Od Ariki do Cole'a (CD)

Stałam w miejscu nie ruchomo. Zbyt oszołomiona, aby się ruszyć, zbyt oszołomiona, aby coś powiedzieć. Patrzyłam się tępo na medalion, który dał mi Cole. I w tym momencie podjęłam decyzję. Nie pozwolę mu zginąć.
Usłyszałam na korytarzu czyjeś kroki, więc szybko schowałam się do najbliższego pokoju. Na moje szczęście drzwi były otwarte. Przywarłam plecami do ściany i nasłuchiwałam, czekałam aż nieznajomi sobie pójdą. Plus ze dwie minuty dla pewności. Dopiero potem przeszukałam pokój. Na szczęście udało mi się znaleźć jakąś kartkę i długopis. Szybko nabazgrałam wiadomość, po czym na rogu kartki narysowałam run. Ognista wiadomość została wysłana. Teraz tylko liczyć, aby wysłuchali mojej prośby. Konklawe musi przybyć.
Tym czasem ścisnęłam mocnej moją katanę w ręce. Na jej rękojeści był wygrawerowany napis: "Ignis aurum probat" - "Próbą złota jest ogień". Miecz jest w mojej rodzinie od pokoleń. Pomógł wielu Nocnym Łowcą. A teraz musi posłużyć raz jeszcze.
Zanim opuściłam pomieszczenie, narysowałam sobie jeszcze kilka runów. Bezszelestności, Celności, Czujności i Siły.
Wzięłam kilka głębszych oddechów i wyszłam z pokoju. Nie poddam się tak łatwo. I nie odejdę stąd. Co byłby ze mnie za Łowca, gdybym uciekła?
Udałam się w głąb rezydencji. Nie do końca wiedziałam, gdzie powinnam iść. Wszystko wydawało się takie samo... Aż w pewnym momencie usłyszałam podniesione głosy. Szybkim krokiem udałam się w tamtą stronę.
- Czego ode mnie chcesz?
- Pewnej przysługi.
- Jeśli się nie zgodzie i tak mnie do tego zmusisz. To żadna przysługa.
- Cóż. Nie mylisz się - krótki, gardłowy śmiech. - A jednak lepiej, abyś zrobił to dobrowolnie.
- Cole... zgódź się. - lekko smutny i zdenerwowany głos. Już go słyszałam. Marcus.
Ścisnęłam mocniej katanę. Czułam jej ciężar, jej tak dobrze ułożenie w dłoni. A jednak muszę czekać. Nie mogę tam od tak wejść. Jeszcze za wcześnie. Muszę czekać na Konklawe. A jednak... trzeba przedłużyć jakoś to, aby Valentine tu został.
- Co ty tu robisz?! - usłyszałam za sobą czyjś szorstki głos.
Świetnie. Dałam się podejść od tyłu. Jednak nie dałam niczego po sobie poznać. Odwróciłam się spokojnie do tyłu i.. dopiero teraz zaatakowałam. Mężczyzna niczego się nie spodziewając upadł na kolana. Już po chwili nie żył.
Skierowałam wzrok w stronę, gdzie był Valentine i weszłam tam. Nie było sensu się ukrywać. I tak na pewno już usłyszeli, że tu jestem.
- Cole! Nie zgadzaj się na to, co on proponuje! - powiedziałam pewnym głosem, kierując wzrok na wysokiego, białowłosego mężczyznę. Valentine we własnej osobie.
Na Anioła. Niech tylko Konklawe się pośpieszy - pomyślałam.

<Cole?>

Od Rachel CD Sebastiana

- I tak zaraz wychodzę, nie musisz mnie wypraszać- powiedział z ironią. Wzrok miał wbity w świecący miecz.
Poczułam, jak moje oczy błysnęły czerwienią. Już wiedziałam co mam zrobić.
-Wiesz, nie musisz wychodzić...- po drgnięciu ręki z mieczem chłopaka, oznaczało to, że jednak to działa- Mogę jedynie Cię wyrzucić za okno, jeśli w tej chwili stąd nie znikniesz. Przysięgam...nie ręczę za siebie...- prawa ręka potajemnie powędrowała wzdłuż mego boku i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, wyciągając średniej wielkości sztyblet i z rozmachem rzucając go w blondyna. Ten jednak zrobił unik.. A niech to...!

Sebastian?
>> Jak chcesz można to jakoś zakończyć bez jakiś sporów <<

Od Renesme - c.d Raphael

Patrzyłam na niego z łzami w oczach. Najwyraźniej jego gest oznaczał żebym się nie martwiła. Czy on słyszał co mówię? A może aż mnie nienawidził za te słowa? Nagle podszedł do nas Thomas.
- Obudził się, ale nadal jest osłabiony - Raphael popatrzył na nas, a ja nadal nie mogłam powstrzymać łez. Wyszłam z pokoju i próbowałam się ogarnąć. Weszłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Tusz rozmazał mi się na policzkach, a moje oczy były napuchnięte. Popatrzyłam w lustro i się zastanawiałam czy to wszystko ma sens. Raphael prawie zginął, ja chciałam zemsty na łowcach.
To co zrobiłam było głupie. Nie miałam ochoty na nic. Chciałam umrzeć, zabić się i mieć to wszystko z głowy. Ale nie mam jak. Może przez to ukąszenie stałam się nieśmiertelna wiekowo? W sumie... z jednej strony to dobrze. Mogę mieć nawet 10000 lat, a nadal będę wyglądać jak dwudziestoletnia dziewczyna.
- Będzie dobrze - powiedział Thomas stojąc przy drzwiach - musisz mieć dobre myśli.
- Nie mam... - zamknęłam oczy - wiesz jak to jest, gdy ponownie odczuwasz ból, który się zabliźnił parę lat temu? - podeszłam do niego - nie, nie wiesz - wyszłam z pałacu. Była noc. W lesie było słychać świerszcze i sowy.
Po dwudziestu minutach zobaczyłam jak coś iskrzy na ziemi. Zaczęłam do tego podchodzić, gdy naglę dostałam czymś w głowę.

*********

Obudziłam się w jakimś pokoju przywiązana do krzesła. Próbowałam się wyrwać, ale sznur był za gruby. 
- Witam - powiedział jakiś łowca stojąc nade mną.
- Kim jesteś?! - krzyknęłam próbując się wyrwać.
- Nie pamiętasz mnie...? - postać wyszła z cienia, wyszedł z niej...
- Koran... - warknęłam - co tu robi taki ktoś jak ty? - warknęłam.
- Przyszedłem wydobyć z Ciebie informację, gdzie trzymacie waszego dowódcę...
- Pff... Uważaj, bo ci powiem - plunęłam na niego. On wnet zrobił krótki gest ręką i mnie zaczęli odwiązywać. Natychmiast zaatakowałam. Powaliłam paru, ale było ich za dużo. Złapali mnie i związali na grubych sznurach. Koran wyjął mój sztylet i rozciął mi koszulkę po czym sięgnął po bat.
- Co powiedziałaś? - spytał.
- Nie powiem Ci - po tej odpowiedzi natychmiast uderzył mnie batem. Zasyczałam lekko.
- Za każdym razem jak mi nie powiesz dostaniesz moim przyjacielem - zaśmiał się - powtórzę pytanie. Gdzie jest twoja siedziba.
- Już ci mówiłam. Nie powiem - dostałam batem mocniej. Za każdym razem było tak samo, a za szóstym razem wytarł z bata moją krew. Patrzyłam na niego spod łba.
- Oh moja droga Renesme... gdybyś była nocnym łowcą... - polizał mnie w policzek - byłabyś piękną zdobyczą - byłam wściekła. Stał prze de mną i miał ręce tam, gdzie nie powinien mieć - naprawdę piękną.
- Bierz - te - ręce - zadyszałam, a ten tylko się uśmiechnął i uderzył ponownie batem. Stanął przed drzwiami.
- Kiedyś Cię złamie - wyszedł.

*******

Od kiedy mnie porwali minęły... dwa dni? Moje ciało było zmęczone, poobijane i całe we krwi. Wisiałam nad swoją krwią ledwo żywa. Konar znowu był w moim pokoju.
- Jestem w szoku... - uśmiechnął się tajemniczo - nie złamałaś się.
- Nie zdradzę go... - warknęłam, a ten przybliżył usta do mojego kocha.
- Kochasz go prawda? - spytał ze złowieszczym uśmiechem. Ugryzłam go w ucho i mu je wyrwałam.
- Nawet gdybym znała odpowiedź na to pytanie, nie powiedziałabym ci! - warknęłam, a ten złapał się za miejsce w którym było kiedyś jego ucho. Uderzył mnie bardzo mocno batem, a ja zaczęłam wisieć jak martwa.
- Kiedyś po ciebie przyjdą... a wtedy wpadną w naszą sieć.
- Nie są tępi... 
- Myślisz, że ktoś słuchał twoich rad? - zaśmiał się - gdyby nie to, że dołączyłem do nich to bym spokojnie Cię znalazł i zabił... - wyszedł. Próbowałam się wyrwać z lin, ale nie miałam sił. Byłam głodna i zmęczona... Rany się regenerowały, ale powoli.
Mam tylko nadzieje, że Raphael jest bezpieczny...

Od Cola do Ariki (CD)

Pokazałem Arice, aby schowała się za mną. W pewnym momencie, usłyszałem trzask deski. Po schodach, wchodziły ogromne wilki z elektrycznymi obrożami na szyjach.
-Cole.. co to jest? -zapytała przerażona Arika.
-Cicho. Postaram się odwrócić, ich uwagę. W tym czasie ty, wejdziesz do środka -wziąłem głęboki, wdech i skoczyłem nad wilkami. Zacząłem biec, do płotu i wskoczyłem na niego. Zostawiłem tam, koszulkę aby wilki nie zwróciły na mnie uwagi, po czym wskoczyłem na drzewo i w jednej chwili byłem w środku. Teraz trzeba znaleźć Arikę. Użyłem teleportacji. Znalazłem się, za dziewczyną i dotknąłem jej ramienia. Ta z zaskoczenia, podskoczyła i krzyknęła.
-Cole! Nigdy, więcej tak nie rób! -nagle umilkła. Najwyraźniej zobaczyła moją minę. Za nią, stało kilku facetów. Jednego z nich poznałem. Marcus...
-Szybko uciekamy! -złapałem ją za nadgarstek. Biegliśmy jakiś czas, aż zauważyłem szczelinę w ścianie. Wskoczyłem tam, pociągając Arikę za sobą. Była przerażona. Staliśmy w wąskiej szczelinie, gdy zobaczyłem cienie. Przyciągnąłem Arikę, do siebie aby nas nie zauważyli.
-Uciekli nam! Marcus to twoja wina! Valentine, chce mieć Cola! -mężczyzna miał czarne włosy, do ramion i zielone oczy. Jego cera, była straszliwie blada. Wampir.
-Wiem, wybacz mi. Wiem że gdy go złapiemy, odzyskam brata. Będzie tak jak wcześniej, ja i Cole znów będziemy razem -Marcus spuścił głowę, po czym, dodał -Musimy iść do Valentina.
Zawrócili. Staliśmy chwile, a potem wychyliłem głowę z szczeliny i gdy upewniłem się, że nikogo tam nie ma pomogłem wyjść Arice.
-To..gdzie teraz? -zapytała, nico zmieszana. Patrzyła na mnie, z pełnym zaufaniem. Choć to co zrobię, może wydać się okrutne, to jedyne wyjście.
-Idę do Valentina. Sam. -widziałem szok, malujący się na jej twarzy. Z westchnięciem, zdjąłem medalion i zawiesiłem go na szyi Ariki. -To pomoże ci, nie zapomnieć o mnie. Dzięki za wszystko, Arika.
-Chwila... zapomnieć? -zatrzymała mnie. Nawet się nie odwróciłem w jej stronę.
-Tak. Arika, jeśli Valentine mnie potrzebuję, to gdy dostanie to czego chciał zabije mnie. Niby obiecał coś Marcusowi, ale on tego nie dotrzyma. A idę sam, bo chcę mieć pewność że nic ci się nie stanie. Żegnaj...Partnerko.
Ciągle trzymała mnie, za dłoń. Bałem się widoku, twarzy Ariki jednak, się odwróciłem. Było tak źle jak sądziłem. W oczach, miała smutek i zbierające się łzy. Jednocześnie jej ręka, trzymała mnie z taką siłą jakby nie miała zamiaru mnie puścić.
-Cole... -szepnęła -nie musisz tego robić. Możemy...
-Nie, nic nie możemy już zrobić. I tak Hodge, chciał się mnie pozbyć. Ułatwiam mu sprawę -delikatnie acz stanowczo wyjąłem rękę z jej, uścisku i ostatni raz na nią spojrzałem. Po tym, bez słowa ruszyłem przed siebie. Do miejsca, gdzie prawdopodobnie zginę. Do miejsca, gdzie jest mój brat. Do miejsca, gdzie postaram się pokonać Valentina. Miałem jednak, wyrzuty sumienia z powodu Ariki. Zaprzyjaźniłem się z nią, a teraz w takim momencie ją opuszczam. Ale chociaż będzie bezpieczna.
Arika?

Od Nathaniela - C.D Lzzy

- Ziemia do Lzzy -  pomachałem jej  ręka przed twarzą.
- Przepraszam. Zastanawiam się co Maryse powie na to że chcemy polować i dzisiaj - powiedziała.
- Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko temu - odparłem
- Tak myślisz?
- Im mniej demonów, tym lepiej - zaśmiałem się - Poza tym mam sposób aby Maryse się zgodziła
- Jaki? - zapytała zainteresowana
- Wystarczy cały czas z  nią przebywać i gadać nad uchem, kiedy pracuje nad dokumentami uwielbia ciszę. Zrobi niemal wszystko, aby dać jej spokój - zaśmiałem się - Kiedyś w ciągu godziny wysyłała mnie cztery razy po kawę na drugi koniec miasta.
- To musiałeś być naprawdę nieznośny - uśmiechnęła się
- Kiedy trzeba, to potrafię.
Skończyłem jeść kanapkę i dopiłem sok. Chwilę zaczekałem na Lzzy. Po skończonym śniadaniu wyszliśmy ze stołówki i udaliśmy się na krótki spacer wokół instytutu. Na polowanie zamierzaliśmy się wybrać jak zwykle w   nocy. Postanowiliśmy, że wieczorem dopiero poinformujemy Maryse  planach, aby nie wymyśliła nam innego zajęcia zamiast polowania.
(Lzzy?)

Od Aleca CD Magnius

Nie... - wyszeptałem sam do siebie chwytając za łuk. To.... Valentine.... A raczej jego wspólnicy i on.  Spojrza)em na Magnusa który leża) nieprzytomny na podłodze. To czarodziej... Zregeneruje się....a bynajmniej mam nadzieje... Błyskawicznie wyciągnąłem strzałę i strzeli)em.w nogę jednego ze wspólnuków. Było ich za dużo. Broniłem się jak mogłem, co jakiś czas patrząc na nadal leżącego czarownika. Czego oni od niego chcą? Nagle, poczułem że ktoś łapoe mnie od tyłu, nie mineło kilka sekund gdy padłem uśpiont jakimś płynem, nasączonym w szmstce. Ostatnie co zdążyłem zobaczyć to to, jak ciągną czarownika do drzwi

***
Obudziłem się obola)y. Wokó) słychać było kapanie wody i pachniało rdzą. Skrzywiłem się z bólu po czym lekko podniosłem głowę. Naprzeciwko, kilka metrów dalej siedzia) przywiązany tak jak ja, Magnus, nadal nieprzytomny, lecz majaczący coś do siebie. Szybko się dobudziłen i obrzytomniałem. Gdzie ja jestem?? Zaczáłem się rozglądać lecz nie znalaz)em nic charakterystycznego.  Wiedziałem że nie jesteśmy tu sami. Błtskawicznie zabrałem się do tarcia liny o linę, by się uwolnić.
-Alexandrze... - usłyszałem głos. Podniosłem głowę, zdziwiony. Magnus nadal majaczyl. Ale dlaczego moje  imię? I nadal nie wiem skąd je zna.... Przecinanie liny było wręcz niemożliwe, była za gruba.
-Nie to... -przygryzłem wargę w złości, dysząc. W tym.momenvie Magnus się ockną).