- Wracajmy... muszę opatrzyć rany... - wstałam ledwo stojąc na jednej nodze.
- Dasz radę iść? - spytał.
- Tak... chyba... - zrobiłam parę kroków kulejąc. Prawie od razu stanęłam źle na nodze i upadłam na jedno kolano. Wziął mnie na ręce.
- Zabiorę Cię do siedziby... - poszedł powoli w stronę naszej siedziby.
- Dam radę sama iść...
- Wolę nie ryzykować. Za dużo pocierpiałaś dla dobra naszej grupy - uśmiechnął się ciepło. Dalej nosił mnie do domu w ciszy.
*ok. 30 minut później*
Zaniósł mnie do salonu i położył na kanapie. Rozdarłam bardziej spodnie, by widzieć ranę. Wyglądała paskudnie. Wróć. Wyglądała fatalnie.
- Macie tutaj gazik? - spytałam. Raphael na chwilę poszedł i wrócił z apteczką. Wzięłam ją i natychmiast zaczęłam oczyszczać ranę.
- Gdzie się nauczyłaś robienie maści? - spytał.
- Nauczyła mnie taka staruszka... - wzięłam głęboki wdech - nie mam ochoty o tym rozmawiać... - wzięłam swój sztylet i otworzyłam bardziej ranę, by oczyścić ją w stu procentach.
- Ten jad jest mocniejszy... - powiedziałam - gdybyś nie zniszczył tego jadu, ich ataki działałyby na nas jak normalne ciosy dla ludzi...
- Długo będzie się regenerować?
- Jak już wspomniałam wystarczy to oczyścić wodą utlenioną... wystarczy mi... dwa, trzy dni - mówiłam zszywając ranę - ale jak pomogę swojej moce może nawet jutro będę mogła chodzić - patrzył na mnie stojąc koło mnie.
- Czemu to zrobiłaś? - skończyłam zszywać ranę i schowałam sprzęt do apteczki.
- Nie chciała, by twoja rodzina była w niebezpieczeństwie... nie chce, by ktoś miał tak jak ja. Wiesz o czym mówię...
- Powiesz mi coś więcej...? - spytał spokojnym tonem.
- W sumie mogę... po tym jak mnie wygnali znalazłam się w wiosce. Przygarnęła mnie wtedy ta staruszka i mnie nauczyła właśnie korzystać z ziół. Poznałam tam... bardzo miłego faceta. Udało mu się mnie uwieść i... no cóż. Zaczęliśmy chodzić ze sobą - zamknęłam oczy ze smutnym wyrazem twarzy - ale okazało się, że był chory psychicznie... Zaczął mnie torturować batem i... - oblizałam się - i zrobił mi coś, za co zapłacił swoim życiem... - popatrzyłam na niego.
- Masz blizny po tym bacie? - spytał. Odwróciłam się i delikatnie podwinęłam koszulkę. Od razu było widać blizny.
- I to nie byle jakie... to był metalowy bat... o wiele mocniejszy niż zwykły taki z liny... - opuściłam koszulkę - wiesz... - lekko się uśmiechnęłam - dzięki za pomoc... gdyby nie ty pewnie bym tam zginęła...
Raphael?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz