Od Raphael;a CD Renesme

Uśmiechnąłem się lekko.
- Nie zginełabyś, uciekłabyś prędzej czy później - założyłem ręce na klatkę piersiowoą, po czym oparłem się o ścianę pokoju. Dziewczyna zajmowała się swoją raną i opatrywała ją z troską.
- A ty?- spytała, po chwili. Podniosłem brw, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Ja ci opowiadam wszystko, a ty mi ni, w sumie, chyba nigdy mi nic o sobie nie powiedziałeś - zmarszczyła brwi. Otworzyłem usta chcąc odpowiedzieć lecz mi przerwała.
- No fakt, to jedno z Camille - przewróciła oczami. Westcjnąłem w ciszy.
- A jak było kiedyś? - spytała. Pokiwałem głową w niezrozumieniu.
- No wiesz.... nie żyjesz wiecznie... to znaczy, mam na myśli że masz to 70 lat, ale jak to wszystko się zaczeło? Gdzie są twoi rodzice? - miała masę pytań.
- Właśnie, gdzie oni są? - ponagliła pytanie z naciskiem na końcówkę zdania, Ponownie, głęboko westchnąłem. Nie miałem ochoty o tym opowiadać, ale należało jej się. 
- No więc.... byłem młody, nie wiem, może miałem 15 lat.... byłem normalnym człowiekiem, przyziemnym... w 1953 roku pojawił się wampir który grasował w naszych stronach. Wysysał krew i nie krył się już przed przyziemnymi tak jak kiedyś.  Razem z starszymi koleegami utworzyliśmy dla zGang Myśliwych, i polowaliśmy na niego... - dziewczyna zmarszczyła brwi. - Po co? 
- Chcieliśmy udowodnić że nie jesteśmy już dziećmi i potrafimy obronić wioskę przed wampirem. Mama dowiedziała się o tym, i mnie skrzyczała.... lecz potem wiedząc jaki jestem , że nie zrezygnuję dała mi złoty krzyż.... jak wiesz, osłabia to wampiry.
Jednego dnia przybiegł do mnie kolega, a już po chwili byliśmy razem cała grupą, śledziliśmy wampira. Udało nam się go wyśledzić aż do tutaj.... - pokazałem na podłogę- Hotelu DuMort.
Wtedy zostałem przemieniony.... - przejechałem po ramie od wielkiegoo brazu, zbierając kurz.
- Przez Louis'a Karnsteina - zmarszczyłem brwi.
- Próbwał namówić mnie, bym z nim współpracował i zabił moim przjaciół. Lecz jak wiesz.... piewsze dni bycia wampirem są bardzo trudne, szczególnie dla przyziemnego. Dokoałem swojeo celu - zabiłem Louisa. A później, osuczyłem z krwii swoich znajomych - lekko się uśmiechnąłem.
- I? - dziewczyna siedziała, wpatrzona we mnie jak w obrazek, wyraźnie zainteresowana opowieścią.
- Potem? Przygarnął mnie Bane. Magnus Bane. Wychował na zimnego przywódcę, pomagał uczyć się poskramiać głód i nauczył wielu rzeczy - westchnąłem - Matka się mnie bała więc płaciła mu zato.
- A twój tata? - spytała.
Parsknąłem. 
- Zabiłem go - odpowiedziałem krótko - Nigdy nie pozwalałem siebie bić.
Spojrzałem na dziewczynę, która teraz była zapatrrzona na kielkiszek od wina, stojący na stole. Wyraźnie o czymś myślała.
Mruknąłem szeptem.
- Ej.... To już koniec - podniosłem kącik ust,
- Przepraszam że zanudzam - przewróciłęm oczami, zakłądając na sibie wcześniej zdjętą marynarkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz