Nerwowo pocierałem o siebie opuszki palców, przemierzając
ciemną uliczkę w tą i z powrotem. Spóźniali się. Minęło już kilka minut od
godziny, w której powinni byli się pojawić, co nie napawało mnie wielkim szczęściem.
Nie podobało mi się zachowanie kupca i nawet byłem gotowy pokazać do czego jestem
zdolny, gdy się mnie lekceważy. Sam Apophis podsunął mi taki pomysł, jednak nie
miałem zamiaru być jego marionetką. Mimo, że mnie bardzo kusiło usilnie się
powstrzymywałem, gdyż nie chciał dać satysfakcji demonowi. I tak już potwór
dostał wystarczająco rozrywki, a jednak wciąż było mu mało i tu na pewno nie
chodziło o zabicie kilku istot. Nie trudno było się domyślić, iż pragnie czegoś
co zadowoli jego bratobójcze pragnienia i dzięki mojej osobie miał zamiar to
uzyskać.
Potrząsnąłem gwałtownie głową, pozbywając się niepotrzebnych
myśli, które mogłyby zakłócić pracę jasnego umysłu podczas wymiany, co było
niedopuszczalne. Nie dla Drake’a. Wypuściłem z płuc resztki powietrza
przybierając niewzruszony wyraz twarzy i właśnie w tym momencie z ciemności
wyłoniły się trzy postacie. Na ich czele kroczył elegancko odziany mężczyzna,
którego widziałem pierwszy raz. Był krótko ostrzyżony, prawie że na łyso, a w
lewym uchu miał kolczyk. Jego szczękę pokrywał kilkudniowy zarys, natomiast na
twarzy gościł grymas niezadowolenia. W piwnych tęczówkach dało się dostrzec, to
co miała każda osoba gotowa zabić nawet swojego najlepszego przyjaciela, gdyby
ten zdradził – brak empatii.
-Jak widać punktualność nie jest twoją mocną stroną – podjąłem
wyrażając swoje niezadowolenie. Mężczyzna na te słowa uśmiechnął się, jednak
ten gest nie objął oczu, które pozostały niewzruszone.
- Wybacz. Zatrzymały mnie… pewne sprawy – odpowiedział
powoli, nie spuszczając wzroku ze mnie – Jednak przejdźmy do rzeczy – pstryknął
palcami, a jeden z jego podwładnych w szybkim tempie, jakby od tego zależało
jego życie, zbliżył się z pakunkiem w dłoniach. Jego szef wyciągnął sporej
wielkości księgę, która liczyła sobie na pewno więcej niż kilkaset lat.
- Oczywiście – sięgnąłem do wewnętrznej strony kurtki i
wyjąłem z niej kopertę, którą zwróciłem w stronę mężczyzny – Oto informacje,
zgodnie z umową.
Kupiec odebrał kopertę, po czym odpakował ją i wyciągnąwszy
wszystkie arkusze papieru, które się w niej znajdowały, zaczął je wertować. Nie
trwało to długo, aż w końcu włożył kartki we wcześniejsze miejsce, a na jego
twarzy znów zagościł ten sam uśmiech, gdy podawał mi księgę.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność – powiedział na
odchodne, po czym wraz ze swoją świtą oddalił się. Chwilę później udałem
się w jego ślady, jednak w przeciwnym kierunku.
Przemierzałem ulice miasta, nie mając ochoty jeszcze wracać
do domu. W pewnym momencie po przeciwnej stronie drogi dostrzegłem widmo
demona. Zastanawiając się czy popadam w paranoję, czy może potwór znalazł jakiś
inny sposób, aby mnie dręczyć, gwałtownie skręcając usłyszałem trzask łamanej
gałęzi i nagle coś ciężkiego zwaliło mnie na ziemię. Z ust mimowolnie wydobył
się zduszony jęk, czując nieprzyjemne zderzenie z chodnikiem. Zapewne w
normalnej sytuacji bez najmniejszego problemu uniknąłbym tego, jednak w tamtej
chwili byłem bardziej zaintrygowany obecnością rodziciela. Pstryknąłem palcami
i już sekundę później stałem prosto na nogach otrzepując się z kurzu. Spojrzałem
w kierunku, gdzie jeszcze niedawno stał Apophis, jednak nikogo nie dostrzegłem.
Westchnąłem ciężko, po czym spojrzał na osobnika, który z niewiadomych przyczyn
postanowił sobie połazić po drzewach.
Potargane ubrania, zaschnięta krew, nie trudno było się
domyślić, że nie należała do niego, a przynajmniej w większości. Zwróciłem się
do niego, sprawdzając czy ów osobnik jest przytomny. Nim zdążył odpowiedzieć,
dodatkowo kilka gałęzi zwaliło mu się na głowę. Chłopak najwidoczniej miał
straszliwego pecha tego dnia. Podszedłem do niego i pomogłem uwolnić się od
przygniatającego go balastu. Musiałem przyznać, że wyglądał, jak zagubiony
szczeniak, a to określenie jak najbardziej pasowało. Nie było dla mnie wielkim
wyzwaniem odkryć, iż szatyn jest wilkołakiem. Wystarczyło spojrzeć na niewielką
ranę, która już zaczynała się goić, a także na masę innych szczegółów. Pomogłem
mu wstać, lecz widząc, że ledwo trzyma się na nogach dodatkowo objąłem go w
talii, próbując się coś o nim dowiedzieć.
- Drake – odpowiedziałem, gdy odwdzięczył się tym samym pytaniem. Nie
czułem najmniejszej obawy związanej z ujawnieniem niewielkiej cząstki mojej
tożsamości. Po krótkiej chwili zastanawiania się co z nim zrobić, w końcu
podjąłem – No więc, Loganie. Gdzie mam cię podrzucić? – odwzajemniłem spojrzenie,
a widząc cień obawy w jego oczach, zaraz mruknąłem żartobliwie – Spokojnie, ja nie gryzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz