od Hayley do Raphael'a

-Proszę cię.- zaśmiałam się- Nie żartuj sobie ze mnie.- skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej
-Czy wyglądam jakbym żartował?- jego reakcja sprawiła, że spoważniałam
-Czyli to nie ty wysłałeś swoje wampiry aby zajęły się ciałami?- zapytałam nie pewnie
-Nie, wybacz mogłem, ale nie miałem na to głowy...
-Nie no w porządku, widocznie ktoś inny się tym zajął.- uśmiechnęłam się
-Zniknęły?- zmarszczył brwi
-Tak, znikły niczym twój humor ostatnio, szybko i niepostrzeżenie.
-O co ci chodzi?- westchnął ciężko
-Raphael- przewróciłam oczami- Proszę cię, przecież widzę, że coś jest nie tak w dodatku, ostatnio sam to przyznałeś.- usiadłam na ławce, która nie dała schwytać się światłu pobliskiej latarni, ruchem ręki poprosiłam aby usiadł obok, on trochę niechętnie zajął miejsce obok.
-Nie martw się, wcale nie myślę, że zasługuje na to aby być osobą, której opowiesz o swoich problemach, ale musisz coś wiedzieć... pomimo tych wszystkich moich podłości, pomimo tego, czego o mnie wiesz, bo pewnie dokładnie przeanalizowałeś moją przeszłość, to możesz mi ufać. Ja będę tylko słuchaczem, to wszystko zostanie między nami.-spojrzałam na niego i od razu zrezygnowałam z kontynuacji tego tematu- Dobra...- wzięłam głęboki oddech-Nie ważne, udawajmy, że obchodzi cię klątwa...jeżeli chodzi o nią, na razie jest jakby "zawieszona", ale nie na długo. Kiedy zaklęcie chwilowo uwalniające mnie od klątwy się skończy się, a ja nie będę miała sposobu na natychmiastowe zakończenie jej, to wróci ona ze wzmożoną siłą.- odparłam spokojnie
-Ale ty masz rozwiązanie tego problemu, prawda? Mówisz to ze stoickim spokojem.
-Nie do końca- Raph spojrzał na mnie pytająco, a ja wpatrywałam się w jeżdżące samochody- Jednak moje rodzeństwo już o wszystkim wie, za kilka dni wyjeżdżam do Nowego Orleanu,-na słowa "Nowego Orleanu" na mojej twarzy pojawił się momentalnie uśmiech, a w głowie fala wspomnień- spotkam się z czarownicą, która babra się w tych całych klątwach, zobaczymy co z tego wyjdzie, twierdzą, że nie mam prawa o nic się martwić, ale kiedy ludzie dostają diagnozy mówiące o tym, że są chorzy na jakiś cholerny nowotwór, lekarz i tak twierdzi, że zawsze istnieje nadzieja, albo szansa na cud, co jest śmieszne, bo po prostu lekarz boi się przyznać prawdę... ale ja nie boję się śmierci, wiem, że nie umrę w ten sposób.- uśmiechnęłam się
-A w jaki sposób masz zamiar umrzeć?
-Nie wiem, ale marzy mi się bardziej honorowy, mogłabym umrzeć za moje rodzeństwo bez wahania... W każdym razie ktoś, kto rzucił na mnie klątwę nie chcę mnie nią zabić, chodzi mu raczej o osłabienie mnie, zabić zechcę mnie własnymi rękoma, kiedy będzie mieć mnie w garści, jednak, kiedy ja uwolnię się od klątwy znajdę go i z elementem zaskoczenia zaatakuję. Będę powoli go torturować, po kolei pozbawiając go narządów zmysłu. Wydłubie oczy, sztyletem obedrę usta i wytnę język, siekierą odrąbie uszy... następnie będę pozbawiać tego kogoś palców, nie będę się śpieszyć, w końcu to będą ostatnie chwile tego naiwniaka.- uśmiechnęłam się ponuro wyobrażając sobie całą sytuacje
-Jesteś okropnie mściwa.
-To będzie jego życiowa lekcja i ostatnia. Poza tym, wcale nie jestem mściwa, raczej posiadam nieposkromioną żądzę zemsty, w dodatku ten tchórz, który nie jest na tyle odważny aby załatwić to ze mną twarzą w twarz, a przez jakieś zaklęcia, próbował skrzywdzić moich bliskich, a tego nie podaruję nikomu.- spojrzałam na Raphael'a- Jesteś pewien, że nie chcesz porozmawiać?- lekko uniosłam kącik moich ust, a Raph również się uśmiechnął po czym oparł łokcie o kolana, opierając brodę na rękach.

(Raphael?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz