od Hayley do Raphael'a


Raphael Santiago przywódca wampirów, jeden z najbardziej szanowanych, ale też mieszanych z błotem wampirów, w dodatku zabójca własnego ojca. Wampir, któremu ostro zagrałam na nerwach podczas pierwszego spotkania, łamiąc jego zasady, wampir, któremu groziłam i zapowiedziałam wojnę, zaoferował mi pomoc, wcześniej nie wyśmiewając i nie poddając złośliwym komentarzom, tylko w milczeniu... prawie w milczeniu  mnie przyjął, za co ogromnie, go podziwiam, mi zapewne ciężko by przyszło.
 Zastanawiał się, gdzie ta zabójczyni. Przez chwile sama zastanawiałam się, dlaczego tak postępuję, jednak to wszystko przez to, jak mnie potraktował, pomimo wszystko, głównie, pomimo mojej niezbyt przyjaznej osoby. Dobrze mnie potraktował, więc i ja zmieniłam postawę, jednak jeżeli chodzi o moją wolę walki, determinację... Wiele razy śmierć chwytała mnie za gardło pozbawiając nie tylko tchu, ale i nadziei, jednak zawsze i wszędzie to nigdy mnie nie opuszczało, tym razem, jestem zbyt osłabiona, by działać w pojedynkę, ale nie mam zamiaru wieszać się na ramieniu Raphael'a. Nie mogę już dłużej liczyć na jego wsparcie, ponadto sama się dziwię, że na nie liczyłam, po tym wszystkim. On ma swoje życie, swoje problemy, ja mam swoje, muszę stawić im czoła.
 Rozmyślałam wciągając na siebie spodenki koloru khaki i miałam nakładać już na siebie czarną koszulkę, kiedy jeszcze przejechałam delikatnie dłonią po mojej bliźnie rozciągającej się po żebrach.
-Tylko żebyś ty się nie obudziła.- odparłam pod nosem, przypominając sobie, że już bez klątwy blizna jest uporczywa, a jeżeli klątwa ją wykorzysta, będzie nieciekawie.
Skierowałam się do łazienki, gdzie opłukałam twarz zimną wodą, aby zmyć resztki krwi z twarzy. Byłam w łazience, pomimo tego incydentu, który przed chwilą miał miejsce i ten fakt nieco mnie odpychał od skorzystania z niej, jednak no cóż wracam do magazynów, gdzie leży mnóstwo rozszarpanych ciał, których jest tak wiele, że można uznać je za dywan.
Wyszłam z łazienki, po czym stanęłam pod drzwiami pokoju, rzuciłam ostatnie spojrzenie na pokój po czym wyszłam z nadzieją, że wyjdę nie powiadamiając o tym Raphael'a, jednak on siedział na podłodze pod drzwiami, opierając się o ścianę i wlepiając wzrok w sufit. Raph nawet mnie nie zauważył, gdybym chciała wyszłabym niepostrzeżenie, jednak jego zamyślenie nieco mnie zaniepokoiło. Osunęłam się na podłogę, siadając obok niego, po czym delikatnie potraktowałam go łokciem.
-Hej, widzę, że nie jest za dobrze. Nie będę pytać się, co się stało, bo nie należę z pewnością do kręgu zaufanych ci osób, a za pewne chodzi tu o twoje sprawy prywatne.- spojrzałam w mu w oczy, po czym opuściłam wzrok na jego odkryty tors, wolałam gapić się w jego tors, niż w jego oczy z zagrożeniem, że się od nich nie oderwę, chociaż tors też jest niczego sobie.- Poza tym, jeszcze byś mi się tutaj rozkleił, chciał wypłakać się w rękaw, a jak widzisz mam zbyt krótki aby ci go użyczyć, z resztą to cudza koszulka, ale jakbyś się rozbeczał, to co by powiedzieli twoi przełożeni?- zaśmiałam się, on tylko lekko podniósł kąciki ust. Nie było mu do śmiechu, ten fakt mnie również pozbawił humoru.
-Wiesz, nie jestem "ciotką radą"- lekko szturchnęłam go w ramie, moim własnym ramieniem- Ale jeżeli chodzi o problemy to przez te moje wszystkie lata, trochę się ich przewinęło. Życie często daję nam w kość, doprowadza do płaczu, do tego, że wielu innych ludzi jest przez nas znienawidzonych, często nakłania nawet do samobójstwa... Bywa tak, że jest naprawdę źle i jesteśmy tak załamani obecną sytuacją, że uważamy, że to już koniec, jednak to, że jest źle, świadczy o tym, że to jeszcze nie koniec, bo koniec zawsze jest dobry. To zdanie w moim dzieciństwie odgrywało ogromną rolę, do pewnego momentu nawet było najlepszym sposobem na podniesienie mnie na duchu, jednak pamiętaj, wcale nie musisz mnie słuchać, ale ja wiem, że pomimo problemów, które teraz masz, to poradzisz sobie z nimi i pójdziesz dalej, podejmując właściwe decyzje.- odparłam-  A moja nieobecność ci to ułatwi.- uśmiechnęłam się wstając
-Wybierasz się gdzieś?- również wstał, ignorując moją deklaracje, która miała miejsce przed chwilą, udając chyba, że jej nie słyszał.
-No tak, idę na miejsce tajemniczej rzezi, na terenie miejsca mojego spania, póki jeszcze nie pluje krwią.- zaśmiałam się, po czym nieco spoważniałam- Raphael i tak już sporo mi pomogłeś, chciałabym nie dorzucać już ci więcej problemów, ale wiem, że już trochę chyba ci ich dodałam.- lekko się skrzywiłam- Masz swoje problemy, które musisz rozwiązać, ja spróbuję, jakoś przełamać tą klątwę na własną rękę. Jeżeli za kilka dni nie odwiedzę cię aby zawracać ci tyłka, to znaczy, że masz spokój ze mną na zawsze. Jednak jeżeli dane mi jeszcze będzie trochę napsuć krwi, wpadnę aby pomóc ci w dokumentacji, chyba nigdy ci się nie odwdzięczę- wzruszyłam ramionami- No chyba, że powiesz: "nie masz za co mi dziękować", to wtedy wrócimy do początków naszej znajomości i znów będę miała niewyparzoną gębę.- zaśmiałam się, a on razem ze mną- A teraz na poważnie, skoro to moje ostatnie dni, to już niech stracę. Raphael'u  dziękuję ci za pomoc i przepraszam za dodatkowy kłopot. O Boże, zapamiętaj te chwile Santiago, bo to jedyna taka, kiedy możesz usłyszeć ode mnie te słowa, a jeszcze te dwa w jednej chwili, to już w ogóle... Chciałam powiedzieć, że jestem winna ci przysługę, jednak po moich obliczeniach, to i tak to ty wisisz przysługę mi- puściłam do niego oczko, śmiejąc się- Ale kiedy trzeba posłużę pomocą.- uśmiechnęłam się- Żegnaj Raphael'u Santiago, mam nadzieję, że jeszcze cię zobaczę, bo ty ujrzysz mnie z łatwością, nawet wtedy, kiedy będę martwa...

(Raph? Sorry za to fatalne opowiadanie /:)

Od Renesme - c.d Raphael

Zacisnęłam oczy i upadłam na ziemię. Mogłam mu nie mówić... gdybym... gdybym mogła cofnąć czas... zrobić coś, by zapomniał. Gdybym trzymała język za zębami...
Wstałam i otarłam łzy. Natychmiast pobiegłam za nim po drzewach. Nie widział mnie. Gdyby widział, to by kazał mi od razu wracać. Zobaczyłam, że powoli wstaje słońce. Raphael nie był w lesie. Mało tego nie było w pobliżu żadnego lasu. Raphael zaczął grzebać w torbie. Wziął coś, by się okryć i poszedł dalej. W pewnym momencie, usłyszałam wystrzał bełtu z kuszy.
- Uważaj! - krzyknęłam i go odepchnęłam w ostatniej chwili. Bełt mi przejechał po karku, a potem wbił się w drzewo. Odepchnęłam Raphaela i natychmiast wyjęłam sztylety.
- Nie, nie, nie! To go mieliście zranić, nie ją! - krzyknął Koran, a potem przyłożył mi miecz od tyłu tak, że obciął mi włosy. Teraz były długie do ramion.
- Naiwna jesteś... - szepnął - takiego uparciucha nawet nie przekonasz, by skrzywdził muchę - powiedział, szepcząc - nadal chcesz być z kimś takim? - popatrzyłam na Raphaela, który był odsłonięty i parzyło go słońce. W tym momencie, skręciłam rękę mojemu dawnemu przyjacielowi i biegnąc do Raphaela, zdjęłam bluzę, by go przykryć, a ja sama zaczęłam doznawać obrażeń.
- Musisz być taki uparty?! - krzyknęłam powstrzymując łzy. Nie wiem czy od bólu, czy od strachu. W tym momencie zaczęłam się rozglądać. Zobaczyłam jakieś drzewa, które były parę metrów stąd. Wzięłam go pod ramię i zaciągnęłam tam, biorąc jego torbę. Położyłam go pod drzewem. Zobaczyłam, że ma ranę na ręce po oparzeniu. Rozerwałam koszulkę i zacisnęłam nią jego ranę.
- Renesme...? - spytał przyciszonym tonem.
- Nigdy więcej nie odchodzisz od domu. Chociaż... po co to mówię, skoro i tak jesteś uparty - pocałowałam go delikatnie w usta i go głaskałam po głowie. Z torby wyjęłam saszetkę i dałam mu całą. Faktem było to, że też byłam głodna, ale powstrzymywałam się, by miał jak zebrać siły. Dotknęłam rany na karku, a przy okazji czułam, że mam obcięte włosy...


Raphael? Poprawiłam x)