Od Rosaline do Nathaniela (CD)

Nie mogłam powstrzymać łez. Nathaniel siedział obok, i przypatrywał mi się. Nie lubię tego. Odwróciłam głowę w jego stronę, i zauważyłam Hodga, stojącego nad nami.
-Nathanielu, możemy porozmawiać? To pilne -patrzył na mnie. Oceniał, sprawdzał, świdrował mnie wzrokiem. Minę miał poważną nie tak jak podczas naszego pierwszego spotkania.
-Jasne. Poczekaj tu Rose, ok? -Nathaniel zwrócił się do mnie. Pokiwałam głową.
Nie odszedł daleko, a mi zaczęło brakować tchu. Dusiłam się, czułam straszny smród, oczy mi łzawiły a głowa pulsowała od bólu. Zamknęłam oczy, i zauważyłam coś dziwnego. Coś co nie miało miejsca, w Instytucie ale było blisko. To było Monstrum. Inaczej nie mogłam tego nazwać. Gwałtownie otworzyłam oczy. Krzyknęłam, a Nathaniel i Hodge w jednej chwili pojawili się obok.
-Rose, co się stało? Rose słyszysz? -głos Nathaniela rozmywał się z szumem biegu tego stworzenia. Nie widziałam chłopaka, choć miałam otwarte oczy. Widziałam za to Monstrum. Zerwałam się na równe nogi, i krzyknęłam.
-Wszyscy muszą opuścić Bibliotekę! Natychmiast! -byłam już w biegu. Chwyciłam Nathaniela za nadgarstek i mocnym szarpnięciem zmusiłam aby, biegł za mną. Ale to nie starczyło. Usłyszałam hałas, za mną. Nathaniel mnie wyprzedził, a ja stałam. Wpatrywałam się w Monstrum stojące, na środku Biblioteki.
Widział nas, nas wszystkich. A na cel obrał mnie. Zbliżał się, gdy ja powoli cofałam. W pewnym momencie, poczułam gładkość ściany. Potwór stał, na przeciwko mnie a wydawało się że nie może się zbliżyć. Coś go odgradzało, powstrzymywało. Nie pozwalało się zbliżyć.
Nagle moje dłonie, rozświetlił biały blask. Na moich ramionach, pojawiły się znaki nie runy tylko znaki. Już się nie bałam, śmiało wyciągnęłam dłoń przed siebie. Po chwili Monstrum znikło, a moje dłonie traciły blask. Rozejrzałam się dookoła, a mój wzrok spoczął na Nathanielu.
-Właśnie to, się stało. Tylko że pierwszym razem, to coś napadło mnie w pokoju.
Nathaniel? 

