Od Lokkiego CD. Jace

-Widzisz? Znowu jesteś na mnie skazany - westchnąłem teatralne kładąc sobie dłoń na czole - Ale tym razem Twoje buty są bezpieczne. Przyznasz jednak, że barowe znajomości czasem się przydają. - uniosłem kąciki ust w górę widząc lekkie rozbawienie na jego twarzy.
-Tylko bez jakichkolwiek wygłupów - ostrzegł "tykając" mnie wymianie w klatkę piersiową. Skinąłem jedynie głową skupiając swoje myśli na mimo wszystko poważnym zadaniu. Wsiadłem do samochodu od strony pasażera, ponieważ Jace zajął miejsce kierowcy
-Mogę? - spytałem wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.
-Tak, ale otwórz okno - skinąłem głową i wykonałem czynnosć. Po chwili zaciągałem się mocno by po kilku minutach wyrzucić peta.
-Więc skoro to co robiłeś wczoraj, to nic takiego, jak wygląda to zazwyczaj?  - spytał, natychmiast rzuciłem mu zaskoczone spojrzenie.
-To dość długie i nudne  historie - zbyłem go spoglądając za okno.
-Daleka droga przed nami. Mamy czas - uśmiechnął się lekko zerkając na mnie kątem oka
-Wiesz skądś mam te wszystkie znajomości. - tak zacząłem historię swojego życia o sercowych podbojach, alkoholu i licznych przygodach mojego naprawdę ciekawego życia.
***
-Kopyta? - Jace wybuchnął głośnym śmiechem zaciskając palce na kierownicy.
-No wiesz... Różne fetysze. - zawtórowałem mu, poprawiając włosy. Obaj mieliśmy na sobie garnitury, czułem, że zaraz to z siebie zedrę, ale nic dziwnego, siedziba główną wampirów była poważnym miejscem. - Ale próbuję się z tym wszystkim ogarnąć, nim trafiłem do instytutu miałem naprawdę wiele problemów - mruknąłem już poważnie, zerkając za okno.
-Rozumiem ale chyba wciąż je masz - zaśmiałem się słysząc ripostę. Po chwili samochód zatrzymał się przed ogromną rezydencją. Otoczona wspaniałymi ogrodami kusiła wyglądem. Wsunąłem na nos przeciwsłoneczne okulary,które idealnie komponował się z resztą stroju.
-Laluś - skwitował mnie gdy w szybie samochodu poprawialem krawat.
-Gotowy na spotkanie z diabłem? - uśmiechnął em się do niego szeroko. Kulturalnie przepuścił em chłopaka w drzwiach. Niewysoka brunetka prowadziła nas krętymi korytarzami, podłogi były  wyłożone czerwoną, pozłacaną wykładziną.
-Tutaj czeka na was Pan Evan Mołotow - rzuciła nam oschle i wydając z gardła ciche prychnięcie minęła bez słowa. Zdenerwowany szybko zdjąłem okulary i wsunąłem w kieszeń. Weszliśmy do środka gdzie czekał na nas brodaty mężczyzna o czarnych włosach sięgających mu do ramion. Podniósł się z miejsca i każdemu z nas podał rękę.
-Przyjdę od razu do rzeczy. Ostatnio ponoszę ogromne straty w ludności. Moi ludzie atakują waszych w efekcie czego zwykle giną. Niestety łatwo nas zabić, trudniej rozmnożyć. Trzeba znaleźć wyjście z tej sytuacji.
-Niewątpliwie ma pan rację. Niestety przychodzimy tu tylko z delegacją być może właśnie w tej sprawie. Lavell masz może list? - spytał Jace grzebiąc po swoich kieszeniach.
-Lavell? - spytał Mołotow - Nicholas Lavell? Syn tego kundla... Arthura i dziwki jak jej tam Agnes...? - syczał zaciskając ręce na liście, który przed chwilą mu podałem - Inteligencję odziedziczyłeś chyba po matce, że masz czelnosc tu przychodzić. Twój prawdziwy ojciec byłby zawiedziony, że spłodził tak beznadziejna istotę - mówił potokiem słów a ją miałem ochotę uderzyć go pięścią w twarz.
-My już pójdziemy - Jace pociągnął mnie za rękaw a ją opuściłem pokój.
-Nie wiem kto to był! - krzyknąłem wkurzony. - Idę do łazienki. Zaraz wrócę - obróciłem się na pięcie i ruszyłem korytarzem do przodu. W tym samym czasie zaraz po moim odejściu do mojego towarzyszą podeszła niska blondynka.
-Hej przystojniaku - uśmiechnęła się zalotnie - Może masz ochotę się bliżej poznać?

>Jace? XXDD<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz