Od Delli do Raphael'a (CD)

- Nie strasz - uśmiechnęłam się szeroko - Poza tym, jak sam powiedziałeś, jesteś przywódcą. Jesteś od tego, aby się do ciebie odzywać.
- Ale nie w taki sposób! - warknął
- Tak, tak. Jesteś wielki i silny. Już to słyszałam.
- Jak śmiesz! - krzyknął
Wampir ruszył na mnie z obnażonymi kłami. Już miał na mnie wpaść, kiedy, z uśmiechem, uniknęłam go. Ten pobiegł kawałek dalej, lekko zdezorientowany.
- Jesteś za wolny - zaśmiałam się
- Ty....
- Tak, tak. Wiem. Posłuchaj. To ty tu jesteś przywódcą. Z nas dwojga to ty powinieneś mieć więcej rozumu i rozsądku. A to właśnie ty narażasz się Nefilim, nie ja. Pamiętaj. Nie narażasz tylko siebie, ale cały klan.

<Raphael?>

Od Ariki do Jace'a (CD)

- Nie taka była umowa - warknął wampir
- Mów, co z Chapmanem - odpowiedziałam niewzruszona Isabelle
- Mów, albo....
- Albo co? Przypominam, że jesteście u mnie. A skoro nie chcecie przestrzegać moich zasad możecie już sobie iść Łowcy - uśmiechnął się Raphael.
Jace w mgnieniu oka znalazł się przy wampirze i chwycił go za poły kurtki.
- Nigdzie stąd nie pójdziemy, dopóki nie wyśpiewasz nam wszystkiego, co wiesz - syknął - A jeśli nie będziesz współpracować, skończysz jako kupka popiołu.
- Nie byłbym tego taki pewien - uśmiechnął się - Spójrzcie w górę.
Wszyscy unieśliśmy głowy w górę. Balkony hotelowe, niegdyś pewnie pięknych, teraz już zniszczonych i starych, były pełne wampirów o śmiertelnie bladych twarzach. Wszystkie uśmiechały się w wyrazie szczerego rozbawienia.
- Pora na was - powiedział niczym nie wzruszony Raphael.
- Jeszcze nie skończyliśmy.
- Jest nas zbyt wielu. Nawet wy sobie nie poradzicie.
Jace jednym ruchem odkręcił Raphaela i przyłożył mu czubem miecza do piersi, tam gdzie znajdowało się jego serce.
- Nawet nie drgnij, no chyba, że chcesz mieć ostrze w piersi.
Wampir momentalnie znieruchomiał.
- Stójcie! Albo wasz przywódca skończy jako kupka popiołu! - krzyknął do wampirów, które w jednej chwili zatrzymały się - A teraz mów, co wiesz.

<Jace?>

Od Aleca CD Katherine

Gdy ta poszłq do izby chorych, udałem się do swojego pokoju. Wziąłem stelę i zacząłem czarowac strzały, myślac. Tego wszystkiego bylo za duzo. Nadal nie rozumiakem, dlaczego nie poznalem tego demona.... nigdy nie przemiwbialy sie w ludzu,a w dodatku byky bardzi silne. Nie wiadomo jakie szkodt mogly narobic.... i jeszxze ta dziewczyna która nie chce mnie sie sluchac... i Magnus... ktory ciagle proboje sie dodzwonic... odlozylem strzalem z trzaskiem na szudlade i oparlem si o nia tylem, zakladajac rece na piers. Nagle uslyszalem pukanie do drzwi. Wyprostowalem się a do pokoju weszla Izzy. Odetchnalem. Ta zgrabnym krokiem opadla na lozko naprzeciw mnie.
-Hej braciszku!*- poslala promienny usmiech. Kiwnalem glowa w grymasie.
-Co chciałas?- spytalem prosto z mostu. Izzy zasmiala sie, jak zwykle zreszta. Zawsze byla rozweswlona i lubila sie smiac.
-Chodzi o Katherine - chrzaknela.
Wyprostowalem sue bardziej, poprawiajac rece na piersi.
-Coś nie tak? Jad demona za silny na leki? Trzeba wezwaç Cichych Bracj? Pogorszyło się? Jak coś to ja....-orzerwała mi smiechem.
-Nie braciszku - wyszczerzyla sie. - Chodzi o sprawy prywarne. - orzekrwcila glowe w bok.  Podnioslem brew..-Przyszlas do zkej osoby, ja tylko wiem ze ma na imie Katherine....-Izzy wstala i podeszla do mnie, stajac naorzeciwko i stajac w takiej samej pozie co ja. Pokręciła głowá i poczuchrała mi włosy.
W tym momencie drzwi orworzyly sie ponownie a zza nich wychykila sie Kath.
-O wilku mowa!-wyjrzyknela zadowolona Izzy.

Od Logana CD Drake

Problemy w stadzie? Jestem wilkołakiem i powinienem mieć stado, być w jakimś, mieć wsparcie, jednak owego nie mam. Może dlatego, że bardzo rzadko spotykam jakieś wilkołaki? A gdy już spotykam, nie chce mieć znnimi nic wspólnego. Wszystko przed tego cholernego dupka. To przez niego stałem się potworem, nie chciałem tego. Ciągle czuje nie smak, strach, nienawiść, żal, gdy spotkam na swej drodze wilka. Od razu mi się wszystko przypomina. To jest jedyny powód, dla którego nie mam stada. Nie miałem, nie mam i mieć nie będę. Chociaż przydałoby się owe...
- Nie - odpowiadam, nie zdradzając mi, że owego stada nie posiadam. Po co mu to do wiedzy? Przecież nie mogę zaufać osobie, którą znam kilka minut, bo mi pomag. Równie dobrze może go tu nie być, może mi nie pomagać.
Znowu cisza, która jest przerywana łamaniem gałęzi pod moimi stopami oraz szelestem liśćmi przez wiatr. Las jest jakby opustoszały, zero jakichkolwiek ptaków, co dawało tym zaroślom mrocznego charakteru. Znowu idziemy w ciszy, która dłuży się niemiłosiernie. Koniec lasu jest już blisko, zaraz pojawi się miasto.
- Może odprowadzić cię dalej? - proponuje chłopak, a ja patrzę na niego kątem oka.
- Dam sobię radę. Chyba - ostatnie słowo dodaje ciszej. Nie jestem pewien tego co mówie, że dam radę? W takim stanie sam w to wątpię, ale nie jestem przyzwyczajony do czyjejś pomocy. Chociaż w tej chwili by się ona przydała. I tak od jakiegoś czasu na mnie polują, bo wiedzą, że jestem bez stada i jestem bardzo łatwym celem. Zawsze tak było, chyba, że jakimś cudem zamieniłem się w wilka, co bardzo rzadko się zdarzało. Przemienić się można pod wpływem pełni, albo wielkiego gniewu. Ja zamiast nienawodzić, boję się, czego w sobie wręcz nienawidzę.

<Drake? Brak weny>