Od Nathaniela - Do Williama

~ "Nie nalegaj na mnie, abym zostawił Cię,
Lub powrócił od ciebie.
Dokąd pójdziesz, tam i ja pójdę.
Gdzie Ty zamieszkasz, tam i ja zamieszkam.
Twój lud, będzie moim ludem,
A twój Bóg, będzie moim Bogiem
Gdzie umrzesz, tam i ja umrę i tam będę pogrzebany.
Anioł zrobi to dla mnie, i jeszcze więcej.
A coś więcej niż śmierć rozdzieli Ciebie i mnie."

Spojrzałem na Oliviera, który delikatnie się uśmiechał ukazując dołeczki. Wzięliśmy stele i nakreśliliśmy sobie nawzajem runy. Od teraz byliśmy parabatai.
- Cieszę się, że to właśnie ty - powiedział złączając nasze dłonie. Szliśmy właśnie w stronę instytutu w Londynie. Jak zwykle padało i chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w suchym miejscu. Gdy dotarliśmy na miejsce poszliśmy do sali treningowej. Wysoki blondyn o pięknych błękitnych oczach podszedł do kompletu noży i ustawił się przed tarczą oddaloną o parę metrów. Wycelował noże, które bezbłędnie wbiły się w środek tarczy.
- Znów się popisujesz - westchnąłem uważnie obserwując jego ruchy.
- Teraz twoja kolej - zawołał wyciągając ostrza z tarczy.
Wziąłem od niego noże i rzuciłem jednym. Trafił blisko, ale nie w sam środek. Zobaczyłem roześmianą minę Oliviera, który kręci z politowaniem głową.
- Nie tak - powiedział stając za mną i szepcząc mi do ucha  - Zrób tak jak ja - poprowadził moją rękę i z jego pomocą ostrze wbiło się w sam środek.
- Jeszcze trochę a ci dorównam - powiedziałem trącając go łokciem w brzuch, przez co się odsunął.
- Chciałbym to zobaczyć - zaśmiał się i po raz kolejny podszedł do tarczy. ~

 ********


- Nathaniel? - usłyszałem znajomy głos i spojrzałem na niską kobietę stojącą przede mną.
Była ubrana w treningowy strój. Obok niej stała jakaś młoda dziewczyna, nieco młodsza ode mnie.
- Tak? - spytałem kręcąc głową próbując pozbyć się resztek wspomnień
- Wszystko dobrze? stoisz tu od kilku minut - powiedziała z wyraźną troską wymalowaną na twarzy.
- Zamyśliłem się - powiedziałem z powrotem kierując wzrok na tarczę umieszczoną po drugiej stronie sali.
Znajdowaliśmy się teraz w sali treningowej, tej samej w której cztery lata temu ćwiczyłem z Olivierem. Niewiele się tu zmieniło. Codziennie tu przychodzę i ćwiczę. Rzucam nożami tak jak nauczył mnie Oliv - z doskonałą precyzją, bezbłędnie.
- Jutro po południu masz samolot do Nowego Jorku, powinieneś odpocząć.
- Pewnie masz rację Emily - westchnąłem drapiąc się po karku.
Spojrzałem na zegar zawieszony na ścianie. Dochodziła dziewiąta w nocy. Jeszcze raz spojrzałem na dwie kobiety po czym bez słowa opuściłem pomieszczenie. Ruszyłem długim korytarzem w stronę swojego pokoju. Wziąłem prysznic i położyłem się na łóżku. Długo leżałem wpatrując się w sufit. W pokoju panował  mrok, dlatego też niewiele co było widać. Nawet nie zauważyłem kiedy usnąłem.

~ Na czarnym niebie świeciły miliardy gwiazd, którym towarzyszył jasny księżyc w pełni. Na ulicach przechadzały się nieliczne grupki ludzi, którzy wracali do swoich domów. Dziś nie padało, ale za to było zimno. Przy każdym wydechu towarzyszyły kłębki pary. Założyłem na głowę kaptur i szczelniej zakryłem się płaszczem.
- Zmarzłem - jęknąłem dotykając zimnych jak lód policzków i nosa
- Dopiero co wyszliśmy - uśmiechnął się blondyn idąc równo ze mną po  jednym z chodników londyńskiej ulicy.
- Wiem, ale chciałbym już wracać, naprawdę zamarzam...
Po chwili poczułem czyjeś ręce oplatające mnie w pasie, które przyciągnęły mnie do sylwetki chłopaka.
- Lepiej?
- Tak - kiwnąłem głową - Ale nie możemy tu tak cały czas stać, musimy polować na demona, zapomniałeś.
- Przed chwilą sam narzekałeś na doskwierające zimno - westchnął po chwili mnie puszczając.
Po kilkunastu minutach spaceru zauważyliśmy dziwną postać plączącą się przy moście nad Tamizą. Zachowywała się dziwnie, najpierw wzięliśmy tego mężczyznę za wampira, lecz potem okazało się, że jest demonem w ludzkiej skórze. Ruszyliśmy w jego stronę. Wydawało się, że jest to banalne zadanie, lecz niestety takie nie było. Zaatakowaliśmy go, był szybki, bardzo szybki i zwinny. Powalił mnie na ziemię, lecz szybko się podniosłem. Z mojej głowy leciała krew od lekkiego otarcia o beton. Oliver spojrzał na mnie przelotnie upewniając się, że jestem cały, nie przerwał ataku. Po chwili  demon zaczął uciekać. Blondyn zerwał się do biegu i doganiając go zabił jednym, sprawnym ciosem. Kiedy podbiegłem do nich zauważyłem dwie zakapturzone postacie. Nie wiem jak to się stało, że  pojawili się  zaraz po śmierci swojego towarzysza.
- Uważaj na siebie - usłyszałem i podświadomie skinąłem głową.
Oliver wyciągnął sztylet, który uprzednio wytarł  z krwi o rękaw po zabiciu demona. Szanse były wyrównane, dwóch na dwóch, jednak nie do końca tak było. Już przy pierwszym ataku blondyn leżał przygnieciony do ziemi. Nad nim stał demon, który go dusił. Odpychając swojego przeciwnika ruszyłem ku nim. Pozbyłem się  napastnika, który padł na ziemię, lecz szybko się podniósł.
- Są silni - powiedziałem
- Fakt - wydyszał i przetarł kciukiem rozciętą wargę.
Potem akcja wydarzyła się bardzo szybko. Po kilkunastu minutach ciężkich zmagań napastnicy skoncentrowali się na ataku tylko na jednym z nas. Padło na mnie. Zanim zorientowałem się co kombinują ujrzałem błysk noży, potem poczułem  ciepło krwi, która wcale nie należała do mnie. Przez moment uchwyciłem spojrzenie Oliviera, który osunął się na ziemię w milczeniu. Nie za bardzo pamiętałem co później się wydarzyło. Gdy pod wpływem złości i furii zabiłem demony padłem na kolana przy blondynie. Miał zamknięte oczy. Ta chwila zdawała się trwać całe wieki. Zatamowałem krwawienie, narysowałem runy i z chłopakiem przewieszonym przez ramię ruszyłem szybko do instytutu. Emily wezwała Cichych Braci. Nie pozwolono mi wejść. Siedziałem przed drzwiami modląc się, aby on przeżył. W międzyczasie analizowałem całe to wydarzenie. Oni nie zaatakowali jego, tylko mnie. Gdy to nastąpiło poczułem szarpnięcie w tył a potem widziałem tylko osuwające się ciało Oliviera. Gdy nie mogłem już dłużej wytrzymać wszedłem do pokoju. Na łóżku leżało blade ciało mojego parabatai. Obok niego stał Cichy Brat i Emily. Gdy zbliżyłem się widziałem w oczach kobiety łzy, potem przeniosłem wzrok na blondyna.
- II Nie zostało mu dużo czasu. W jego ciele jest trucizna, której nie da się zatrzymać, doznał zbyt dużych obrażeń II - usłyszałem wyraźny głos cichego brata, który zaczął kierować się wraz z Emily w stronę wyjścia - II Musisz się z nim pożegnać II
Patrzyłem tępym wzrokiem w swojego parabatai, przyjaciela, chłopaka. Nie mogłem dopuścić do siebie tego, że on umrze. Uklęknąłem przy jego łóżku i drżącą ręką dotknąłem jego policzka, który był rozpalony przez działanie trucizny. Olivier otworzył oczy i spojrzał się na mnie błękitnymi oczyma i lekko uśmiechnął.
- Dasz sobie radę - wyszeptał a z jego ust popłynęła stróżka krwi.
Powiedział coś jeszcze, ale nic nie było słychać, lecz ja wiedziałem o co mu chodzi.
- Ja ciebie też Olivier - powiedziałem a z mojego policzka zaczęły płynąć słone łzy. - Kocham Cię.
Złączyłem nasze dłonie i złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach i czole.
- Czekaj tam na mnie. Niedługo znowu się spotkamy - powiedziałem ledwie słyszalnie a z moich oczu zaczęły kapać łzy. Wpatrywałem się w jego twarz, na której mimo bólu malował się delikatny uśmiech. Klęczałem przy nim jeszcze kilka chwil, po czym zasnął na wieki. Poczułem ogromny ból w klatce piersiowej, runa łącząca parabatai zaczęła mnie palić niczym żywy ogień. Nie bolało mnie to aż tak bardzo, jak rozdzierający ból po stracie najważniejszej osoby w moim życiu. Musiałem długo krzyczeć, bo po kilkunastu minutach bolało mnie gardło i nie mogłem nic mówić. Chciałbym to ja leżeć na tym łóżku, nie on, chciałbym móc umrzeć i obudzić się przy nim. ~

Zerwałem się z łóżka ciężko oddychając. Brakowało mi powietrza, byłem cały zlany potem. Moje serce mocno waliło i wydawało by się, że wyrwie się z piersi. Ręką odszukałem komórkę leżącą na stoliku nocnym. Zegar wskazywał trzecią w nocy. Wyszedłem z pokoju i udałem się korytarzem w stronę biblioteki. To miejsce wydawało się odosobnione, takie ciche i spokojne. Idealne do przemyśleń. Usiadłem na parapecie okna z książką w ręku i zacząłem czytać. Książki potrafią przenosić ludzi do innego świata, pozwalają rozwijać swoją wyobraźnię, lecz ja tym razem przyszedłem tu aby nie myśleć, odciąć się od świata. Czytałem dość długo, gdyż słońce wzeszło na niebo i delikatne promienie słońca przebijały się przez szybę okna. Zamknąłem powieść i odłożyłem ją na miejsce. W ciągu tych dwóch lat skończyłem czytać prawie wszystkie książki znajdujące się w tej bibliotece. Kiedy w powietrze uniósł się kurz zacząłem kichać.
- Na zdrowie - usłyszałem Emily, która stała w wejściu - Chodź na śniadanie. Wszyscy czekamy na ciebie - powiedziała, po czym się oddaliła
Ruszyłem za kobietą i kiedy wszedłem do jadalnie powitały mnie uśmiechnięte twarze domowników. W londyńskim instytucie mieszkało kilkanaście nocnych łowców. Większość z nich tak jak ja szkoliło się tu i wychowywało. Ignorując ich spojrzenia usiadłem na swoim miejscu. Nie byłem głodny, napiłem się tylko gorącej herbaty.
- Za godzinę wyjeżdżam - oznajmiłem po długim milczeniu.
- Ale samolot masz dopiero po południu - zauważył Thomas - mąż Emily.
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia na mieście - sprostowałem i odszedłem od stołu.
Walizki już miałem spakowane. Nie brałem zbyt dużo rzeczy ze sobą. Gdy wychodziłem z instytutu przed nim zgromadzili się domownicy. Przewróciłem oczami zażenowany, nienawidzę pożegnań. Pierwsza podeszła do mnie Emily, która mocno mnie uścisnęła i przez dłuższy czas nie mogłem się wyplątać. Thomas uścisnął dłoń, życząc powodzenia. Reszta  ograniczyła się do nikłego uśmiechu. Nie znałem ich wszystkich, nawet nie chciałem poznawać. Przez śmierć Olivera, która miała miejsce niecałe dwa lata temu bardzo się zmieniłem. Zacząłem to dostrzegać całkiem niedawno. Teraz Clave wysyła mnie do Instytutu w Nowym Jorku. Pewnie myślą, że w Londynie jestem bezużyteczny przez utratę swojego parabatai, w pewnej części mają rację, tak właśnie jest. Po pół godzinie spaceru zawędrowałem nad Tamizę. To niezwykle piękna rzeka, przynajmniej tak uważałem kiedyś, teraz budzi we mnie negatywne emocje. Przeszedłem most i  ruszyłem w lewą stronę, tam gdzie dwa lata temu doszło do walki. Teraz nie ma tam najmniejszego śladu. Stałem kilka minut przyglądając się w zamyśleniu na płynącą wodę. Wyjeżdżam bardzo daleko i nie wiem kiedy będę miał okazję znów tu się pojawić. Kucam przy chodniku i palcami nabieram nieco ziemi. Wiem, że tu kiedyś wrócę.

Gdy znalazłem się w Nowym Jorku byłem okropnie zmęczony podróżą. Lecieliśmy kilkanaście godzin. Zatrzymałem się teraz przed główną bramą instytutu. Rozejrzałem się po okolicy, po czym wszedłem do środka. Budynek nieznacznie się różnił od tego londyńskiego. W korytarzu spotkałem wysoką kobietę z długimi czarnymi włosami. Ubrana była w czarny strój treningowy.
-  Jestem Maryse - przedstawiła się - Otrzymałam wiadomość, że dziś przybędziesz. Jak masz na imię?
- Nathaniel - odpowiedziałem rozglądając się dookoła.
- Mam nadzieję, że szybko się zadomowisz. Wszystkich tu obecnych możesz traktować jako rodzinę i przyjaciół.
- Wątpię w to - mruknąłem pod nosem
Kobieta zaprowadziła mnie pod drzwi mojego pokoju. Poszedłem się  rozpakować. Pomieszczenie to było większe niż to w którym mieszkałem w Londynie. Łóżko stało pod oknem i było starannie pościelone. Obok po obu stronach stały szafeczki nocne i lampka. Pod ścianą znajdowała  się szafa. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, zegar wskazywał wpół do ósmej nad ranem. Z braku innych zajęć zacząłem spacerować po instytucie. Zdążyłem odnaleźć bibliotekę oraz sale treningowe. W końcu natknąłem się na jadalnie. Przy stole siedział jakiś mężczyzna i dwójka chłopaków, na oko gdzieś w moim wieku. Ominąłem to pomieszczenie i chciałem zawrócić, ale na korytarzu napotkałem Maryse, która niemal siłą wepchała mnie do jadalni. Oczy zgromadzonych osób zwróciły się ku mnie.
- To jest Nathaniel Raines - powiedziała - Przyleciał z Londynu i od dziś będzie tu mieszkał
- Miło cię poznać, jestem Jace
- Lokki - dodał drugi
- Nazywam się Robert - przedstawił się najstarszy mężczyzna.
W milczeniu zjadłem śniadanie i wróciłem do swojego pokoju. Gdy przebrałem się w strój treningowy ruszyłem do sali. Pierwsze co dostrzegłem to komplet srebrnych noży. Zabrałem się od razu za ćwiczenia.

Kiedy wracałem już późnym wieczorem do pokoju na korytarzu minąłem się z brązowowłosym chłopakiem. Przeszedłem obok niego w milczeniu i skręciłem do pokoju. Po wzięciu zimnego prysznica padłem zmęczony na łóżko. Długo się wierciłem nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nigdy nie lubiłem pierwszej  nocy na jakimś wyjeździe, bo nie potrafiłem zasnąć i zawsze na drugi dzień byłem nie wyspany.

~Śnił mi się koszmar. Była noc a z nieba spadały kolejne krople deszczu. Biegłem ciemną uliczką, wiem że coś mnie goniło, ale nie wiedziałem co to jest dokładnie. Byłem zmęczony, co jakiś czas się potykałem. Przede mną jakby z podziemi wyrosły  sylwetki osób. Nie widziałem twarzy, lecz wiedziałem, że muszę uciekać. Nie mogłem się ruszyć, moje nogi były jakby z betonu. Każda moja próba ruszenia się z miejsca nie wychodziła. Jedna z postaci odkryła kaptur, wpatrywałem się w jej przerażające oczy. Demon.~

Podniosłem się gwałtownie z łóżka nabierając głębokiego wdechu. W pokoju paliła się lampka nocna, która dawała nikłą poświatę. Ktoś był w tym pokoju - pomyślałem po chwili odnajdując wzrokiem postać. Był to chłopak, którego spotkałem na korytarzu.
- Kim jesteś? - zapytałem starając się wyrównać oddech.
- Przechodziłem właśnie korytarzem. Wracałem z treningu i usłyszałem krzyki, myślałem, że ktoś kogoś morduje - zaśmiał się
Spojrzałem na niego lodowatym wzrokiem. Usiadłem na krawędzi łóżka. Przetarłem dłońmi twarz i zerknąłem na komórkę leżącą na szafeczce.
- Postanowiłem sprawdzić z czystej ciekawości - mruknął chowając dłonie w kieszeń spodni.
- Niepotrzebnie - dodałem oschle
- Ty jesteś Nathaniel? Ten nowy?
Spojrzałem się na niego przez chwilę po czym westchnąłem.
- Tak - odpowiedziałem - Ale ty nadal się nie przedstawiłeś - zauważyłem
- William - mruknął od niechcenia i zaczął kierować się w stronę wyjścia z pokoju - Cóż, do następnego - zawołał zamykając za sobą drzwi.
Tej nocy już nie zmrużyłem oczu. Na śniadaniu poznałem kolejne osoby. Wszyscy jedli śniadanie rozmawiając czy żartując. Ja skupiłem się na szybkim wypiciu soku i przełknięciu tosta, aby jak najszybciej stąd wyjść. Po południu miałem mieć trening z jakimś trenerem, zapomniałem nazwisko. Korzystając z chwili wolnego zacząłem bawić się srebrnymi, połyskującymi krótkimi nożami. Podrzucałem je w ręku, mierząc ich ciężar.
-  Rzucasz? - usłyszałem głos za sobą  i lekko się zdziwiłem, gdyż jak wchodziłem nikogo nie było, a przynajmniej tak mi się zdawało.
W rogu sali zobaczyłem brązowowłosego chłopaka, tego samego, którego poznałem wczoraj. Siedział na parapecie patrząc się w moją stronę.
- Tak - odpowiedziałem - A co ty tu robisz?
- Siedzę - odparł
- Nigdy bym się tego nie domyślił - prychnąłem
- Ano widzisz - zaśmiał się
Zgromiłem go wzrokiem, lecz ten mnie zignorował.
- Myślałem, że wszyscy są na obiedzie - mruknąłem kontynuując
- Nie przepadam za tłumem ludzi - odrzekł i zwinnie zeskoczył z parapetu miękko lądując na stopach.
- Dostanę odpowiedz na poprzednie pytanie? - powiedziałem zirytowany  zaciskając zęby.

(William?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz