Od Nathaniela - C.D Williama

Gdy postacie zaczęły się przemieszczać ruszyłem za nimi. Po chwili zniknęły mi z oczu. Nie widziałem gdzie poszli, przyśpieszyłem do biegu. Teraz znajdowałem się przy tym samym budynku o którym mówił Will. Wszedłem do środka niezauważony. Schowałem się za stertą starych desek i palet. Dom był opuszczony.
- Rozbroicie go - powiedział chłodno jeden z nich.
Jego głos odbił się echem w pomieszczeniu.  Kolejny z mężczyzn szybko zaczął go przeszukiwać. Zabrał wszystkie bronie wraz ze stelą.  Nagle jeden z nich podniósł ostrze serafickie, celując w Willa. Nie miałem żadnego planu. Nie  zastanawiałem się nawet nad tym co robię. Podniosłem się i wydobyłem sztylety. Niewiele myśląc wycelowałem w napastnika  trzymającego ostrze. Dostał  w rękę i upuścił seraficki nóż. Złapał się za zranioną rękę i spojrzał  w moim kierunku. Nie czekałem ani chwili dłużej. W ułamku sekundy znalazłem się pomiędzy Willem a napastnikami.
- Możesz walczyć? - zapytałem dzierżąc w ręku ostrze Aruthiela
- Tak - odpowiedział i usłyszałem jak się podnosi.
Will podniósł seraficki nóż leżący na podłodze i ustawił się przy mnie. Zerknąłem na niego przelotnie upewniając się, że nic mu się nie stało. Ludzie Valentinea otoczyli nas. Było ich tylko trzech, więc szanse były  prawie takie same, kiedy jeden z nich był ranny. Nikt nie atakował przez dłuższą chwilę. Nie chciałem  ruszać pierwszy, gdyż w pojedynkę szybko by nas wybili.
- I po co ci to było? - zakpił najwyższy z nich rzucając pogardliwe spojrzenie w moją stronę - Tobie też widać życie niemiłe - prychnął
- Nie odejdziecie stąd żywi - mruknąłem cały czas nie spuszczając z nich oczu. - A ty musisz mieć dobrą wymówkę by wymykać się z instytutu i iść na pewną śmierć - odezwałem się teraz z kolei do Willa.
Byłem zły, drażniła mnie ta sytuacja. Co prawda byliśmy dobrze wyszkolonymi nocnymi łowcami, ale dla tamtych ludzi zabijanie to chleb powszedni.
- Bardzo miło było z wami gawędzić - odezwał się najbliżej stojący mężczyzna - ale czas nagli - dokończył.
- Zrobimy to szybko i... boleśnie - dodał drugi z nich.
- Nie wątpię - mruknąłem.
Jeszcze przez kilka sekund nas okrążali po czym na raz rzucili się do ataku. Odparłem atak pierwszego, lecz nie zauważyłem drugiego z napastników. Udało mu się trafić mnie w udo. Gdy próbowałem go dosięgnąć ostrzem, odskoczył. Zakląłem i wyciągnąłem mały nóż z nogi, co nie było zbyt mądrym pomysłem. Nie było  czasu na rysowanie runy uzdrawiającej. Szybko oceniłem sytuację, która nie była zbyt optymistyczna. Napastnicy atakowali naraz, mieli wszystko przemyślane. Po kilku takich atakach udało im się nas rozdzielić. Teraz walczyliśmy pojedynczo, było znacznie ciężej. Will miał tylko seraficki nóż, ja również go posiadałem a oprócz tego komplet noży, sztylet. Gdy zostałem przyparty do muru nie miałem drogi ucieczki. Zerknąłem na  leżące nieopodal stare deski. Za pomocą telekinezy rzuciłem je  w napastnika. Zdążył niestety uskoczyć. Powoli brakowało mi siły a walki nie było końca. Moja umiejętność telekinezy nie była do końca opanowana. Każde jej użycie bardzo mnie męczyło. W końcu zachwiałem się i upadłem na ziemię. Czyjaś stopa zaczęła miażdżyć mi dłoń w której trzymałem seraficki nóż. Upuściłem go i zostałem podniesiony mocnym szarpnięciem do góry.
- Twój kolega chyba odpadł - prychnął patrząc w stronę Willa.
Podążyłem za jego wzrokiem i spojrzałem na chłopaka. Miał zakrwawioną twarz i podarte, rozcięte ubranie.   Pod jego nogami leżał jeden z napastników. Miał dużą ranę w okolicy żeber i ciężko oddychał, nie zostało mu za wiele czasu.
- Bądź tak łaskaw - dodał wskazując na jedyną broń jaka mu została
Will wyrzucił ostrze i po chwili został przyprowadzony do nas. Padł na podłogę wyczerpany.
- Niewiele wam się zdała ta walka, ale przyznam przedstawienie było wyborne - prychnął ich przywódca.
Widziałem jak William zaciska pięści gotowy ruszyć do ataku.
- Przestań - mruknąłem chwytając go za czarną bluzę.
- To przekomiczne - kontynuował swój monolog  przechadzając się wokół nas - Chciałeś bronić przyjaciół a okazało się odwrotnie, sprawiłeś, że zginą. Nie chcę już tego przedłużać - westchnął - Czas dokończyć sprawę sprzed laty.
Wyciągnął serafickie ostrze, które dawało jasne światło, drugi z napastników zrobił to samo.
- Nathaniel nie chciałem żeby... - zaczął, lecz mu przerwałem.
- Nie teraz - uciąłem - Wstawaj -  szarpnąłem go w górę
Staliśmy teraz pod murem. Szybko rozejrzałem się dookoła. Mój wzrok spoczął na żelaznej belce przy suficie.
- Kiedy  powiem, masz biec na prawo i uciekać stąd, jasne?- powiedziałem cicho
- Ale...
- Nie utrudniaj - mruknąłem skupiając się nad nadchodzącym zagrożeniem
- Jakieś ostatnie słowo? - zakpił napastnik.
- Teraz! - krzyknąłem i sam ruszyłem w stronę ludzi Valentinea.
Za pomocą telekinezy dobyłem serafickie ostrze. Odskoczyłem w bok i po chwili napastnicy byli już koło mnie. Czekałem na odpowiedni moment a po chwili żelazna belka przy suficie się obsunęła i runęła w dół. W ułamku sekundy zdążyłem przed nią uciec. Gdy pył i kurz opadł nikogo nie było z wyjątkiem dwóch ciał. Przywódca zdążył uciec przez  utworzoną Bramę.
- Nic ci nie jest? -usłyszałem głos obok siebie.
Spojrzałem na chłopaka i pokręciłem głową. Starłem krew z nosa i ruszyłem w  stronę wyjścia.
- To z wysiłku, muszę bardziej popracować nad telekinezą - mruknąłem  -  Przywódca uciekł, nie udało mi się go dorwać...
- Skąd wiedziałeś? - zapytał
Wiedziałem o co pytał więc westchnąłem znużony.
- Widziałem cię jak wymykałeś się z instytutu. Maryse się wścieknie. - powiedziałem dobywając stelle.
Narysowałem sobie runę leczącą. Po chwili ból w nodze przechodził, a zadrapania znikały.
- Za to ty będziesz musiał  mi się ostro tłumaczyć z całego zajścia - dokończyłem dając mu stelle.

(William?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz