Od Lillianny do Alec'a

Patrzyłam, jak powieki mężczyzny stopniowo opadają, a ciało wiotczeje. Zdążyłam dokładnie zarejestrować moment, w którym zmęczenie owładnęło jego potężnym ciałem. Nawet nie wstał z fotela, nie poszedł na łóżko, być może po prostu nie zdążył. Śmieszna sprawa. Chłop jak dąb, a nie potrafił oprzeć się potrzebom ciała. Chwilę przyglądałam się, jak jego klatka piersiowa leniwie unosi się i opada, w rytm powolnego oddechu czarnowłosego. Wciąż stałam bez ruchu, jednak nie minęło kilka sekund, a już poczułam, jak moje nogi mimowolnie wykonują kilka cichych, ostrożnych kroków w kierunku mężczyzny. Chwyciłam ręcznie robiony pled leżący na łóżku i przykryłam nim Alec'a. Najwyraźniej nawyki wyniesione z sierocińca zwyciężyły.
Obróciłam cię na palcach, słuchając cichego wzdychania, i rozejrzałam się dokładniej po domku. Wydawał się być niesamowicie przytulny, ciepły.. bezpieczny. Jednak mimo wszystko nie potrafiłam poczuć się tam w pełni swobodnie, a już na pewno nie zamierzałam tam zasypiać. Nie po tym, co przytrafiło mi się w nocy. Wciąż czułam adrenalinę krążącą w moich żyłach, która chyba jako jedyna utrzymywała mnie przy zachowaniu świadomości. Ruszyłam w kierunku tuneli zasłoniętych jedynie przez koce z niezliczoną ilością frędzli, starając się nie myśleć o wydarzeniach ubiegłej nocy, co wcale nie było takie proste. Teraz, przechadzając się w ciszy i zanurzając palce w błogiej chwili samotności, miałam ochotę jedynie się rozpłakać. Siły stopniowo mnie opuszczały, byłam głodna jak wilk, w dodatku czułam się po raz tysięczny w życiu, jakbym znowu była w tym pieprzonym sierocińcu, wyglądając przez okno z wyschniętymi już łzami na policzkach i nadzieją, że ktoś zechce wziąć mnie do miejsca, w którym już nigdy nie będę musiała chodzić z pustym żołądkiem.
Nikt nigdy nie przyszedł.
Niestety, w tym świecie jesteśmy skazani jedynie na siebie.
Potrząsając głową, wściekła, że znów czułam nieprzyjemne ukłucia na policzkach i wilgotność oczu, pomknęłam w stronę korytarza na palcach. Na jego końcu- och, chwała Niebiosom!- znalazłam cały bufet rozmaitych dziwnych składników. Grzyby zanurzone w podejrzanej substancji, kurze łapki, setki przypraw. Domyślałam się, że te wszystkie dziwne rzeczy służyły do skomplikowanych zaklęć, których wolałam na języku nie poczuć. Wchodząc głębiej do pomieszczenia znalazłam w końcu coś w miarę normalnego, mianowicie- barani udziec na rożnie, pieczywo, masło, różne (jadalne!) rośliny. Przynajmniej wszystko wyglądało, jakby się nadawało do zjedzenia. W mgnieniu oka zrobiłam sobie cały stos rozmaitych kanapek, patrząc z zachwyceniem na produkty i szczęśliwa czułam, że w końcu porządnie się najem. Wcinając już chyba czwartą porcję, postanowiłam zrobić coś jeszcze mojemu wybawcy-oprawcy. Tylko w taki sposób mogłam mu podziękować za bezinteresowne uratowanie życia. Kiedy sama zjadłam, zaniosłam na tacy stos kanapek dla Alec'a, który wciąż drzemał w najlepsze z głową przechyloną pod dziwnym kątem na oparciu fotela. Rozglądając się, szukając następnego zajęcia, mimochodem spojrzałam w okno i zamarłam ze zdziwienia. Było już zupełnie jasno. Prędko wyjęłam komórkę- godzina 9- i zadzwoniłam do szefa z informacją, że dzisiaj nie stawię się w pracy z powodu wypadku koleżanki. Trochę pomarudził, ale w końcu się zgodził.
Najchętniej wróciłabym do domu i wyspała się za wszystkie czasu, a później może.. Zapisałabym się do zakładu psychiatrycznego. Naprawdę, czułam, że dzisiejsza noc porządnie odbije się na moim zdrowiu psychicznym. Wciąż czułam na karku gorący oddech potwora, szelest jego obrzydliwego ciała, uścisk macki w pasie. Musiałam się wykąpać. Koniecznie.
Zmierzając w kolejny korytarz na poszukiwania łazienki, albo chociaż jakiegoś stawu, czegokolwiek, trafiłam do tunelu ozdobionego licznymi malunkami, koralami, niezliczonymi łapaczami snów w najróżniejszych kolorach. Wszystko to wyglądało jak rodem wyjęte z bajki, a ja naprawdę (nie po raz pierwszy zresztą) zaczęłam się zastanawiać, jak mocno musiałam oberwać w głowę, czy to nie jest sen, czy oby na pewno nie umarłam. Szłam dalej przed siebie, aż usłyszałam cichy śpiew, coś jakby.. kołysanka? Szaleństwo. Kiedy zobaczyłam, jak na korytarz wypadł długi, smukły cień, niemal nie zaczęłam krzyczeć. Zdążyłam się tylko odwrócić, przerażona, kiedy za plecami usłyszałam delikatny, rozbawiony głos;
- Spokojnie, czego ty jesteś taka strachliwa, dziecino.
Odwróciłam się z uniesioną wysoko brwią i dziko rozbieganymi oczami.
- Przepraszam. Chyba trochę za dużo dzisiaj już przeszłam, to tyle - po chwili namysłu dodałam speszona. - Możemy porozmawiać?
- Oczywiście, zapraszam - wskazała dłonią na otwarte pomieszczenie, w którym płonęło miniaturowe ognisko. Na ścianach tańczyły kolorowe cienie, które wydawały się być żywe. W rogu leżał stos koców, a na nim zauważyłam dużego, czarnego psa z żółtymi ślepiami. Ściany wyglądały, jakby zostały wydrążone w drewnie, nawet pachniało tu wilgocią. Niepewnie usiadłam na podłodze.
- No więc... - wzięłam w dłoń garść srebrzystego piasku, którym usłana była podłoga. - Na początek ciekawi mnie kilka spraw - starając się wyglądać nonszalancko, położyłam dłonie za plecami i oparłam się na rękach. - Dlaczego żyjesz w ten sposób? Spotkałam kilka czarownic i wszystkie żyły.. współcześnie, niezależnie od swojego wieku.
Uśmiechnęła się, w jej srebrnym oku zauważyłam podejrzany błysk.
- Każdy ma inne gusta, czyż nie?
To nie była odpowiedź na moje pytanie. Nie zamierzałam jej jednak o tym mówić, szczególnie, że najwyraźniej unikała wyjaśnień.. Nie chciałam ryzykować. Byłam na jej podwórku, cholernie magicznym i starym podwórku, a jedyna osoba, która mogła mnie uratować, spała w najlepsze. Zanim się jednak zorientowałam, poruszyłam temat, który tak naprawdę mnie interesował.
- Racja. A.. Dlaczego zadałaś akurat takie pytanie? Po tym jak mnie uzdrowiłaś - czarownica westchnęła, zupełnie, jakby się tego spodziewała, jednak tym razem nie zamierzałam odpuszczać. Wyprostowałam się i założyłam ręce na kolana, przyjmując błagalny ton. - Proszę, odpowiedz. Nie powiem, trochę się wystraszyłam, szczególnie, że wydawałaś się być usatysfakcjonowana tym, co usłyszałaś.
Zatarła dłonie, posypał się z nich srebrny proszek, który leniwie wirował w powietrzu, zapełniając niezręczną ciszę. W końcu Catarina zdecydowała się przemówić;
- Nie zakładałam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Przypominałaś mi osobę z mojej przeszłości.
Ponownie uniosłam brew, zbita z tropu.
- Kogo?
- Twoją matkę.
Serce chyba na chwilę mi stanęło, kiedy usłyszałam ten jeden, jedyny wyraz. Chciałam zapytać w tej chwili o tysiące rzeczy, tyle spraw omówić. Jak wyglądała, gdzie mieszka, dlaczego mnie oddała, czym się interesowała. Już miałam na końcu języka jedno z wielu pytań, kiedy nagle kotara się uchyliła i do pokoju wetknęła się czarna, znajoma głowa.
- Dzień dobry. Jak wam minęła noc? - starałam się nie ukazać zawodu z powodu straconej możliwości poznania chociaż namiastki mojej rodzicielki i uniosłam kąciki ust w uśmiechu.
< Alec? Przepraszam, że takie słabe, kompletnie nie miałam pomysłu.:( >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz