jak mają broń to są twardzi, a jak nie mają nic to... cóż. Czeka ich śmierć przez demony - prychnęłam śmiechem. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach. Opowiedział mi o tym miejscu, ile jest tutaj mniej-więcej osób, a raz nawet udało mi się powiedzieć żart. Rozmowa była długa i zaplątana, ale nam sprawiała radość i satysfakcję. Opowiedział mi też inne historię o innych jego przeżyciach. Słuchałam go z zaciekawieniem. Jak czegoś nie wiedziałam lub nie rozumiałam starał mi się wytłumaczyć, bym zrozumiała wszystko.
- Mówisz serio? - spytałam zszokowana jedną z jego historii jaką mi opowiedział.
- Owszem. Wszystko co ci właśnie powiedziałem to prawda.
- Ale jakim cudem? Przecież...
- Umiejętności. Tak samo jak twoje które nas ocaliły od tych łowców - lekko się uśmiechnął.
- Ja tylko dałam plan... ty go zrealizowałeś - popatrzyłam na zegar - rany już dziesiąta wieczór... - popatrzył też na zegar.
- Jak mi wyzdrowieje noga muszę wznowić poszukiwania... - popatrzyłam na narysowany prze ze mnie znak na ręce.
- Nie boisz się, że znowu Cię złapią?
- Ja? Pff... błagam. Tym razem będę przyszykowana - lekko poruszyłam nogą i syknęłam cicho. Dokończyłam wino i siedzieliśmy przez długi czas w ciszy.

Raphael?

Od Raphael;a CD Renesme

Uśmiechnąłem się lekko.
- Nie zginełabyś, uciekłabyś prędzej czy później - założyłem ręce na klatkę piersiowoą, po czym oparłem się o ścianę pokoju. Dziewczyna zajmowała się swoją raną i opatrywała ją z troską.
- A ty?- spytała, po chwili. Podniosłem brw, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Ja ci opowiadam wszystko, a ty mi ni, w sumie, chyba nigdy mi nic o sobie nie powiedziałeś - zmarszczyła brwi. Otworzyłem usta chcąc odpowiedzieć lecz mi przerwała.
- No fakt, to jedno z Camille - przewróciła oczami. Westcjnąłem w ciszy.
- A jak było kiedyś? - spytała. Pokiwałem głową w niezrozumieniu.
- No wiesz.... nie żyjesz wiecznie... to znaczy, mam na myśli że masz to 70 lat, ale jak to wszystko się zaczeło? Gdzie są twoi rodzice? - miała masę pytań.
- Właśnie, gdzie oni są? - ponagliła pytanie z naciskiem na końcówkę zdania, Ponownie, głęboko westchnąłem. Nie miałem ochoty o tym opowiadać, ale należało jej się. 
- No więc.... byłem młody, nie wiem, może miałem 15 lat.... byłem normalnym człowiekiem, przyziemnym... w 1953 roku pojawił się wampir który grasował w naszych stronach. Wysysał krew i nie krył się już przed przyziemnymi tak jak kiedyś.  Razem z starszymi koleegami utworzyliśmy dla zGang Myśliwych, i polowaliśmy na niego... - dziewczyna zmarszczyła brwi. - Po co? 
- Chcieliśmy udowodnić że nie jesteśmy już dziećmi i potrafimy obronić wioskę przed wampirem. Mama dowiedziała się o tym, i mnie skrzyczała.... lecz potem wiedząc jaki jestem , że nie zrezygnuję dała mi złoty krzyż.... jak wiesz, osłabia to wampiry.
Jednego dnia przybiegł do mnie kolega, a już po chwili byliśmy razem cała grupą, śledziliśmy wampira. Udało nam się go wyśledzić aż do tutaj.... - pokazałem na podłogę- Hotelu DuMort.
Wtedy zostałem przemieniony.... - przejechałem po ramie od wielkiegoo brazu, zbierając kurz.
- Przez Louis'a Karnsteina - zmarszczyłem brwi.
- Próbwał namówić mnie, bym z nim współpracował i zabił moim przjaciół. Lecz jak wiesz.... piewsze dni bycia wampirem są bardzo trudne, szczególnie dla przyziemnego. Dokoałem swojeo celu - zabiłem Louisa. A później, osuczyłem z krwii swoich znajomych - lekko się uśmiechnąłem.
- I? - dziewczyna siedziała, wpatrzona we mnie jak w obrazek, wyraźnie zainteresowana opowieścią.
- Potem? Przygarnął mnie Bane. Magnus Bane. Wychował na zimnego przywódcę, pomagał uczyć się poskramiać głód i nauczył wielu rzeczy - westchnąłem - Matka się mnie bała więc płaciła mu zato.
- A twój tata? - spytała.
Parsknąłem. 
- Zabiłem go - odpowiedziałem krótko - Nigdy nie pozwalałem siebie bić.
Spojrzałem na dziewczynę, która teraz była zapatrrzona na kielkiszek od wina, stojący na stole. Wyraźnie o czymś myślała.
Mruknąłem szeptem.
- Ej.... To już koniec - podniosłem kącik ust,
- Przepraszam że zanudzam - przewróciłęm oczami, zakłądając na sibie wcześniej zdjętą marynarkę.


Od Renesme - C.d Mickeal

- Cóż... byłam tam raz - odpowiedziałam mu - i na chwilę. Akurat było mało osób więc mogłaś mnie nie zauważyć... - odparłam.
- Sama chciałaś zostać vampirem? - spytał.
- Oczywiście - popatrzyłam na niego - wiesz nawet sam mi zaproponował.
- Musiałaś mu zaimponować.
- Pewnie tak... - zamknęłam oczy - ale wiesz... może zrobił to, nie nienawidzi wilkołaków...
- Może - odpowiedział krótko. Popatrzyłam na niego i się oblizałam.
- Dasz mi chwilę? - spytałam odwracając wzrok.
- A co się dzieje? - spytał.
- Jestem głodna... - szybko pobiegłam na zaplecze i rzuciłam się na jakiegoś człowieka. Od razu zaczęłam pić z niego krew. Czułam obecność Mick'a jak patrzył jak się żywię. Czułam się trochę niezręcznie, ale tak byłam głodna, że nie obchodziło mnie to. Gdy skończyłam oblizałam usta i popatrzyłam na niego.
- Smacznego...? - spytał retorycznie.
- Dzięki... teraz schować ciało... - wzięłam je i gdzieś porzuciłam w lesie - pomyślą, że popełnił samobójstwo...
- Dobre... - zaśmiał się - ale nie można Cię nazwać dyskretną.
- Taka natura... właśnie... opowiedz mi coś o sobie

Mickeal?

Od Renesme - c.d Raphael

Zaskoczył mnie fakt, że nie odepchnął mnie i nie nakrzyczał jakbym zabrała mu ofiarę. Wręcz przeciwnie. Delikatnie położył rękę na mich plecach. Automatycznie się do niego bardziej przytuliłam. Nie ważne, że czułam jakby zaraz miała mi odpaść noga... mogłam komuś się wyżalić. Puściłam go i otarłam łzy.
- Wracajmy... muszę opatrzyć rany... - wstałam ledwo stojąc na jednej nodze.
- Dasz radę iść? - spytał.
- Tak... chyba... - zrobiłam parę kroków kulejąc. Prawie od razu stanęłam źle na nodze i upadłam na jedno kolano. Wziął mnie na ręce.
- Zabiorę Cię do siedziby... - poszedł powoli w stronę naszej siedziby.
- Dam radę sama iść...
- Wolę nie ryzykować. Za dużo pocierpiałaś dla dobra naszej grupy - uśmiechnął się ciepło. Dalej nosił mnie do domu w ciszy.

*ok. 30 minut później*

Zaniósł mnie do salonu i położył na kanapie. Rozdarłam bardziej spodnie, by widzieć ranę. Wyglądała paskudnie. Wróć. Wyglądała fatalnie.
- Macie tutaj gazik? - spytałam. Raphael na chwilę poszedł i wrócił z apteczką. Wzięłam ją i natychmiast zaczęłam oczyszczać ranę.
- Gdzie się nauczyłaś robienie maści? - spytał.
- Nauczyła mnie taka staruszka... - wzięłam głęboki wdech - nie mam ochoty o tym rozmawiać... - wzięłam swój sztylet i otworzyłam bardziej ranę, by oczyścić ją w stu procentach.
- Ten jad jest mocniejszy... - powiedziałam - gdybyś nie zniszczył tego jadu, ich ataki działałyby na nas jak normalne ciosy dla ludzi...
- Długo będzie się regenerować? 
- Jak już wspomniałam  wystarczy to oczyścić wodą utlenioną... wystarczy mi... dwa, trzy dni - mówiłam zszywając ranę - ale jak pomogę swojej moce może nawet jutro będę mogła chodzić - patrzył na mnie stojąc koło mnie.
- Czemu to zrobiłaś? - skończyłam zszywać ranę i schowałam sprzęt do apteczki.
- Nie chciała, by twoja rodzina była w niebezpieczeństwie... nie chce, by ktoś miał tak jak ja. Wiesz o czym mówię... 
- Powiesz mi coś więcej...? - spytał spokojnym tonem.
- W sumie mogę... po tym jak mnie wygnali znalazłam się w wiosce. Przygarnęła mnie wtedy ta staruszka i mnie nauczyła właśnie korzystać z ziół. Poznałam tam... bardzo miłego faceta. Udało mu się mnie uwieść i... no cóż. Zaczęliśmy chodzić ze sobą - zamknęłam oczy ze smutnym wyrazem twarzy - ale okazało się, że był chory psychicznie... Zaczął mnie torturować batem i... - oblizałam się - i zrobił mi coś, za co zapłacił swoim życiem... - popatrzyłam na niego.
- Masz blizny po tym bacie? - spytał. Odwróciłam się i delikatnie podwinęłam koszulkę. Od razu było widać blizny.
- I to nie byle jakie... to był metalowy bat... o wiele mocniejszy niż zwykły taki z liny... - opuściłam koszulkę - wiesz... - lekko się uśmiechnęłam - dzięki za pomoc... gdyby nie ty pewnie bym tam zginęła...

Raphael?