Od Drake'a CD Logana

Nerwowo pocierałem o siebie opuszki palców, przemierzając ciemną uliczkę w tą i z powrotem. Spóźniali się. Minęło już kilka minut od godziny, w której powinni byli się pojawić, co nie napawało mnie wielkim szczęściem. Nie podobało mi się zachowanie kupca i nawet byłem gotowy pokazać do czego jestem zdolny, gdy się mnie lekceważy. Sam Apophis podsunął mi taki pomysł, jednak nie miałem zamiaru być jego marionetką. Mimo, że mnie bardzo kusiło usilnie się powstrzymywałem, gdyż nie chciał dać satysfakcji demonowi. I tak już potwór dostał wystarczająco rozrywki, a jednak wciąż było mu mało i tu na pewno nie chodziło o zabicie kilku istot. Nie trudno było się domyślić, iż pragnie czegoś co zadowoli jego bratobójcze pragnienia i dzięki mojej osobie miał zamiar to uzyskać.
Potrząsnąłem gwałtownie głową, pozbywając się niepotrzebnych myśli, które mogłyby zakłócić pracę jasnego umysłu podczas wymiany, co było niedopuszczalne. Nie dla Drake’a. Wypuściłem z płuc resztki powietrza przybierając niewzruszony wyraz twarzy i właśnie w tym momencie z ciemności wyłoniły się trzy postacie. Na ich czele kroczył elegancko odziany mężczyzna, którego widziałem pierwszy raz. Był krótko ostrzyżony, prawie że na łyso, a w lewym uchu miał kolczyk. Jego szczękę pokrywał kilkudniowy zarys, natomiast na twarzy gościł grymas niezadowolenia. W piwnych tęczówkach dało się dostrzec, to co miała każda osoba gotowa zabić nawet swojego najlepszego przyjaciela, gdyby ten zdradził – brak empatii.
-Jak widać punktualność nie jest twoją mocną stroną – podjąłem wyrażając swoje niezadowolenie. Mężczyzna na te słowa uśmiechnął się, jednak ten gest nie objął oczu, które pozostały niewzruszone.
- Wybacz. Zatrzymały mnie… pewne sprawy – odpowiedział powoli, nie spuszczając wzroku ze mnie – Jednak przejdźmy do rzeczy – pstryknął palcami, a jeden z jego podwładnych w szybkim tempie, jakby od tego zależało jego życie, zbliżył się z pakunkiem w dłoniach. Jego szef wyciągnął sporej wielkości księgę, która liczyła sobie na pewno więcej niż kilkaset lat.
- Oczywiście – sięgnąłem do wewnętrznej strony kurtki i wyjąłem z niej kopertę, którą zwróciłem w stronę mężczyzny – Oto informacje, zgodnie z umową.
Kupiec odebrał kopertę, po czym odpakował ją i wyciągnąwszy wszystkie arkusze papieru, które się w niej znajdowały, zaczął je wertować. Nie trwało to długo, aż w końcu włożył kartki we wcześniejsze miejsce, a na jego twarzy znów zagościł ten sam uśmiech, gdy podawał mi księgę.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność – powiedział na odchodne, po czym wraz ze swoją świtą oddalił się.  Chwilę później udałem się w jego ślady, jednak w przeciwnym kierunku. 
Przemierzałem ulice miasta, nie mając ochoty jeszcze wracać do domu. W pewnym momencie po przeciwnej stronie drogi dostrzegłem widmo demona. Zastanawiając się czy popadam w paranoję, czy może potwór znalazł jakiś inny sposób, aby mnie dręczyć, gwałtownie skręcając usłyszałem trzask łamanej gałęzi i nagle coś ciężkiego zwaliło mnie na ziemię. Z ust mimowolnie wydobył się zduszony jęk, czując nieprzyjemne zderzenie z chodnikiem. Zapewne w normalnej sytuacji bez najmniejszego problemu uniknąłbym tego, jednak w tamtej chwili byłem bardziej zaintrygowany obecnością rodziciela. Pstryknąłem palcami i już sekundę później stałem prosto na nogach otrzepując się z kurzu. Spojrzałem w kierunku, gdzie jeszcze niedawno stał Apophis, jednak nikogo nie dostrzegłem. Westchnąłem ciężko, po czym spojrzał na osobnika, który z niewiadomych przyczyn postanowił sobie połazić po drzewach.
Potargane ubrania, zaschnięta krew, nie trudno było się domyślić, że nie należała do niego, a przynajmniej w większości. Zwróciłem się do niego, sprawdzając czy ów osobnik jest przytomny. Nim zdążył odpowiedzieć, dodatkowo kilka gałęzi zwaliło mu się na głowę. Chłopak najwidoczniej miał straszliwego pecha tego dnia. Podszedłem do niego i pomogłem uwolnić się od przygniatającego go balastu. Musiałem przyznać, że wyglądał, jak zagubiony szczeniak, a to określenie jak najbardziej pasowało. Nie było dla mnie wielkim wyzwaniem odkryć, iż szatyn jest wilkołakiem. Wystarczyło spojrzeć na niewielką ranę, która już zaczynała się goić, a także na masę innych szczegółów. Pomogłem mu wstać, lecz widząc, że ledwo trzyma się na nogach dodatkowo objąłem go w talii, próbując się coś o nim dowiedzieć.
- Drake – odpowiedziałem, gdy odwdzięczył się tym samym pytaniem. Nie czułem najmniejszej obawy związanej z ujawnieniem niewielkiej cząstki mojej tożsamości. Po krótkiej chwili zastanawiania się co z nim zrobić, w końcu podjąłem – No więc, Loganie. Gdzie mam cię podrzucić? – odwzajemniłem spojrzenie, a widząc cień obawy w jego oczach, zaraz mruknąłem żartobliwie  – Spokojnie, ja nie gryzę.

Od Nathaniela - C.D Lzzy

Rozmawiałem chwilę z dziewczyną. Opowiedziała mi nieco o swoich misjach. Nie sądziłem, że aż tak narozrabiała. Sama na polowanie iść nie mogła. Zdziwiło mnie to, że nikt nie chce z nią polować.
- W sumie dziś wieczorem nie mam nic do roboty - powiedziałem przez chwilę się zastanawiając - Mógłbym ja z tobą pójść
- Naprawdę? - uśmiechnęła się
- Jeśli oczywiście Maryse nas puści o czemu nie
- Na pewno pozwoli - odparła
- Tylko, że dawno nie polowałem - ostrzegłem
- To nic - odrzekła - Zapolujemy na słabe demony na początek
- Może być - odpowiedziałem - Wezmę ze sobą komplet moich noży - zdecydowałem - O której ruszamy?

<Lzzy?>

Od Mirco - Do Lary

Hoy voy voy...
Ćwiczyłem glos, by przed następnym koncertem dla śmiertelnych dać z siebie wszystko. Byłem... No cóż, chyba jedynym wampirzym artystą występującym dla tego typu publiczności. Za parę godzin nadejdzie ta chwila. W której głupie śmiertelne nastolatki. Nie znając niebezpieczeństwa przyjdą, doskonale zauroczone.
Znalazłem w końcu koszulę, ubralem się, i podjechalem prywatnym motocyklem na występ. Wolę przyjechać anonimowo z kaskiem na glowie.
Wszedłem na scenę.
-Central Park, witam!-zawolalem
po parku potoczylo sie echo tysiąca głosów
Wykonalem parę numerów i zszedłem, by zrobić miejsce innym.
Za kulisami zobaczyłem ją... Od razu wyczulem, że nie jest zwykłym smiertelnikiem. Nocny łowca.
-jesteś łowczynią -bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
Z zasady się nie znosilismy, ale mnie ciągnęło do łowców.

(Lara?)

Od Lzzy - C.D Nathaniela

-trudna sytuacja. Ale przynajmniej coś umiesz -powiedziałam, a po chwili dodałam -chyba.
Chłopak zaczął się śmiać.
-A Ty to co teraz?-zapytam zaczepnie.
-lekka lektura dla rozrywki -odparłam obracając książkę w rękach i kładąc ją na kolanach.
-Ty sobie chyba żartujesz...-powiedzial wytrzeszczając oczy i otwierając buzię.
-z chęcią bym ci zrobila zdjęcie -zaśmiałam się.-zamknij buźkę bo ci mucha wleci -dodałam.
-to jak, dziś idziesz w teren?-spytal.
-jeszcze nie wiem... Zastanawiam się czy mnie puszczą... Ostatnio sporo rozrabiałam. A że nie chcę z Willem iść, to samej na pewno mnie nie puszczą na łowy -zakończyłam ze smutkiem w glosie.
Naprawdę chciałam iść polować na demony, tyle że nie uśmiechało mi się towarzystwo Williama. Czuło się to napięcie gdy milczeliśmy i w czasie treningów.
-no ale zawsze mogę czytać księgę runiczną dla powtórki jeśli nie pójdę.
-ale chciałabyś iść?
-gdybym,mogla iść, sama lub z kimkolwiek zamiast Willa. Poszłabym od razu bez zastanawiania-odparlam pewna swoich słów.-tyle ze nikt nie,chce ze mną polować -wzruszylam ramionami.

(Nathaniel?)

Od Nathaniela - C.D Rosaline

Gdy wracałem od Maryse na korytarzu spotkałem Rosaline. Była zapłakana. Potknęła się a ja w ostatniej chwili ją złapałem. Zamieniliśmy ze sobą kilka słów. Kiedy się pożegnała ruszyła do biblioteki. Stałem w jednym miejscu i patrzyłem w ślad za nią. Po chwili zdecydowałem, że wrócę do siebie. Po kilkunastu minutach wybrałem się do biblioteki. Przechodząc między półkami zauważyłem Rose. Siedziała z podwiniętymi nogami i płakała.
- Będzie dobrze - powiedziałem podchodząc do niej.
Usiadłem na podłodze obok i spojrzałem na jej twarz. Wciąż widać było coraz to nowe krople łez. Dziewczyna wytarła je wierzchem dłoni i spojrzała w dół.
- Co się tak właściwie stało? - zapytałem cicho.
(Rosaline?)

Arika do Cole'a (CD)

Po dość niedługim treningu, udałam się w kierunku mojego pokoju. Jednak mniej więcej w połowie drogi przypomniałam sobie, że zapomniałam zabrać notatnika z moimi piosenkami i Pokoju Muzycznego. Gdy już byłam blisko, usłyszałam dźwięk gitary. Ktoś był w Pokoju Muzycznym? Ale.... przecież prawie nikt tu nie przychodzi....
Niepewnie podeszłam do drzwi i je uchyliłam. Gdy weszłam do środka, ujrzałam Cole'a. To on grał na gitarze. Świetnie. Nie dość, że świetnie walczy, to jeszcze ma talent do muzyki. Chyba tylko ja jestem beztalenciem wśród Łowców.
Chłopak skończył grać i spojrzał w moim kierunku, lekko zaskoczony. No jasne.... teraz wyjdzie na to, że go śledzę. Czemu ja muszę mieć aż takiego pecha w życiu? Choć raz nie mogę spędzić czasu sama w spokoju?
Carver patrzył na mnie wyczekująco. Najchętniej wyszłabym stąd, ale też nie mogę sobie pójść tak bez słowa. Poza tym przyszłam tu w konkretnym celu i tylko na chwilę.
- Świetnie grasz. - powiedziałam, a w myślach walnęłam się w głowę. "Świetnie grasz"? Jak to musiało zabrzmieć!
- Dzięki - powiedział lekko zmieszany.
Niepewnie podeszłam w stronę fortepianu i wzięłam swój notatnik. Pokazałam go Cole'owi.
- Zastawiłam swój notatnik - uśmiechnęłam się blado.
W tym momencie niektóre luźne kartki wypadły. Rany! Ale ze mnie niezdara. Uklękłam na podłodze i zaczęłam je zbierać. Niestety, jedna kartka wylądowała obok chłopaka. Ten schylił się i ją podniósł. Szybko przeczytał jej zawartość. A ja poczułam, jak rumieniec wpływa mi na policzki.
- Śpiewasz? - spytał.
- Jeśli moje wycie można nazwać śpiewem... - odparłam nieśmiało.
Nie lubiłam nikomu mówić o tym, że śpiewam. Zwłaszcza, iż nie uważam, że jakoś wybitnie mi to idzie.
- To... może coś zaśpiewasz? - spytał
- Chyba wolałabym nie - odpowiedziałam, odwracając wzrok i chowając twarz za kurtyną moich długi włosów.

<Cole?>

Arika do Jace'a (CD)

- Wątpię, że będzie chciał z wami rozmawiać - syknął wampir - Nie jesteście tu mile widziani, Nefilim.
- Lepiej, żeby mu się zachciało rozmawiać. Inaczej będzie źle - mruknął Jace, a Alec spiorunował go wzrokiem.
- To jest ważne. Jest związane z morderstwami Przyziemnych - powiedziała Izzy.
- A co nas interesują morderstwa Przyziemnych? - zaśmiał się wampir.
Spojrzałam niepewnie w stronę Jace. Wyglądał, jakby miał ochotę rzucić się na tego wampira i podziurawić go ostrzem. Może rzeczywiście miał taki zamiar?
- Może to, że to wy za tym stoicie - warknął Jace - Więc lepiej, aby zachciało mu się rozmawiać.
- Łowcy. Jak zwykle uroczy. - usłyszeliśmy nieznajomy głos. Wszyscy w tym samym momencie odwróciliśmy głowy w stronę nieznajomego. Był to chłopak, wyglądał na około 20 lat. Miał czarne włosy i takiego samego koloru oczy.
- Raphael - powiedziała Izzy.
- We własnej osobie. Czego ode mnie chcecie? Nie przypominam sobie, żebym was zapraszał, potomkowie Nefilim.
- Musimy porozmawiać - powiedział Jace - Ktoś z waszych wysysa całą krew z Przyziemnych.
Raphael patrzył na nas z lekką niechęcią i znudzeniem. Raczej oczywistym było, że nie obchodzi go śmierć Przyziemnych.

<Jace?>

Arika do Alec'a (CD)

Nie mogłam dłużej wytrzymać. Cisi Bracia nie wpuszczali nikogo do izby i nie udzielali żadnych informacji, a ja wychodziłam z siebie ze zmartwienia. Gdy jeden z Braci wyszedł i oznajmił, że mogę wejść, niewiele myśląc wbiegłam do izby. Ni łóżku leżał Alec, już przytomny, a obok niego stał jeszcze Brat Jeremiasz.
- Wszystko z nim w porządku? - spytałam
Tak - usłyszałam odpowiedź.
Spojrzałam na Brata, a ten nic nie mówiąc opuścił pomieszczenie.
- Nic ci nie jest? - spytałam siadając na łóżku obok.
- Już jest lepiej - odpowiedział, próbując usiąść.
- Co się właściwie stało?
- Trenowałem w lesie. Nagle usłyszałem jakiś szelest, a po chwili pojawił się demon - odpowiedział.
- Skąd on się tam wziął? - zastanawiałam się na głos. Bo było niepodobne, aby w dzień chodziły sobie po lesie. Zwykle nie wychodziły w dzień, do tego w miejsca, gdzie praktycznie nie ma ludzi.

<Alec?>

Od Sebasiana CD Renesme

Gdy mnie puściła, odetchnąłem. Spojrzałem na nią spod kaptura, podchodząc bliżej. Ta szybko wugrzebala szylet z jednej z kieszen w jej ubraniu. Podchchodzilem blizej, aż stanąłem tak, że nieomal dotkneliśmy się ciuchami. Westchnalem jej do ucha i napialem skrzydla. Ta błyskawicznie przyłożyła mi ostą końcówkę sztyletu do szyi, dysząc.
- Ufać? Mi nie radziłbym zaufać - spojrzałem jej w oczy zadowolonym z siebie, tajeminyczm wzrokiem, po czym się odsunąłem, zatrzepotałem skrzydłami, które wszczeły dość duży podmuch wiatru, rozwiewając dziewzynie włosy tak, że zmrużyła oczy, po czym magicznie znikneły.
Poprawiłem kaptur i wyciągnąłem rękę w stronę Renesme
- A teraz, oddaj mi dziennik - podniosłem brew, lecz zpod kaptura nie było widać nic oprócz ust, uformowanych w niepokojący półuśmiech. Ta przewróciła oczami, i założyła ręce na piersi.
- W takim razie powiedz mi kim jesteś, i dlaczego masz skrzydła - powiedziała to stanowczym tonem, wiedziałem że nie odpuści. Wyprostowałem się.
- Jestem tym, z którym nie chcesz mieć do czynienia - odpowiedziałem dość trudną zagatką.

Od Logana

Machałem beztrosko nogami siedząc na jakimś murku, który był porośnięty lianami i mchem. Mój wzrok tkwił w różowym kwiecie, który wydawał się zwyczajną rośliną. Zacząłem rozmyślać jak to jest nią być. Tak naprawdę to ten kwiat jest mięsożercą. Gdy obok niego przechodzi jakieś żywe stworzenie z mięsa i kości, wypuszcza swoje korzenie na powierzchnie, łapie ofiarę i rozrywa ją na szczątki zjadając ją. Polubiłem ten kwiat.
- Tak samo jak ja nie lubisz być głodny – odparłem z uśmiechem, jednak nie otrzymałem odpowiedzi. Roślina się nie ruszyła. Odchyliłem się do tyłu, prawie że wypadając z murku, jednak tak naprawdę mogłem sobie wychylać się ile chce, to i tak utrzymam równowagę. A po za tym jeśli spadnę to co?
Burczenie w brzuchu przerwało mój spokój, który zdecydowanie trwał za długą. Strasznie mi się nudziło, więc zacząłem sobie na nowo wyszywać wzory na ręce, wyciągając czerwoną mulinę, którą sobie ozdobiłem skórę kilka dni temu. Teraz jedyne co zostało mi po tym, to czerwone ślady z krwią, która spływała po mojej skórze. Przez głód nawet nie nawlekłem nici na igłę, więc tylko ją schowałem do kieszeni i zeskoczyłem z cegieł i się rozejrzałem.
- Głodny jestem – powiedziałem smutno patrząc na swój brzuch i go głaszcząc. Akurat w tym momencie ujrzałem parę czerwonych oczu. Na ich widok uśmiechnąłem się radośnie. – Jedzonko! – krzyknąłem uradowany i w ciągu jednej sekundy spod płaszcza wyciągnąłem dwa sztylety, a z krzaków wyskoczył biały tygrys w czarne plamy. Wystarczyło skoczyć i przejechać mu nożami po grzbiecie. Z raz zaczęła lecieć krew, która skapywała na zieloną trawę. Chciałem kontynuować zabawę, jednak ta dziwna mięsożerna roślinka chwyciła moje śniadanie korzeniami. Zwierzę zaczęło się szamotać, a roślina już mu połamała tylną łapę, a przednią oderwała od ciała. Gdy na to patrzyłem, jednocześnie posmutniałem i się zdenerwowałem. – Miałeś się ze mną bawić! – krzyknąłem oburzony, po czym skoczyłem na roślinę tnąc jej wszystkie kończyny nie zwracając uwagi na pół martwe zwierzę. Zacząłem się śmiać. – Trzymaj się! Trzymaj się! – krzyknąłem rozbawiony, gdy kwiat przestał się ruszać, gdy tylko podciąłem mu wszystkie korzenie. Stracił nawet kolorek. – Bez krwi to nie to samo – odparłem trochę smutny i podszedłem do tygrysa. – Trzymaj się! – powtórzyłam i wydłubałem mu oczka, które po chwili zjadłem z rozkoszą. Mój brzuch domagał się więcej, więc zacząłem ciąć kotka na kawałeczki. Krew się lała wszędzie, a jego mięso było wokół mnie. Było takie soczyste, ta woń krwi… Od razu poczułem się o wiele lepiej, a do tego zabawa była udana. Wstałem i wróciłem na murek. Zacząłem iść po nim, ale na rękach. Zamknąłem oczy i szedłem prosto przed siebie, nie zwracając na to, że byłem całkowicie ubrudzony krwią, jak i pewnie śmierdziałem surowym mięsem. Po chwili poczułem jak moje palce o coś się wplątują i nagle zacząłem spadać. Wraz z upadkiem z murka usłyszałem czyjś jęk. Musiałem na kimś wylądować.
A w rzeczywistości to spadłem z drzewa. Tak, z drzewa. Gałąź się połamała, a ja wylądowałem na twardej ziemi, która była pokryta suchą trawą. Gdy spadałem uderzyłem ciałem o parę gałęzi, co spowodowało ogromny ból na ciele. Przez chwilę leżałem na ziemi jęcząc z bólu, próbując sobie uświadomić co się właśnie stało. Gdy mój umysł przyswoił już upadek z drzewa, trzeba było sobie odpowiedzieć na nowe pytanie. Skąd się tu wziąłem? Otworzyłem oczy i się podniosłem. Było już jasno, a ja miałem podarte ubranie i cały w błocie. Do tego byłem podrapany i miałem rany, z których już na szczęście krew nie leciała.
- Wszystko w porządku? - usłyszałem jakiś głos, jednak strasznie stłumiony. Normalnie to bym się już połamał, ale dzięki wilkołakowi w tej chwili odczuwam ogromny ból. Odwróciłem głowę, aby spojrzeć na rozmówce, ale w tej chwili kilka gałezi spadło na moją głowę. Usłyszałem tupot stóp, a po chwili ktoś zaczął zdejmować ze mnie drewno,
- Jeszcze... Żyje... - wesytchnąłem, a mój głos się strasznie łamał. Osoba pomogła mi wstać, chociaż nie czułem swoich nóg.
- Jak się nazywasz? - głos nadal był stłumiony, przez co nie mogłem odróżnić płci, do tego widziałem jak przez mgłe. Na szczęście osoba była blisko i pomagała mi się utrzymać na nogach, dzięki czemu zrozumiałem jej pytanie.
- Logan - odparłem, chociaż nie byłem pewny tego, aby wydawać swoje imię. - A ty? - spojrzałem w oczy tego kogoś.

<Ktoś?>

Od Kastiel'a - Do Meghan (CD)

- Nie bój się. - powiedziałem, lekko mrocznym głosem, ani trochę nie przekonującym. Dziewczyna chciała odejść, lecz jednym ruchem zamknąłem drzwi tuż przed jej nosem. Źrenice nieznajomej powiększyły się w strachu, na co patrzenie sprawiało mi przyjemność. Zaśmiałem się szyderczo, po czym wyszedłem z cieniu biblioteczki oraz zasłoniętego czarną kotarą okna. Jak mniemałem, nadal nie była pewna, kim, a raczej czym jestem, więc zdjąłem krwistoczerwono - czarny kaptur z głowy, a na mojej twarzy zaistniał sarkastyczny uśmiech.
- N-nadal nie rozumiem. - zająknęła się. nadal w strachu. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, a dla wyjaśnienia sprawy wyciągnąłem nóż seraficki, który zaświecił się w mojej dłoni. Słychać było dość głośne odetchnięcie z ulgą nieznajomej dziewczyny.
- Jestem aż tak straszny? - zapytałem, uśmiechając się w lekkim triumfie, lecz nadal było w nim widać nutkę sarkazmu, który od zawsze tam był. Przejechałem palcem po nożu, i uniosłem głowę w górę posyłając jej hipnotyzujące spojrzenie, z którego zaraz się wyrwała. Po dłuższej chwili, nie otrzymałem odpowiedzi.
- Wypuścisz mnie w końcu? - spytała, z większą pewnością siebie. Widać było, że się rozluźniła, a po chwili uniosła prawą brew i założyła ręce na piersi, wyczekując odpowiedzi.
- A jak nie? - podniosłem jedną brew, opierając się z impetem o drzwi na korytarz. Czekałem na odpowiedź dziewczyny dość długo, jednak przed tym coś innego przyszło mia na myśl. - Jestem Kastiel. - przedstawiłem się, wymuszając spojrzenie nieznajomej na mnie. Teraz również nic nie odpowiedziała.
- Liczyłem, że usłyszę twoje imię. - powiedziałem po chwili. Przewróciła oczyma i szarpnęła drzwiami, lecz nie dała rady, w porównaniu do mojej siły. Uśmiechnąłem się szyderczo od ucha do ucha.
- A jak powiem ci moje imię, wypuścisz mnie? - zapytała z kamiennym wyrazem twarzy. Nie powiem, miała charakterek, a i była prześliczna. Zaraz... Co ja gadam? Chyba znów będę chory, błagam, tylko nie to.
- Nie zaprzeczę. - odparłem, chowając ostrze do sakiewki przy brzuchu. - No, słucham. - dodałem, mierząc dziewczynę pytającym wzrokiem.

Meghan?

Od Katherine - Do Alec'a (CD)

 Wzruszyłam ramionami i oglądnęłam się. Niczego nie było, żadnych ruchów, zupełna cisza, aż zbyt podejrzane. Nagle usłyszeliśmy szelest z prawej strony, za kontenerami. Wyciągnęłam łuk, i tak jak chłopak zaczęłam celować w tamtą stronę. Rozglądnęłam się dookoła jeszcze raz, w razie czegoś stanęłam plecami do niego. Zza kubła na śmieci wynurzył się czarny kot, na co obydwoje odetchnęliśmy z ulgą. Kot podszedł do mnie i niepewnie usiadł obok. Zmrużyłam brwi.
- Kto by pomyślał, to tylko kot. - Alec wzruszył ramionami. Klęknęłam obok kota i zaczęłam, dla zmylenia go głaskać. Chłopak schował łuk i oglądnął się jeszcze. - Będziesz głaskać jakiegoś kota? Mieliśmy wracać do Instytutu. - powiedział, przewracają oczyma.
- Ciszej. - syknęłam, oglądając jego kły, oraz ucho. Momentalnie zrobiłam wielkie oczy. Chwilę potem ''kot'' ugryzł mnie, i zaczął się powiększać, a z jego słodkiego pyszczka zrobiły się wielkie macki demona. Jad w mojej krwi zaczął się rozprzestrzeniać, a ja w miejscu ukąszenia czułam ogromny ból. Wraz z rozprzestrzenianiem się jadu, bolały mnie kolejno żyły. Wszystko dookoła wirowało, a ja upadłam. Słyszałam wszystko jakby w echo, a po chwili obraz mi się urwał, nie pamiętałam już nic.

Alec?
<Wybacz, że tak długo, nie miałam weny>

Kastiel Sebastan Marshall

~ 22 lata~ Głos ~ Bi ~
 Łatwo go zauroczyć, jednak aby prawdziwie się zakochał, trzeba mu zaimponować, co się z tym wiąże, musi minąć trochę czasu. On jednak uważa, że ''kochać znaczy niszczyć, a być kochanym, znaczy być niszczonym''. Od zawsze mu to powtarzano i, po prostu... Tak zostało. Miłość uważa za chorobę, ciężką chorobę psychiczną.
~
M O C
 Kastiel, jak każdy Nocny Łowca został obdarowany mocą korzystania z run. Prócz tego, jako dziecko narysowano mu Znak Kaina, lecz z niewiadomych powodów, razem z wiekiem chłopaka stanowczo jego moc pomniejsza się.
~
C H A R A K T E R
Sebastian to wybuchowy oraz impulsywny chłopak, nie słuchający się prawie nikogo. Żyje swoim własnym życiem, jednak jest jedna rzecz, którą cały czas powtarzano mu w dzieciństwie, zostało w jego sercu do dziś - ''Kochać znaczy niszczyć, a być kochanym, znaczy być niszczonym''. Wierzy w to do dziś, i mimo, że nie wydaje się taki być - tak na prawdę boi się kogoś prawdziwie pokochać. Jeśli znalazłby prawdziwą miłość, nie wiedziałby w sumie, co z nią począć. Zazwyczaj jest wredny, czy też nawet sarkastyczny. Wyróżnia go szeroki, przesączony sarkazmem uśmiech, jakiego nie ma nikt inny. Rzadko kiedy komuś pomaga, toteż nienawidzi, gdy musi kogoś o coś poprosić. I nawet, jeśli jest w cholernie trudnej sytuacji nigdy nie poprosiłby kogoś o pomoc, uważa to za zniewagę swojej osoby. Nie potrafi okazywać współczucia, pocieszać. Jedyne, co mówi, kiedy jest mu NAPRAWDĘ przykro, to ''Kiedyś będzie lepiej''. Nie okazuje smutku, radości, podekscytowania, a jedynie złość i obojętność. Łatwo wyprowadzić go z równowagi, lecz chłopak stara się tego nie okazywać. Nigdy nie zaznał od rodziców miłości, nie został przytulony, nie usłyszał słowa ''kocham cię''. Bije od niego chłód, obojętność i mrok, który od zawsze był w jego sercu. Mrok, który dodaje mu pewności siebie i sprawia, że może być na prawdę sobą. Zawsze w jego sercu były również te słowa ''Mówią bądź sobą, każą brać przykład z innych.'' Wszyscy zawsze mówili mu, że najlepiej być sobą, a rodzice powtarzali ''Masz być jak najlepszy wojownik, bierz przykład z...''. Jednak dla tych, którzy są dla niego ważni potrafi okazać choć cień smutku, radości, ale zazwyczaj po nim tego nie widać, ocenić można to tylko po słowach. Podobnie jak siostra, jest odważny, honorowy, gotów poświęcić swoje życie za bliskich i ważne rzeczy państwowe, walczy zawsze do ostatniej kropli krwi - niezależnie czyjej, czy jego, czy przeciwnika. Nie boi się śmierci, a i również bardzo odpowiedzialny. Wykonuje zawsze to, co mu powierzono z jak największą starannością. Jest introwertykiem, pesymistą oraz często zachowuje się jak typowy bad boy, którym po części jest. Kocha adrenalinę i gdy coś się dzieje, nuda nie jest dla niego.
~
W Y G L Ą D
 Kastiel to chłopak o jasnobrązowych włosach, zazwyczaj postawionych na żelu w górę. Jego jakże urokliwa i uwodzicielska twarzyczka jest wydłużona i lekko pociągła, zdobią ją hipnotyzujące, błękitne oczy, w których można dosłownie się zgubić. Uśmiech tego chłopaka jest niczemu sobie, kąciki ust prawie zawsze uniesione w, zazwyczaj sarkastycznym uśmiechu. Na jego ciele, rozmieszczonych jest kilka tatuaży, które, według wielu szpecą jego ciało, a niektórzy mówią, że je zdobią. Jak każdy Nocny Łowca, na górnej części swojego ciała ma kilkanaście, być może kilkadziesiąt run. Na ramieniu, jak również jego siostra, posiada wypalony ogniem znak CX, o którego znaczeniu nikt ze znanych mu osób nie wie. Zawsze był najwyższym chłopakiem spośród tych, których znał, mierzy bowiem 198 cm wzrostu, tym samym przewyższając ojca, który jest od niego niższy o zaledwie pięć centymetrów. Waga jest nieco niższa, niż ta, którą mieć powinien, bo Sebastian nie odczuwa bólu, głodu i je, kiedy ma ochotę. Jak można zauważyć, jego styl jest bardzo zbliżony do tzw. ''bad boy'a''.
~
I N N E
~ Kastiel nie odczuwa głodu ani bólu
~ Posługuje się ostrzem serafickim oraz kuszą, czy łukiem
~ Uwielbia jeździć konno
~ Prócz run, ma też na swoim ciele kilka tatuaży
~ Na początku jest sarkastyczny, obojętny i oschły - potem zmienia się, lecz nie aż tak drastycznie, jak niektórzy.
~
H I S T O R I A
 Sebastian urodził się oraz wychowywał w Idrysie, mieszkał tam przez całe dzieciństwo razem z rodzicami. Miał również młodszą siostrę, Katherine jednak jako dzieci rzadko się spotykali. Dopiero jako nastolatkowie rodzice pozwolili im utrzymywać ze sobą kontakty i połączyła ich silna więź. Pochodził z szanowanego w Clave rodu, toteż kształtowano go na najlepszego wojownika oraz wysłannika, bądź też zarządce Instytutu. Zrezygnowano jednak z tego pomysłu, kiedy na świat przyszła siostra Kastiela. Był jeszcze dzieckiem, więc nie wiedział o zamiarach rodziców - uznał to więc za zwykły los. Nigdy nie chciał zarządzać Instytutem, ni niczym podobnym, uważał się za mało odpowiedzialnego. Jako dzieciak był rozbrykany, zawsze sprawiał kłopoty i nikt nie chciał z nim przebywać. Dopiero, kiedy dorósł do wieku nastoletniego, poznał swoją siostrę, która zaimponowała mu spokojem oraz swoją obojętnością. Była rozważna, odważna i honorowa, Sebastian wziął z niej przykład i teraz, ''odziedziczył'' połowę charakteru swojej siostry. Później niestety ponownie ich rozdzielono, czym w ogóle nie przejęła się Katherine, za to Kastiel bardzo. Został z tym wszystkim sam, zawsze traktowano go jako tego gorszego syna, a zauważył to dopiero po tym, jak Kathy wyjechała do Mumbaju. Nie był zły na siostrę, za to na rodziców bardzo. Zaczął się buntować, przez to również wziął się w nim mrok, którego odkrył, oraz sarkazm i częsta wredota. Trenował sam, wszystkiego uczył się na swoich własnych błędach. Dopiero przy ukończeniu treningów pomógł mu jeden z trenerów, bowiem inaczej jego rodzice mieliby kłopoty. Po zakończeniu treningu, Sebastian wyjechał, najpierw do Instytutu w Mumbaju, potem do Paryża, a na koniec - Do Nowego York'u, gdzie został, ze względu również na siostrę.
~
Doświadczenie: 0
Kontakt: Iza889 - [howrse] | izkaaaa555@gmail.com - [gmail]

Od Shatarii

Nowa okolica, nowe życie, nowe znajomości! Plusy wymuszonej przeprowadzki do nowego miasta! Teraz... czy będzie tu jakiś Nocny łowca? Może być z tym problem... i to nie jeden! Muszę znaleźć tu pracę, dom... nauczyciela od run. Boże tyle tego mam... dobrze,  że umiem nie spać nawet wiele miesięcy. Światło... czerwone światło oznaczające stop, bo jadą samochody. Czerwony kolor oznaczający krew, ból i miłość. Hahaha! Patrzcie zaczynam być pesymistą. W sumie... po tym co przeżyłam i przeżywam powinnam mieć depresję i w ogóle. Ale po co marnować dzień na rozmyślaniu o tym jak mi źle, o jaka ja biedna, o jaka ja straszna! Kij z tym! Nie ważne, że mogę umrzeć nawet teraz! Korzystam z życia! Właśnie! Światło też ci to powie! Właśnie jest zielone!
Przeszłam przez ulicę spokojnym krokiem. Wyjęłam swój pamiętnik i zaczęłam w nim pisać.

Drogi pamiętniku
Właśnie przeprowadziłam się do nowego miasta. Tyle emocji teraz na mnie buzuje! Szczęście, strach. Dodatkowo mój stan się nie poprawia... Chyba żaden lekarz mnie już nie zaskoczy... wła...
Wpadłam na jakiegoś faceta. Mój pamiętnik wyleciał mi z rąk otwarty na jakiejś stronie, a ja upadłam na ziemię.
Jedynie co zobaczyłam przed sobą to czyjąś rękę.
---------
Chętny łowca płci męskiej? Od razu przepraszam, ale moja "kochana" siostrzyczka grzebała w kp i opowiadaniu

Od Renesme - c.d Sebastian

- Pfff zapomnij - oddaliłam rękę z dziennikiem - jak ci go dam rzucisz się na mnie jak pies na mięso - schowałam dziennik do kieszeni - jak uznam, że mogę ci zaufać to ci go oddam.
- Oddaj mi ten dziennik - spiorunował mnie wzrokiem.
- Już ci tłumaczyłam. Jak uznam, że mogę ci zaufać to ci go dam - puściłam go - A jak chcesz go tak baardzo odzyskać to mi powiedz czemu masz skrzydła? Kim jesteś? - Mówiłam już spokojnym tonem.
- Uparłaś się?
- Nie. Chce tylko byś mnie nie atakował. Uratowałam ci życie mam Cię za to przeprosić? - schowałam sztylety - jak zaatakujesz mnie to możesz się pożegnać z dziennikiem.