Od Drake'a CD Logana

Nerwowo pocierałem o siebie opuszki palców, przemierzając ciemną uliczkę w tą i z powrotem. Spóźniali się. Minęło już kilka minut od godziny, w której powinni byli się pojawić, co nie napawało mnie wielkim szczęściem. Nie podobało mi się zachowanie kupca i nawet byłem gotowy pokazać do czego jestem zdolny, gdy się mnie lekceważy. Sam Apophis podsunął mi taki pomysł, jednak nie miałem zamiaru być jego marionetką. Mimo, że mnie bardzo kusiło usilnie się powstrzymywałem, gdyż nie chciał dać satysfakcji demonowi. I tak już potwór dostał wystarczająco rozrywki, a jednak wciąż było mu mało i tu na pewno nie chodziło o zabicie kilku istot. Nie trudno było się domyślić, iż pragnie czegoś co zadowoli jego bratobójcze pragnienia i dzięki mojej osobie miał zamiar to uzyskać.
Potrząsnąłem gwałtownie głową, pozbywając się niepotrzebnych myśli, które mogłyby zakłócić pracę jasnego umysłu podczas wymiany, co było niedopuszczalne. Nie dla Drake’a. Wypuściłem z płuc resztki powietrza przybierając niewzruszony wyraz twarzy i właśnie w tym momencie z ciemności wyłoniły się trzy postacie. Na ich czele kroczył elegancko odziany mężczyzna, którego widziałem pierwszy raz. Był krótko ostrzyżony, prawie że na łyso, a w lewym uchu miał kolczyk. Jego szczękę pokrywał kilkudniowy zarys, natomiast na twarzy gościł grymas niezadowolenia. W piwnych tęczówkach dało się dostrzec, to co miała każda osoba gotowa zabić nawet swojego najlepszego przyjaciela, gdyby ten zdradził – brak empatii.
-Jak widać punktualność nie jest twoją mocną stroną – podjąłem wyrażając swoje niezadowolenie. Mężczyzna na te słowa uśmiechnął się, jednak ten gest nie objął oczu, które pozostały niewzruszone.
- Wybacz. Zatrzymały mnie… pewne sprawy – odpowiedział powoli, nie spuszczając wzroku ze mnie – Jednak przejdźmy do rzeczy – pstryknął palcami, a jeden z jego podwładnych w szybkim tempie, jakby od tego zależało jego życie, zbliżył się z pakunkiem w dłoniach. Jego szef wyciągnął sporej wielkości księgę, która liczyła sobie na pewno więcej niż kilkaset lat.
- Oczywiście – sięgnąłem do wewnętrznej strony kurtki i wyjąłem z niej kopertę, którą zwróciłem w stronę mężczyzny – Oto informacje, zgodnie z umową.
Kupiec odebrał kopertę, po czym odpakował ją i wyciągnąwszy wszystkie arkusze papieru, które się w niej znajdowały, zaczął je wertować. Nie trwało to długo, aż w końcu włożył kartki we wcześniejsze miejsce, a na jego twarzy znów zagościł ten sam uśmiech, gdy podawał mi księgę.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność – powiedział na odchodne, po czym wraz ze swoją świtą oddalił się.  Chwilę później udałem się w jego ślady, jednak w przeciwnym kierunku. 
Przemierzałem ulice miasta, nie mając ochoty jeszcze wracać do domu. W pewnym momencie po przeciwnej stronie drogi dostrzegłem widmo demona. Zastanawiając się czy popadam w paranoję, czy może potwór znalazł jakiś inny sposób, aby mnie dręczyć, gwałtownie skręcając usłyszałem trzask łamanej gałęzi i nagle coś ciężkiego zwaliło mnie na ziemię. Z ust mimowolnie wydobył się zduszony jęk, czując nieprzyjemne zderzenie z chodnikiem. Zapewne w normalnej sytuacji bez najmniejszego problemu uniknąłbym tego, jednak w tamtej chwili byłem bardziej zaintrygowany obecnością rodziciela. Pstryknąłem palcami i już sekundę później stałem prosto na nogach otrzepując się z kurzu. Spojrzałem w kierunku, gdzie jeszcze niedawno stał Apophis, jednak nikogo nie dostrzegłem. Westchnąłem ciężko, po czym spojrzał na osobnika, który z niewiadomych przyczyn postanowił sobie połazić po drzewach.
Potargane ubrania, zaschnięta krew, nie trudno było się domyślić, że nie należała do niego, a przynajmniej w większości. Zwróciłem się do niego, sprawdzając czy ów osobnik jest przytomny. Nim zdążył odpowiedzieć, dodatkowo kilka gałęzi zwaliło mu się na głowę. Chłopak najwidoczniej miał straszliwego pecha tego dnia. Podszedłem do niego i pomogłem uwolnić się od przygniatającego go balastu. Musiałem przyznać, że wyglądał, jak zagubiony szczeniak, a to określenie jak najbardziej pasowało. Nie było dla mnie wielkim wyzwaniem odkryć, iż szatyn jest wilkołakiem. Wystarczyło spojrzeć na niewielką ranę, która już zaczynała się goić, a także na masę innych szczegółów. Pomogłem mu wstać, lecz widząc, że ledwo trzyma się na nogach dodatkowo objąłem go w talii, próbując się coś o nim dowiedzieć.
- Drake – odpowiedziałem, gdy odwdzięczył się tym samym pytaniem. Nie czułem najmniejszej obawy związanej z ujawnieniem niewielkiej cząstki mojej tożsamości. Po krótkiej chwili zastanawiania się co z nim zrobić, w końcu podjąłem – No więc, Loganie. Gdzie mam cię podrzucić? – odwzajemniłem spojrzenie, a widząc cień obawy w jego oczach, zaraz mruknąłem żartobliwie  – Spokojnie, ja nie gryzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz