Od Lokkiego CD. Jace

U pielęgniatki zdązyłem stracić przytomność, ta jednak szybko doprowadziła mnie do pionu. Problemem pozostały jedynie złamane żebra. Ostrzegła mnie bym nie ingerował w to jak się zrasta.
-Jace, ma problem... - zauważyła rudowłosa, niska pielęgniarka o jasnych, błękitnych oczach. Coś zmusiło mnie bym się podniósł i zobaczył co się dzieje.
-Trzech na jednego? Na wszelki wypadek do niego pójdę... - mruknąłem i poderwałem się do biegu. Po drodze zgarnąłem pierwszy lepszy sztylet ze zbrojowni i wyszedłem na dwór. W tym samym momencie Jace wbił ostrze w pierś jednego z napastników, stojąc tyłem do drugiego, który właśnie brał zamach by zaatakować Jace'a. Niewiele myśląc wyjąłem broń z kieszeni wbijając z całej siły w brzuch zaskoczonego tym mężczyzny. Nie trwało to długo, powalony na ziemię zdążył jeszcze zamknąć oczy.
-Kto Cię tu przysłał? - oburzony blondyn próbował chyba zabić mnie wzrokiem. Zirytowany uniosłem do góry jedną brew. Dobry sposób okazywania wdzięczności.
-Tak wiem, sam byś sobie poradził. Typ złamał mi żebra - wyszczerzyłem się mocno - Byłem mu coś winny - mruknąłem oplatając się dłonią w pasie. Nie mówiąc nic więcej, obróciłem się z zamiarem odejścia. W drzwiach jednak czekała na nich niespodzianka. Był atak, las na północy obok Nahvile Street. Pilne. Musicie się tam dostać jak najszybciej - średniego wzrostu rudowłosa dziewczyna mówiła z wyraźnym przejęciem. Przyłożyłem dłoń do czoła zirytowany.
-Pośpiesz się - ponaglił mnie blondyn.
-Weźmiemy motor - oświadczyłem sucho biegnąc już do garażu, w którym stał. Po krótkiej kłotni z moim aktualnym towarzyszem przemierzaliśmy ulice miasta, do Nahvile było daleko.
***
-Już prawie jesteśmy - krzykną Jace gdy po ostrym skręcie w prawo wjechaliśmy w wąską ulicę. - Uważaj! - krzykną blondyn a ja zarejestrowałem tylko kule pędzące prosto na maszynę. Obaj natychmiast wyskoczyliśmy z motoru, który postrzelony uderzył w najbliższe drzewo. Przez chwilę chciałem przeżywać ogromną stratę ale przecież nie byliśmy sami. Rozejrzałem się po okolicy. Niczego nie było widać.
-Masz coś? - spytałem chłopaka zdezorientowany całą sytuacją. Zza drzewa wyłoniły się trzy potwory, średnio potrafiłem określić czym są.
-Zabawę czas zacząć... - westchnąłem sięgając po sztylet w kieszeni.
*Pojedynek, wygrali*
-Chyba wracamy pieszo - stwierdził cynicznie Jace. Nieźle wkurzony odwróciłem się na pięcie  i ruszyłem w stronę instytutu.
>Jace? Wybacz mi kompletny brak weny<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz