Od Sebastiana CD Renesme

Wchodząc do swojej kryjówki, rzuciłem z dość dużą siłą miecz w pobliski kąt, po czym zaśmiałem się sam do siebie. Wciągnąłem powietrze przez nozdrza. To jest to..... Tęskinłem..... mówiłem do siebie w myślach. Przeszedłem cały pokój, jeżdżąć ręką po starych, okurzonych rzeczach, zatrzymałem się na dużym, grawerowanym lustrze. Było jednak mniejsze odemnie, ze względu na mój wzrost. Włożyłem ręce do kieszeni i przyjrzałem się sobie.Jak zawsze kaptur na głowie, ledwo odsłaniający oczy, czarna, skórzana kurta i pas do broni przecinający linię bioder. Westchnąłem i odwróciłem się w stronę biurka. JEdnym ruchem zdmuchnąłme cały kurz i usiadłem przy nim, chwytając pióro w ręce, wynajdując kartkę, któa była już zżułkniała.

Nazywam się Jonathan Morgenstern. Nie to nie ten blond przygłup Jace, jestem prawdziwym synem Valentine'a. Mam dwadzieścia lat i niecny plan na przyszłość: kontynuację dzieła mego ojca. 

Uśmiechnąłem się sam do siebie.


Udało mi się omotać moją siostrę, Clary, po czym niestety udało się jej zbiec. Mam nadzieję jednak, że dzięki demonicznej krwi, która we mnie płynie, uda mi się zniszczyć ją i jej lubego. Nigdy nie lubiłem zakochanych par. Sam nie potrafię kochać. W sumie nawet tego nie pragnę. Jedynymi osobami, na których mi zależy jest Dunstan i mój ojciec. Dlatego właśnie chcę dokończyć jego dzieło, by był ze mnie dumny. A przyjaciel mi w tym pomoże....Mam nadzieję, że już jesteście tego świadomi jak wielki błąd popełniliście wdając się ze mną w jakiekolwiek kontakty a nawet czytając to.......Tak, zniszczę was. Z uśmiechem na twarzy.

Nagle usłyszałem szmer na zewnądrz. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie skończyłem pisać i spojrzałem spod byka na wejście. Bez entuzjazmu odłożyłem pióro, poprawiłem kaptur i chwyciłem miecz, przejeżdżając po nim palcami. Ten zaświenił się i wdał charakterystyczny dźwięk. Lewy kącik ust drgnął w lekkim uśmiechu. Wychyliłem się z kryjówki, mierząc teren. Czysto. Pozornie. W tym momencie usłyszałem dźwięk, który z pewnością nie był wydany przez zwierzę. Skręciłem w bok, podążąjąc za dźwiękiem. Już po chwili ujrzałem dziewczynę, skradającą się, siedzą w krzakach. Najwyraźniej polowała. Bezszelestnie ponownie skręciłem, a już po chwili, byłem za plecami nieznajomej. Jendym sprawdnym ruchem przycisnąłem jej miecz do gardła. Ta złapała się mojej ręki próbując uwolnić uścisk.
- Nie uważasz, że nie powinnaś się tu kręcić? - wypowiedziałem to spokojnym, ale twardym i arogancim głosem, z nutką niepokoju w tonie.


Renesme?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz