Od Raphaela cd Renesne

Słyszałem wszystko. Sny mieszały mi się z rzeczywistością. Najmniejszy dźwięk wprawiał mnie w rozdrażnienie. Ale z każdą godxiną było lepiej. Czułem.jak moje ciało walczy, próbuje się regenerować, ale nie mogło. Coś było nie tak.  Wydawało mi się że spałem kilka godzin. Nagle, z błędnego koła wyrwał mnie płacz. Nie był on taki jak reszta głosów. Z poświatą i jak przez mgłę. Był normalny, a raczej... Zrozpaczony, pełem bólu. Nagle wstąpiła we mnie odrobina siły. Jak strza) z mini dawki jakiegoś narkotyku. Mogłem minimalnie ruszyć ko!czynami, a nawet otworzyć oczy. Płacz był Renesne. Czułem ją tu. Powoli przejechałem.ręką po pościeli,natrafiając na  rękę. Nie miałem najmniejszych wątpliwości że to ona. Otworzyłem powoli oczy, tak jakbym wybudzał się ze śpiączki. Na początku widziałem jak przez mgłę, jakbym był bez okularów ale już po kilku sekundach widziałem normalnie. Ona płakała. Ale draczego? Przecież spałem. A może to też jest sen? Nie pamiętałem nic, miałem mętlik w głowie. Kogirl mogiel ze snów na jawie i głosów w jakimś dziwnym niezroxumiałym języlu e głowie.
Chciałem coś powoedxie' ale nie mogłem. Byłem sparaliżowany. Ścisnąłem tylko mocniej rękę Renesne na znak, by się nie martwiła. Nie lubiłem gdy ktoś się martwił.... Ktokolwiek a szczególnie o mnie.

Od Sebastiana cd Renesme

Przepraszam? - zmarszczyłem brwi powtarzając słowo wypowoedziane przez dxiewczynę. Przycisnąłem do jej gardła mocniej sztylet i przybliżyłem się tak, że jej oddech muskał mój policzek.
-Ja nie przyjmuję przeprosin. - podniosłem wzrok, przeszywając ją na wylot. Ta odeychneła głeboko, przełykając ślinę.
-To mnie zabij, skoro nie umiesz pogodzić soę z tym że kobieta wygrała. -
Rozluźniłem sztylet i zacząłem się śmiać. Odwróciłem.się do niej plecami powoli odchodząc kilka kroków, zakładając kaptur. -Ja...- zacząłem.odwracając się na pięcie.
Spojrza)a na mnie krzywo.
-Nigdy nie przegrywam - pogładziłem ostry miecz, po czym schowałem go za pas, przechodząc kilka kroków. Przeleciałem wzrokiem po ciemnym lesie, bardziej skupiony na tym, czy dziewczyna się ruszyła. Nagle zauważyłem dwie duże ślepia świecące mocnym krwistoczerwonym kolorem.  -Samotny Alpha.... - powiedziałem sobie w myślach. To nie był zwykły wilkołak. Samotnicy działają na zupełnie innych zasadach oraz maj# inne moce. Nie wyglądają jak zwykłe wilki lecz ponad 2metrowe monstrum z obrzydliwym pyskiem i owłosionym ciałem. Spojrzałem.w górę. Pełnia. Czyli... Dla wilkołaków czas przemiany, i zabójcza potrzeba mordu. Zacisnąłem na rękojeści miecza palce, powoli go wyciągając.
-Uciekaj. - wyszeptałem zza pleców.
-Hę?- odburkneła najwyraźniej niedosłysząc.
-UCIEKAJ!!- wykrzyczałem na całe gardło. -SCHOWAJ SIĘ!!
W tym momencie alpha ruszył z potężnym rykiem. Zdsżyłem zrobić unik, gdy ten zaatakował znowu. Wiedzisłem że nie mam szans
To co robię to tylko odwrocenie uwagi. Nagle wilkołaka coś zdezorientowało. Nie czekając, przejechałem mu mieczem po oczach, przez co na chwilę stracił wzrok. Żuciłem się w ucieczkę.
***
Co to jest?!!- Renesne krzyczała,oparta o duży kamień, który wbity był w ziemię i zasłaniał na obu. Także dyszałem. Wychyliłem się by sprawdzić położenie wilka. Ne było go nigdzie. Przełknąkem ślinę.
-Wilkołak - wysapałem, ciągle się rozglądając.
-Co???- niedowierzała..-
-Samotny Wilkołak...Alpha...- ciągnąłem. Ta chwila trwala wiecznosc choć wszystko trwalo zaledwie kilka sekund.
-Nie dam rady go pokonać - przyznałem w końcu, zamykając oczy.
-Ja...- zaczeła wyciągać sxtulet z kieszeni. Uśmiechnąłem.się pod nosem sarkastucznie.
-We dwójkę też nie damy. Musimy uciekać.... Albo... - wyjrzałem za kamień. Wielkie czerwone oczy skanowały teren jakiś kilometr stąd
-Albo?- szturchneła mnie.
-zostaniemy wilkołakami, takim jak on - dodałem, przełykając ślinę. 
-Teraz... WIEJ!!- popchnąłem ją w stronę lasu sam biegnąc za nią, w momencie gdy wilkołak odwrócił wzrok. Lecz już po chwili było słychać potężny ryk.
-Biegnij!- krzyczałem, popychając dziewczynę. Nie wiem jak to możliwe że bieglimy równo, wampiry są szybsze, ale adrenalina jest jak narkotyk, który napędza w moim przypadku obawa. Nie, nie bałem się. Po prostu nie chce być psem.

Od Lzzy - C.D Nathaniela

-jestem za-uśmiechnęłam się i w końcu weszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i się uśmiechnęłam.
Coś bylo w tym chlopaku. Coś osobliwego i niecodziennego.
Dziwnym trafem mnie przyciągał.
Odświeżyłam się i poszłam spać.
Nazajutrz obudziłam się w dobrym nastroju.
Poprosiłam trenera by nauczał mnie indywidualnie na treningu, lekcje run i innych historycznych rzeczach też Szla,lepiej.
Coś się chyba działo ze mną albo światem.
Po skończonym treningu poszlam na lunch glodna jak wilk.
Dobrze że dla wegetarian też się coś tu znajdzie.
Zauważyłam przy stole samotnego Nathaniela.
-Heja łowco -uśmiechnęłam się i przysiadłam.
-cześć rudzielcu-zaśmiał się cicho.
-jak sie czujesz po wczoraj?-spytałam zabierając się do dużej porcji sałatki.
-chcę jeszcze raz, więc chyba dobrze. A jak tam u ciebie?
-dawno nie czułam się lepiej.
-tryskasz energią -zauważył.
-jak nigdy, a miałam dość wyczerpujący trening.-odparłam.
-nie widziałem cię dziś nawet na nim-zmarszczył brwi.
-poprosiłam o indywidualne lekcje-wyjaśniłam.-tak lepiej ogarniam-dodałam.
Zastanawiałam się czy Maryse nam pozwoli na polowanie.. Znając ją, będzie kręcić nosem.
-ziemia do Lzzy-chłopak pomachal mi ręka przed twarzą.
-przepraszam. Zastanawiam się co Maryse powie na to że chcemy polować i dzisiaj-powiedziałam.

(Nathaniel?)

Od Ariki do Cole'a (CD)

Kiwnęłam tylko głową, nie będąc pewna, co odpowiedzieć. Chłopak podszedł do okna i po chwili już był na dole. Trochę niepewnie poszłam w jego ślady. Podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Do ziemi trochę drogi było. Fakt... ćwiczyłam skoki z wysokości, jak każdy Nocny Łowca, ale teraz... Nie. Nie mogę się poddać. Muszę dać radę i skoczyć. Weszłam na parapet, ostatni raz spojrzałam w dół, odetchnęłam głęboko i... skoczyłam. Upadłam, turlając się do przodu i zatrzymując się na pół-ugiętych nogach, tak, jak się uczyłam. Udało się. Jestem cała, nic sobie nie złamałam i skoczyłam z okna. Na razie nie jest tak źle.
Cole patrzył na mnie zaciekawiony, a ja posłałam mu blady uśmiech.
- To gdzie teraz? - spytałam
Chłopak spojrzał na medalion i przez chwilę stał w ciszy. Potem przeniósł swój wzrok na ulice i budynki okalające Instytut. 
- Jest na obrzeżach miasta. - odpowiedział
- Nie wiesz czy nie ma z nim Valentine'a? - spytałam
- Nie jestem pewnie. - odpowiedział i ruszył przed siebie.
Szedł krętymi uliczkami, skręcał w rozmaite zakręty i zaułki. Dobrze wiedział, gdzie idzie. Nie jestem pewna czy to była zasługa runu tropiącego, czy tego, że doskonale wiedział, gdzie iść. Po dość długiej podróży dotarliśmy do południowego krańca wyspy Roosvelta, na której znajdowały się ruiny szpitala Renwick. Był on podświetlony, co jeszcze bardziej potęgowało jego upiorny wystój. A jednak, gdy się lepiej przyjrzeć, okazywało się, że to pozory. Zwykły czar maskujący, skrywający pod obskurną osłoną, cudowną i nowoczesną rezydencję. 
- Jesteś pewny, że to tutaj? - spytałam
- Jasne - powiedział i ruszył do wejścia.
Wyciągnęłam katanę, a do drugiej ręki chwyciłam serafickie ostrze i szepnęłam:
- Miguel
Ostrze rozbłysło, a ja ruszyłam w ślad za chłopakiem, czujnie obserwując teren dookoła.

<Cole?>

Od Cole'a do Ariki (CD)

Arika, stała przy szafce i oglądała zdjęcia. Jak na chłopaka, mam ich sporo. A w tym czasie, ja zmieniałem koszulkę. Narysowałem runę szybkości, oraz zręczności na swoim torsie. Po chwili się odezwałem.
-Choć, na chwilę. Przydadzą ci się dodatkowe runy -Arika odwróciła się. Już widziała mnie, bez koszuli ale i tym razem lekko odwróciła wzrok.
-Jakie to runy? -zapytała gdy jej dotknąłem, aby narysować runy.
-Szybkości i zręczności. Marcus prawdopodobnie, stał się czym co nie powinno istnieć. Jest też wiele szybszy. Gotowe.
Arika, obejrzała swoje ramię, a ja w tym momencie założyłem koszulkę z moimi inicjałami. Chciała coś powiedzieć, ale ja już byłem przy oknie gotowy do skoku w dół.
Patrzyłem przez otwarte okno, i od razu przypomniała mi się scena, w której ja i Marcus uciekaliśmy przed ojcem. Odwróciłem, głowę w kierunku dziewczyny.
-Możesz zrezygnować. Nie zapewniam że nic, nam się nie stanie. Może lepiej...
-Cicho bądź. Idę czy tego chcesz, czy nie. Powiedz tylko, co masz co należy, do Marcusa? -patrzyła zaciekawiona, gdy zdejmowałem z szyi medalion. Był to, okrągły wisiorek, na złotym łańcuszku.
-To jest jego. Dał mi go, abym nigdy nie zapomniał kim byłem. Kim się stałem -rzuciłem medalion dziewczynie.
-Piękny.. zobacz otworzyłam go! -zaskoczona, wypowiedziała te słowa trochę za głośno. Natychmiast, nakazałem jej się uciszyć. Podbiegłem do drzwi, i nasłuchiwałem. Usłyszałem kroki, i głos Isabelle. Rozmawiała z Hodgem, który brzmiał jakoś dziwnie,.
-Hodge, to szaleństwo! Chcesz go wyrzucić? -Isabelle była naprawdę poruszona.
-Tak, moja droga. Cole nie potrafi się, tu odnaleźć. Poza tym, widocznie zaprzyjaźnił się z Ariką. A jeżeli, to co słyszałem jest prawdą, to bedzie chciał odnaleźć Marcusa. A co za tym, idzie też Valentina -przerwał na chwilę, a zaraz dodał -To jedyne wyjście.
Nie mogłem w to uwierzyć. Mają zamiar, mnie wyrzucić. Mój wzrok, powędrował na Arikę która teraz starała się odczytać, co było napisane w Medalionie.
Stanąłem Arice za plecami, a ta jakby nieświadoma mojej obecności przy niej cofnęła się. Nagle poczułem jak, dotyka mnie plecami. Odsunąłem się.
-Cole, co tu piszę? Nie potrafię tego rozczytać. -pokazała mi napis w medalionie.
-Na zawsze będziesz moim bratem. Marcus sam to napisał -zamknąłem medalion i zawiesiłem go na szyi. Jednak po krótkiej chwili, położyłem dłonie na ramionach Ariki.
-Nie obiecuję że wyjdę z tego, żywy. Ale zrobię wszystko abyś ty wróciła, do Instytutu. Gdy tylko, zobaczysz że nie masz szans uciekaj. Nie patrz, czy walczę, nie patrz czy leże martwy. Po prostu uciekaj. Jesteś dla mnie, bardzo ważna dlatego chcę mieć pewność że nic ci się nie stanie -mówiłem prawdę. Arika jest dla mnie, bardzo ważna. Nawet nie mogę, sobie wyobrazić dnia bez rozmowy z Ariką.
No nieźle, się wkopałem. A obiecałem sobie, że nigdy się nie zakocham...
Arika?

Od Ariki do Cole'a (CD)

Kiedy tylko chłopak wyszedł z mojego pokoju, zaczęłam przygotowania na wyprawę. Gdyby to była do znalezienia jedna osoba, to nic. Ale on chce również znaleźć Valentine'a. To już nie lada wyczyn.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Za niedługo słońce będzie chować się za horyzont. Mam nie za wiele czasu. Poszłam wziąć szybki prysznic, oraz zmienić ubrania. Przygotowałam sobie strój bojowy. Czarny t-shirt, czarne spodnie oraz wygodne buty w tym samym kolorze.Włosy upięłam wysoko. Kiedy byłam już prawie gotowa, wymknęłam się po cichu z pokoju i skierowałam w stronę zbrojowni. Tam wzięłam łuk refleksyjny oraz kołczan z dwoma tuzinami strzał. Do tego przytknęłam pasek z kilkoma nożami do rzucania oraz paroma serafickimi ostrzami. Wzięłam również stelę. Wcześniej, zanim jeszcze wyszłam z pokoju, wzięłam swoją katanę i przytłoczyłam ją do pochwy na plecach. Nigdy się z nią nie rozstawałam. To był prezent od moich rodziców...
Ostatni raz poprawiłam wszystkie mocowania i udałam się do pokoju Cole'a. Zapukałam cicho i stałam chwilę w oczekiwaniu. Już po chwili w drzwiach pojawił się ubrany na czarno chłopak.
- Przyszłaś - uśmiechnął się.
- Oczywiście. Nie pójdziesz sam walczyć z Valentine'em - odpowiedziałam.
Chłopak zaprosił mnie gestem do pokoju. Weszłam do środka.
Cole zrobił jeszcze ostatnie przygotowania do wyprawy. 
- Jak zamierzasz ich znaleźć? - spytałam szczerze zaciekawiona. Wytropienie Valentine'a nie mogło być takie proste. Wszyscy Nocni Łowcy go poszukiwali i jak na razie, bezskutecznie. Jak więc my mamy tego dokonać?
- Użyję runu tropiącego - odpowiedział
- Ale...
- Mam rzecz należącą do Marcus'a. To powinno wystarczyć. Myślę, że tam, gdzie on będzie, będzie również Valentine - odpowiedział i zaczął rysować na swoim nadgarstku run tropiący. Oby wszystko się udało.

<Cole?>