Spojrzałam na ciemną, szklaną powierzchnię okna, gdzie
uwidaczniało się moje odbicie z tłem rozmazanych świateł miasta. Minęło tak
parę sekund, po czym moje stopy poczuły puszyste włókna dywanu i sięgnęłam po
szklankę z wodą, stojącą na drewnianej ławie o kremowym odcieniu. Wzięłam do
ust parę łyków, odstawiłam naczynie i opadłam na poduszkę, zakładając nogi z
powrotem na kanapę. Teraz mój wzrok utkwił na suficie, który lekko był oświetlony
przez ciepłe światło lampki. Trochę przypominało to walkę mroku z blaskiem, ostatecznie nikt nie
wygrał. Większość powiedziałoby, że to blask wygra. Ja, pewnie stanęłabym za
tym, że to mrok będzie triumfował, jednak teraz myślę, że nikt. „Wszyscy
zginiecie”- ot moja odpowiedź. Właściwie nikt nie chciałby jej usłyszeć, ale to
prawda. Zresztą, po cholerę im to i mi. Znam odpowiedź, to wystarcza. Jednak z
czasem dochodzisz do wniosku, że to może twa pierwsza myśl jest słuszna, bo cóż
zostaje gdy nie ma nic? On- odpowiedź mrok. Blask to tchórz zgrywający
bohatera, gdy plujesz ostatkiem krwi on „umiera”- bierze nogi za pas i nara,
zostawia cię na pastwę losu, na pastwę jego przeciwnika, który to już dotyka
twego policzka, a twe oczy zatapiają się w nim aż po nicość. Po co mi to?
Koniec.
Przymknęłam oczy, mimo tego, że nie jestem zmęczona.
Wsłuchałam się w ciszę, którą zakłóca szmer krwi płynącej w moim ciele i
dudnienie serca wydobywające się z mojej piersi.
-Mam na imię Rochelle Cameron, mam 20 lat, czuję się wolna.
Jestem wolna.- Moje struny zadrżały z obawy przed tym, że nie wiem. Jednak ja
wiem to. Potem powróciła ta sama znana mi „cisza”. Melodia dla uszu. Nie
twierdzę, że nie przepadam za dźwiękami o wyższym tonie, lecz cisza ma swoją
specyficzną melodyjność, która tworzy się tylko za pomocą umysłu każdego
konkretnego istnienia. W takim przypadku może mieć dowolne tempo, dowolne
dźwięki, dowolne pauzy i dowolne nuty. Lecz zazwyczaj znajdzie się coś, co
zafałszuje i przerwie piękną melodię.
Do mojego znieruchomiałego ciała doszło lekkie drżenie.
Przesunęłam opuszkami palców po skórzanej powierzchni mebla w poszukiwaniu
telefonu. Gdy już go sięgnęłam, wyświetlacz zajaśniał i wyświetliła się
godzina- 2.13- a pod tym symbol nowej wiadomości. Musnęłam ekran po czym ukazały się moim oczom
dwa słowa- „Znajdę cię.”. Zamknęłam wiadomość i otworzyłam ją od nowa. Skupiska
liter nie zmieniły swojego położenia i nadal układały się w te dwa słowa.
-Jeremi.-Wyszeptałam sama do siebie.- Ty kochany braciszku!
Przeklęty skur…-Nie dokończyłam. W mojej głowie pojawił się obraz, który trwał
tyle co błysk pioruna podczas burzy. Ujrzałam rosłego wilka, który z wielkim
impetem przedzierał się przez miejskie terytorium. Zaraz wszystko znikło.
Rozejrzałam się po salonie. Chwyciłam
kurtkę i pospiesznie wsunęłam stopy w czarne buty. Zgasiłam lampkę, po czym w pomieszczeniu
zapanował mrok. Nadusiłam klamkę i pociągnęłam drzwi w swoją stronę. Wyszłam na
klatkę schodową, przekręcając klucz w zamku, który przenikliwie zazgrzytał. Zbiegłam
schodami w dół, aż moją twarz musnął chłodny powiew nocy. Wiedziałam, w które
miejsce mam się udać i wiedziałam w większej mierze czego on chce. Czułam jak
serce bije się w mojej klatce piersiowej, a oczy rozszerzyły się, by zbadać
kawałki otaczającej mnie przestrzeni. Nie czułam jednak strachu. Skręciłam w
boczną uliczkę oświetloną niewielką liczbą latarni. Prowadziła obok wielkiego
parku, w którego progi weszłam. Już zaczęłam czuć palące pieczenie na
powierzchni mojego ciała, nie zatrzymywałam się, a ból z każdą sekundą
narastał. Było to takie uczucie jakbym znalazła się w żywym ogniu. Zaciskałam
pięści, by jakoś zapanowywać nad ogarniającą mnie katorgą. Duszności dawały
górę nad moim normalnym oddechem. W końcu moje marne ciągnięcie nogi za nogą
ustało i zatrzymałam się całkiem w miejscu. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, do
którego nigdy nie mogłam się przyzwyczaić. Czujesz, że jednocześnie opuszczają
cię wszystkie siły i ich ogrom dociera do twojego ciała. Potem poczułam ostrze
bólu, wbijające mi się w kark. Moje ciało zostało zalane paląca falą bólu. Sama
kontrolowanie się na to skazałam, gdybym wyszła Mu dzisiaj na spotkanie pod
ludzką odsłoną, tym samym skazałabym się na szybką śmierć. Gdy podniosłam wzrok
ujrzałam znajome mi oczy. W tym samym momencie mych uszu dobiegł dźwięk
pękającej kości lewej ręki, aż z mojego gardła wydobył się przeraźliwy jęk.
Osunęłam się na ziemię, która była wilgotna od wieczornej rosy. Minęły ułamki
sekund, a dla mnie to jak cała wieczność. Kiedy podniosłam się, widziałam już
inaczej. Wszystko mimo ciemności było
bardziej wyraziste, a wszelkie dźwięki, nawet te bardzo ciche docierały do
moich uszu z większą siłą. Byłam już tą Inną, przeklętym „darem życia”.
Teraz uważniej przyjrzałam się swojemu bratu, który stał w
rogu pomiędzy starymi drzewami o rozłożystych koronach. Targał nim cały zbiór
emocjonalny i widać było, że nie zachowywał się tak, jak zawsze. Tak samo jego
wzrok wskazywał na wściekłość, jak i na niepokój. Wyszczerzyłam zęby, a z
mojego gardła wydobył się pomruk. Z naprzeciwka
też zadudnił pomruk. Stanęłam twardo gotowa do ruchu, cały czas
wpatrując się w jego oczy.
-Masz zamiar zaatakować własnego brata?- Zabrzmiało coś
podobnego ironicznego śmiechu.
-Ty tak wyglądasz. Jednak gotów jestem do zadania ci mojej
odpowiedzi na twój ruch.- Czułam jak moje mięśnie samowolnie napinają się.
-Dlaczego znikłaś nic mi nie mówiąc?- Prychnęłam.
-Serialowe pytanie. Nie musiałeś wiedzieć, tak było najlepiej
dla mnie i dla ciebie.
-Serialowa odpowiedź.- Jego ton głosu był ciężki i nadal
wściekły.-Myślisz, że jesteś już dość silna by bronić się przed swoją chęcią
mordu i krwiopijcami?
-Krwiopijcy.-Zaśmiałam się.- Instynkt dzieci księżyca chyba
jest wystarczający? Druga sprawa, czy jestem dość silna?
-To pierwsza sprawa.- Szybko mi się wtrącił.
-Nie mów mi jak mam żyć.- Wyszczerzyłam się w uśmiechu. W
ułamku sekundy Jeremi rzucił mi się do gardła i przycisnął do ziemi.- Według
ciebie nie dość silna to znaczy słaba?- Powiedziałam przez zęby, usiłując go
odepchnąć. On zwiększył swój nacisk nie odpowiadając mi.- Zgadłam?- Odepchnęłam
go wreszcie z dużo siłą na średniej wielkości drzewo, które trzasnęło i złamało
się w pół.
-Nie wyzbyłaś się pragnienia ofiar.- Sykną.
-Nie zaprzeczysz. Teraz wątpisz we własną szkołę?
-Uczyłem cię, jednak nie potrafię bezgranicznie ci
zaufać.-Podniósł się z ziemi.
-Masz rację.-Zaczęłam go okrążać.
-Powinnaś wrócić do domu.- Zadziwiło mnie to, z jaką
łatwością w głosie umie to powiedzieć.
-A więc po to tu ty. –Siadłam na wprost niego.-Już się tutaj
zadomowiłam.
-Powinnaś.
-Powinnam, powinnam.- Znów się zaśmiałam.- Ty powinieneś już
wracać do domu. Zajmij się Venatrix.- Zamilkłam na chwilę.- A właściwie kto ci
powiedział gdzie się udałam? Hmm?
-Venatrix.
-Dziwne. Mówiłam tylko Marion, ale twój szpieg pewnie
podsłuchał.
-Nie wiem.- Teraz przypominał mi małego dzieciaka przyłapanego
na gorącym uczynku.
-Szkoda, że tamtej nocy nie dałeś mi dokończyć.
-Jest naszą siostrą.- Rzucił, jakbyśmy rozmawiali wogle na
dwa różne tematy, ale wyraźnie podkreślił słowo „siostrą”.
-Dla mnie nigdy nie była i nią nie będzie.- Wstałam,
wkuwając wzrok w ciemność za nim.- Idź już.
-Przeklęta, tylko spróbuj zrobić coś. Znajdę cię.- Odwrócił
się i zaczął iść w swoją stronę.
-Dzięki.- Powiedziałam za nim. Stojąc w miejscu, wpatrywałam
się w wielka istotę znikającą w ciemności. Głośny, ciężki świst wydobył się z
moich płuc. Rozejrzałam się dookoła i powlekłam swoimi rosłymi czterema
kończynami po ziemi, odchodząc z miejsca spotkania. Kroczyłam powoli, ale nie
ospale, wręcz z lekkością i gracją, przemierzając gąszcz roślin pokrytych
blaskiem nocy. Chwilowe ukojenie przychodziło z każdym krokiem i każdym
momentem bezgłosu. Gdy dochodziłam już do parkowego jeziora nazywanego przez
niektórych błękitną łatą, choć teraz było skąpane w szarości, okalających go
drzew, poczułam dreszcze na karku i rozlewanie się ich po całym ciele.
Skupiałam się by jakoś zrobić lukę w moim odczuwaniu aktualnej chwili w celu
ograniczenia nasilającego się bólu, jednak on był zbyt przenikliwy. To co się
ze mną działo to kolejny urywek, puzelek mojej „bajki”. Starałam się nie
wypowiedzieć ani jednego słowa, ani jednej bluzgi. Powiedziałam tylko to
przeklęte „dziękuje”, które przypomniało mi się i cały czas tkwiło we mnie z
pożegnania brata. Wycie i skomlenie,
odruch słabo kontrolowany towarzyszył mojemu powrotowi.
Dźwignęłam się na dłoniach i usiadłam na piaszczystym brzegu
jeziora. Oddychałam jeszcze ciężko i nieregularnie, przeczekując chwilę
zamotania. Podniosłam prawą rękę i przygładziłam brązowe kosmyki włosów, które
opadły mi na twarz. Spojrzałam na niebo, wypatrując jaśniejącej łuny
oznajmiającej przyjście dnia i zaczęłam szurać zębami po dolnej wardze, jakbym
chciałam tym przywrócić w niej krążenie krwi. Kilkukrotnie przybliżyłam i
oddaliłam od siebie moje stopy, który stykały się piętami, po czym rozprostowałam
kręgosłup przybierając pionową postawę ciała i wkroczyłam do alejki wychodzącej
już na uliczkę, obok tej, którą przybyłam. Będąc już u jej kresu i mijając
bramy parku usłyszałam odgłos tłuczenia szkła z zaułka, oddalonego o parę
metrów. Coś dziwnego mnie do niego przyciągało. Spokojnie, kryjąc się w
zacienieniu podeszłam do tego miejsca. Mym oczom ukazał się chłopak, który
siedział na niewysokim murku, a w dłoni trzymał resztki szkła. Widziałam, że
szarpały nim emocje. Oparłam się bokiem o ściankę budynku, założyłam ręce na
siebie, zmarszczyłam brwi, a usta ułożyłam w uśmiech.
-Cześć kundlu!- Wyczułam prawie, ze po chwili z kim mam do
czynienia. Większość powiedziałaby, że znalazło jednego z naszych, ale dla mnie
nie był to żaden nasz i żaden mój. Jakoś nie mam zwyczaju przypisywania się i
kogoś do mnie z racji na gatunek.
Chłopak podniósł na mnie swoje oczy.
-Kolejna pijawka?- Powiedział przez zęby.
-Nie… zgaduj dalej.
-Zaraz ja zacznę swoją gierkę.- Wyrzucił z drżących dłoni,
przedtem mocno zduszone przez siebie szkło, które w kontakcie z betonem rozsypało się w jeszcze
mniejszy mak.- Jesteś tym kim ja.
-No uważałabym z tą sugestią. Nidy nie będę tobą, a ty raczej
nigdy nie chciałbyś być mną.- Chłopak o lekko kręconych włosach zmarszczył brwi
i obrócił się do mnie plecami wbijając swój wzrok w ścianę. Widziałam jego
ciało, całe drżało. – Opanuj się, chyba nie chcesz się ujawniać i zrobić komuś
krzywdy, bo twój kochany samiec alpha cię skarci.- Zaśmiałam się.- Jak się
wabisz?
-Isaac.-Rzucił jakby sam do siebie. Krople krwi z jego
pokaleczonej dłoni skapywały na bruk, roznosząc w powietrzu jej metaliczny
zapach.
- Powiem ci, że niezły sposób na ściągniecie tu grona
chłodnych przyjaciół, chociaż raczej nie przepadają za tym zapachem psa. No,
ale różne są gusty. Aaa… właściwie dlaczego rozwaliłeś te szkło?- Zapadła cisza
i nie usłyszałam odpowiedzi.- Yhm.- Odwróciłam się plecami robiąc krok w
przód.- Miłej śmierci.
<Isaac?>