Od Edwarda


Tamtego dnia, jak zresztą w każdą sobotę, przechadzałem się między pustymi, bocznymi uliczkami zwanymi również „ chińską dzielnicą „. Wszechobecne lampiony, zapach chińskiego jedzenia i znajomy mi po części język sprawiły, że w tym miejscu czułem się prawie jak w domu. Wyszedłem na zewnątrz, aby odwiedzić dziś kolejną knajpkę lub bar, który mógłby trafić na listę moich ulubionych. Z zainteresowaniem przyglądałem się sklepowym wystawom, budkom z przekąskami i różnymi stoiskami z azjatyckim jedzeniem. Nic jednak nie zainteresowało mnie na tyle, abym zdecydował się odwiedzić ten, a nie inny lokal. Mijałem kolejne uliczki i kręciłem się po nich, jakby bez celu, gdy nagle coś rzuciło mi się w oczy, gdy przechodziłem obok pustego zaułku, na którego końcu kłębiły się worki ze śmieciami. Jednak zauważyłem między tymi czarnymi workami dziwną walizkę. Rozejrzałem się uważnie i przemknąłem do uliczki. Ów walizka wyglądała bardzo elegancko i kusząco.
- Może to jakaś ukryta fortuna? - zapytałem sam siebie – Nie zaszkodzi sprawdzić – wzruszyłem ramionami i podszedłem do walizki. Odwróciłem się za siebie, ale na szczęście nikogo nie zauważyłem. Ze świecącymi oczkami kucnąłem przy walizce i otwarłem ją z nadzieją, że znajdę coś ciekawego. Kiedy tylko uchyliłem wieko, ze środka wyleciała mała strzałka, która wbiła mi się w klatkę piersiową
- Pułapka… - mruknąłem, po czym obraz mi się zamazał, upadłem na ziemię i zasnąłem, widząc ostatkiem sił dziwne cienie na ścianie.
~~~~
Zacząłem się budzić i przez chwilę myślałem, że coś zwyczajnie mi się przyśniło lub wypiłem za dużo energetyków, ale kiedy otworzyłem oczy, nie byłem u siebie w pokoju. Głowa napierdalała mnie niemiłosiernie. Zamknąłem oczy i zastanawiałem się, czy aby na pewno dzień wcześniej nie wylądowałem u jakiegoś znajomego, z którym razem zabalowaliśmy. Ledwo co pamiętałem, a głowa jeszcze bardziej zaczęła mnie boleć, więc podarowałem sobie nadmierne myślenie. Lekko podniosłem się na łokciach. Na początku zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to i wstałem na równe nogi. Skończyło się to oczywiście silnym upadkiem. Przewróciłem szafkę znajdującą się koło łóżka i narobiłem niezłego hałasu. Otrząsnąłem się w porę i podniosłem najszybciej, jak się dało. Potrząsnąłem głową i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było jakieś takie… dziwne, takie… nowoczesne. Nie miałem znajomych, których było na to stać. Za chwilę jednak usłyszałem szybkie kroki. Umysł mi otrzeźwiał, jak na zawołanie. Wytworzyłem sobie alchemicznie stalową pałkę, jako broń. Stanąłem przy drzwiach i kiedy tylko wpadli do niej trzej mężczyźni, zdzieliłem ich nieźle i uciekłem z pokoju. Biegłem przez oszklone korytarze, które odkrywały jakieś dziwne, nieznane mi dotąd pokoje… jak w jakimś filmie science-fiction. Po chwili na drodze stanęła mi grupa mężczyzn. Chciałem zawrócić, ale i tam czekała na mnie pułapka.
- Nie obawiaj się. Nie zrobimy ci krzywdy – powiedział jeden z mężczyzn
- Aali mnie to! - wrzasnąłem w ich stronę, przeistaczając pałkę w kuszę – Jakim prawem mnie uśpiliście i uprowadziliście?! Jesteście, kurwa, jakimś jebanym SCI czy wojskiem?! - machałem kuszą na wszystkie strony, aby nikt się do mnie nie zbliżył. Wtem z grupy przede mną wyszedł jakiś nieznajomy mężczyzna, który wydawał mi się znajomy. Znajomy, choć nieznajomy… bez sensu, ale z sensem. Był z twarzy podobny do mojego ojca tyrana. Od razu wycelowałem z jego osobę, pobudzony wspomnieniami. Mężczyzna jakby wcale się mnie nie bał i podchodził do mnie bez lęku.
- Ani kroku dalej! - krzyknąłem cofając się o dwa kroki do tyłu.
- Nie pamiętasz mnie, Edwardzie? - spytał, jakby urażony.
- Nie nazywaj mnie tak! Nie znam cię, chłopie! - poczułem, że grupa za mną zaczęła się powoli do mnie zbliżać.
- Nie pamiętasz swojego stryja? - spytał ze smutkiem. Momentalnie zamarłem wraz z jego słowami. Na początku nie chciałem w to wierzyć, ale potem wszystko zaczęło się układać. To podobieństwo… niesamowite. Mój ojciec miał starszego brata, ale nigdy w życiu go nie widziałem, więc… też nie mogłem potwierdzić tego, że w rzeczywistości był to mój wuj. Mimo to nie miał prawa mnie porywać, a ja chciałem się stamtąd wydostać, jak najszybciej. Już miałem w kogoś strzelić, kiedy nagle oczy „ mojego wuja „ stały się takie jakby… kocie lub gadzie. Wyszczerzył do mnie swoje zęby, które wtedy z pewnością nie były ludzie i warknął w moją stronę, ale nie wyczułem w tym ryku groźby. Ten człowiek był chyba… wilkołakiem, tak samo, jak mój ojciec. Przeraziłem się nie na żarty.
- Co, jeśli mój ojciec mnie znalazł? - pomyślałem. Opuściłem kuszę i transmutowałem ją w zgrabne ostrze.
- Nie dostaniecie mnie żywcem – mruknąłem ze spuszczoną głową. Uśmiechnąłem się pod nosem i uniosłem głowę. Oparłem się o ścianę, a po niej przeszły błękitne pioruny, które w zawrotnym tempie przeszły od ściany, aż do ziemi. Nastąpił wybuch, a po korytarzu poniósł się dym. Nie było nic widać, dzięki czemu udało mi się wymknąć. Pociąłem kilku ludzi, ale nie było możliwości, aby umarli… przynajmniej nie w ciągu najbliższych dwóch godzin. Nie znałem budynku, więc trudno mi było się w nim zorientować. Kapnąłem się jednak, że biegając w te i we w te z mieczem w ręku, ktoś w końcu mnie zatrzyma, więc transmutowałem ostrze w kawałek grubej blachy. Niezbyt podejrzana taka blacha, a i mogłem nią komuś porządnie zajebać
Biegłem ile sił w nogach, ale nie znalazłem wyjścia. Odwróciłem się za siebie, by sprawdzić, czy zgubiłem mężczyzn. Ktoś mnie złapał w ramiona
- Gdzie ci się spieszy, drogi kolego? - usłyszałem radosny głos, jakbym trafił z ramiona wiecznie radosnego dziecka.
- Nie twój interes, cholero! Puszczaj, bo jak ci zaraz zajebe, to będziesz żeby z podłogi zbierać – warknąłem, kiedy nagle usłyszałem kroki. Zareagowałem, jak dzikie zwierzę. Doganiali nas. Przeszedłem na tył człowieka i podłożyłem mu transmutowany sztylet pod szyję i tylko czekałem, aż do nas dobiegną.
- Nie zbliżać się, kurwa, bo go zaraz pochlastam! - wszyscy nagle zatrzymali się, jak na zawołanie.
- Nic nikomu nie zrobiłem! Chcę stąd wyjść! Macie mi pokazać, gdzie jest wyjście, bo jak nie, to go kuźwa zabiję! - wrzasnąłem na całe gardło. Miałem już dość tej chorej sytuacji.

( Ktosiu przeze mnie zaatakowany? )