Od Renesme - c.d Raphael

- Myślę, że to jednak choroba - wyprostował się. Postanowiłam wstać i oparłam się o drzewo. Wzięłam głęboki wdech.
- Nie sądzę... ale rozumiem... - pomyślałam i popatrzyłam w drugą stronę - mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia... - powiedziałam na głos.
- Ale nie w tym stanie... i nie sama - powiedział.
- Bo? - popatrzyłam na niego - jestem zwykłą vampirzycą, a to co się dzieje to moja sprawa. Nie będę narażać innych.
- Mo...
- Nie! - podniosłam głos i odwróciłam się w jego stronę - nie mam zamiaru, by ktoś zginął z mojego powodu! Nikt! Ty przez 70 lat... - ugryzłam się w język - nie i koniec... - odeszłam wgłąb lasu i usiadłam nad jeziorkiem. Założyłam kaptur i popatrzyłam na swoje odbicie.
- Czy to ma sens...? - zaczęłam gadać do siebie - Koran, Feren... kto następny? - wzięłam głęboki wdech - przynoszę tylko śmierć... - zamknęłam oczy i wstałam. Poszłam w stronę mojej ostatniej planowanej podróży. Pierwszy raz od wielu lat zaczęłam śpiewać.



Po drodze widziałam wspomnienia. Widziałam wszystko co działo się od początku. Z każdą minutą moje łzy spływały po policzkach. Nie obchodziła mnie już rana. Chciałam się wyśpiewać. Chciałam, by mi ulżyło...
Gdy skończyłam śpiewać znalazłam się w moim starym domu. Domu łowców. Chciałam iść, gdy nagle poczułam rękę na ramieniu.
- Raphael. Rozumiem Cię - nie popatrzyłam na niego - Pogubiłeś się. Czujesz się bezradny, bo nie możesz nad nikim zapanować. Męczą Cię papiery i to, że jesteś chory... Ale to nie jest choroba - wzięłam głęboki wdech - tylko uczucie, którego nawet ja nie rozumiem - poszłam powoli do przodu - tam zostali ostatni od Denera. Jak mi nie uwierzą, że żyje. Zabije ich sama. Własnoręcznie... - ścisnęłam rękojeść na sztylecie - zapłacą mi za to co zrobili moim bliskim... Zanim cokolwiek powiesz. Nie dbam o swoje dobro. Chce dobra innych, a jeśli ja jestem nieszczęśliwa to nawet mnie to nie obchodzi - zamknęłam oczy i poszłam w stronę bramy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz