Od Ariki do Cole'a (CD)

Patrzyłam oszołomiona na chłopaka. Po tym wszystkim, brakowało mi słów. Czułam się tak, jakby wewnątrz mnie zalała burza sprzecznych emocji. Jakby chaos mnie zalewał, wciągał w ciemność, kusił i prosił. Nigdy się tak nie czułam. Nie umiałam zinterpretować tego, jak się czułam.
Oczywiście zmęczenie po ostatnich wydarzeniach również mi nie pomagało.
- Cole...ja... - nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słów. Chciałam ich wypowiedzieć miliony, a wszystkie ciążyły mi w gardle. Ściskały w klatce piersiowej, tańczyły przed oczami.
- Zrozumiem, jeżeli tego nie odwzajemniasz - wyszeptał, a przez jego głos przezierał ból. Nie byłam pewna czy było to spowodowane walką, czy obecną rozmową.
- To nie o to chodzi. - odpowiedziałam w końcu - Bo... Rany.... Nie wiem, jak ubrać to w słowa.
- Najlepiej prosto - zaśmiał się lekko, a ja uśmiechnęłam się na tę uwagę.
- Posłuchaj... To jest dla mnie nowa sytuacja. Dopiero się znamy, a ja... a ja jeszcze nie znam swojego serca. To nie tak, że nie odwzajemniam twojego uczucia. Czuję coś, ale nie potrafię tego nazwać. Jest to dla mnie nowość. Całe moje życie spędziłam w samotności, ignorowana i wyśmiewana przez innych. Nie wiem, jak powinnam się czuć, co odpowiedzieć. Ja.. Ja... - zaczęłam się plątać we własnych słowach.
Nic chciałam go w żaden sposób zranić. Był dla mnie ważny. Był pierwszą osobą, która się do mnie odezwała. Pierwszą osobą, która była gotowa mnie bronić. Byłam mu za to wszystko wdzięczna. Na samą myśl, że mogłoby mu się coś stać, bolało mnie serce.
I wiem, że czułam coś więcej.
Na razie nie potrafiłam tego nazwać.
Jednak wiem, że niedługo się tego dowiem.
A wtedy będzie lepiej.

<Cole?>

Od Logana


Machałem beztrosko nogami siedząc na jakimś murku, który był porośnięty lianami i mchem. Mój wzrok tkwił w różowym kwiecie, który wydawał się zwyczajną rośliną. Zacząłem rozmyślać jak to jest nią być. Tak naprawdę to ten kwiat jest mięsożercą. Gdy obok niego przechodzi jakieś żywe stworzenie z mięsa i kości, wypuszcza swoje korzenie na powierzchnie, łapie ofiarę i rozrywa ją na szczątki zjadając ją. Polubiłem ten kwiat.
- Tak samo jak ja nie lubisz być głodny – odparłem z uśmiechem, jednak nie otrzymałem odpowiedzi. Roślina się nie ruszyła. Odchyliłem się do tyłu, prawie że wypadając z murku, jednak tak naprawdę mogłem sobie wychylać się ile chce, to i tak utrzymam równowagę. A po za tym jeśli spadnę to co?
Burczenie w brzuchu przerwało mój spokój, który zdecydowanie trwał za długą. Strasznie mi się nudziło, więc zacząłem sobie na nowo wyszywać wzory na ręce, wyciągając czerwoną mulinę, którą sobie ozdobiłem skórę kilka dni temu. Teraz jedyne co zostało mi po tym, to czerwone ślady z krwią, która spływała po mojej skórze. Przez głód nawet nie nawlekłem nici na igłę, więc tylko ją schowałem do kieszeni i zeskoczyłem z cegieł i się rozejrzałem.
- Głodny jestem – powiedziałem smutno patrząc na swój brzuch i go głaszcząc. Akurat w tym momencie ujrzałem parę czerwonych oczu. Na ich widok uśmiechnąłem się radośnie. – Jedzonko! – krzyknąłem uradowany i w ciągu jednej sekundy spod płaszcza wyciągnąłem dwa sztylety, a z krzaków wyskoczył biały tygrys w czarne plamy. Wystarczyło skoczyć i przejechać mu nożami po grzbiecie. Z raz zaczęła lecieć krew, która skapywała na zieloną trawę. Chciałem kontynuować zabawę, jednak ta dziwna mięsożerna roślinka chwyciła moje śniadanie korzeniami. Zwierzę zaczęło się szamotać, a roślina już mu połamała tylną łapę, a przednią oderwała od ciała. Gdy na to patrzyłem, jednocześnie posmutniałem i się zdenerwowałem. – Miałeś się ze mną bawić! – krzyknąłem oburzony, po czym skoczyłem na roślinę tnąc jej wszystkie kończyny nie zwracając uwagi na pół martwe zwierzę. Zacząłem się śmiać. – Trzymaj się! Trzymaj się! – krzyknąłem rozbawiony, gdy kwiat przestał się ruszać, gdy tylko podciąłem mu wszystkie korzenie. Stracił nawet kolorek. – Bez krwi to nie to samo – odparłem trochę smutny i podszedłem do tygrysa. – Trzymaj się! – powtórzyłam i wydłubałem mu oczka, które po chwili zjadłem z rozkoszą. Mój brzuch domagał się więcej, więc zacząłem ciąć kotka na kawałeczki. Krew się lała wszędzie, a jego mięso było wokół mnie. Było takie soczyste, ta woń krwi… Od razu poczułem się o wiele lepiej, a do tego zabawa była udana. Wstałem i wróciłem na murek. Zacząłem iść po nim, ale na rękach. Zamknąłem oczy i szedłem prosto przed siebie, nie zwracając na to, że byłem całkowicie ubrudzony krwią, jak i pewnie śmierdziałem surowym mięsem. Po chwili poczułem jak moje palce o coś się wplątują i nagle zacząłem spadać. Wraz z upadkiem z murka usłyszałem czyjś jęk. Musiałem na kimś wylądować.
A w rzeczywistości to spadłem z drzewa. Tak, z drzewa. Gałąź się połamała, a ja wylądowałem na twardej ziemi, która była pokryta suchą trawą. Gdy spadałem uderzyłem ciałem o parę gałęzi, co spowodowało ogromny ból na ciele. Przez chwilę leżałem na ziemi jęcząc z bólu, próbując sobie uświadomić co się właśnie stało. Gdy mój umysł przyswoił już upadek z drzewa, trzeba było sobie odpowiedzieć na nowe pytanie. Skąd się tu wziąłem? Otworzyłem oczy i się podniosłem. Było już jasno, a ja miałem podarte ubranie i cały w błocie. Do tego byłem podrapany i miałem rany, z których już na szczęście krew nie leciała.
- Wszystko w porządku? - usłyszałem jakiś głos, jednak strasznie stłumiony. Normalnie to bym się już połamał, ale dzięki wilkołakowi w tej chwili odczuwam ogromny ból. Odwróciłem głowę, aby spojrzeć na rozmówce, ale w tej chwili kilka gałezi spadło na moją głowę. Usłyszałem tupot stóp, a po chwili ktoś zaczął zdejmować ze mnie drewno,
- Jeszcze... Żyje... - wesytchnąłem, a mój głos się strasznie łamał. Osoba pomogła mi wstać, chociaż nie czułem swoich nóg.
- Jak się nazywasz? - głos nadal był stłumiony, przez co nie mogłem odróżnić płci, do tego widziałem jak przez mgłe. Na szczęście osoba była blisko i pomagała mi się utrzymać na nogach, dzięki czemu zrozumiałem jej pytanie.
- Logan - odparłem, chociaż nie byłem pewny tego, aby wydawać swoje imię. - A ty? - spojrzałem w oczy tego kogoś.

<Ktoś?>